Wydawnictwo Nowy Świat Wydawnictwo Nowy Świat
172
BLOG

Teufel (gdański kryminał, cz. 6)

Wydawnictwo Nowy Świat Wydawnictwo Nowy Świat Kultura Obserwuj notkę 0

Izabela Żukowska "Teufel" (6)


 

Rozdział 2.

 

Odkryty mercedes Obersturmführera von Moltke posuwał się wolno, podążając śladem gdańskiej karetki przewożącej zwłoki kobiety, którą Lotte Meier, wciąż jeszcze blada i jak zwykle milcząca asystentka Obersturmführera, zidentyfikowała jako ciało gdańskiej Polki, Marianny Walewicz. Samochód ominął plac przed Kurhausem i kołysząc się miękko na nierównościach drogi, wyjechał na szosę łączącą Glettkau z trasą prowadzącą z Danzig do Zoppot. Minął staw młyński, przystanek linii tramwajowej numer dziesięć i dalej na granicy Glettkau i Conradshammer drewniany budynek Café Unter den Linden, przed którym na ustawionych w cieniu drzew ławkach siedzieli wczasowicze, z nieśpieszną ciekawością odprowadzający wzrokiem ten niecodzienny orszak, między sobą komentując to, co wydarzyło się na molo.

Lotte Meier, mrużąc oczy za szkłami okularów, przyglądała im się z tą chłodną wyższością, którą ćwiczyła godzinami, stojąc przed lustrem zawieszonym w przedpokoju mieszkania na Ring Strasse w Langfuhr. Okulary nie były jej, co prawda, potrzebne, bo Lotte Meier miała znakomity wzrok, a w rogowych oprawach pan Lischke ze sklepu optycznego przy Mirchauer Weg umieścił zwykłe szkiełka, a nie żadne szkła do korekcji wzroku, ale asystentka Obersturmführera von Moltke uważała, że okulary dodają jej powagi, a jej ambicją było to, by ludzie uważali ją za osobę sumienną, poważną i konkretną, osobę, na której można polegać i której można zaufać, powierzając coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Odkąd dostała posadę sekretarki w policji, jej życie wypełnione było obowiązkami, które starała się wypełniać bez zastrzeżeń. W wolnym czasie uprawiała sport, bo chciała być dumna z własnej sprawności. Każda Niemka powinna być sprawna. Tak mówił jej ojciec. Lotte Meier była szczerze oddana swoim ideałom i dobrze wiedziała, że liczą się nie tylko czyny, ale i to, kto ich dokonuje. Jej stalowoszare oczy osadzone głęboko nad mocno zarysowaną linią kości policzkowych spoglądały na świat w sposób zdecydowany i jednoznaczny. Wiedziała, co do niej należy i co należy do innych. Dlatego nie znosiła sprzeciwu swoich podwładnych, a sama bez dyskusji wykonywała polecenia przełożonych. I nigdy nie narzekała. To byłoby sprzeczne z jej poglądami, bo nie znosiła przecież marudzenia i babskiej gadatliwości. Starała się nie okazywać emocji i z chłodnym profesjonalizmem podchodziła do wszystkiego, co spotykało ją w życiu.

Jednak tam na molo w Glettkau, gdy zobaczyła ciało martwej Marianny, nie potrafiła zachować zimnej obojętności. Poczuła falę gorąca napływającą z wszechogarniającą siłą i gdyby nie pomocne ramię doktora Kuklinskiego, upadłaby nieprzytomna na deski tuż obok zwłok Marianny. W jednej chwili to, co postanowiła skryć głęboko w sobie, co zdecydowanie wymazała z pamięci, a co dopadało ją tylko w mroku nocy, gdy przeszłość wypełzała z ciemnych kątów pokoju w Langfuhr, a czego ona mimo swej niezłomnej siły nie potrafiła powstrzymać, budząc się z krzykiem w mokrej pościeli, to wszystko powróciło nagle w roziskrzone promieniami słońca popołudnie, tam na molo, gdy zobaczyła ciało Marianny. Do tego dnia, do tego momentu, gdy na szyi zmasakrowanych kobiecych zwłok leżących na deskach mola w Glettkau ujrzała medalion ze zdjęciem Soni Walewicz, była przekonana, że Marianna jest już świadomie porzuconą przeszłością, zjawą, która rozpłynęła się w nocnych koszmarach, duchem zatrzaśniętym w minionej nie-rzeczywistości. Tymczasem wspomnienia wróciły. A Lotte Meier przypomniała sobie, że mimo swoich starań i ona była zdolna do odczuwania słabości. Tej słabości, od której uciekła, uciekając od Marianny.

– To była pani bliska znajoma? – głos Obersturmführera von Moltke wyrwał ją z zamyślenia.

– Nie – skłamała. – Byłam tylko jej sekretarką, zanim zaczęłam pracować w policji. Krótko – dodała zdecydowanie.

– Była Polką? 

Lotte nie lubiła, kiedy jej przełożony przyjmował ten służbisty, suchy ton, którym zwykł przesłuchiwać podejrzanych na Karenwall.

– Jej ojciec był Polakiem. Matka była Niemką. Mieszkała w Berlinie – odparła powoli.

– W takim razie musimy sprawdzić, czy to nie polska prowokacja – stwierdził zdecydowanie Obersturmführer, zmieniając bieg. Skrzynia biegów zawarczała, mercedes wyprzedził karetkę. – Była obywatelką Danzig?

– Tak. Tak jak jej ojciec.

 – A ona czuła się Niemką, czy raczej sympatyzowała z Polakami? 

– Ona? – Lotte zastanowiła się zanim odpowiedziała. – To nie miało dla niej znaczenia, Obersturmführer. Ona była – chwilę szukała właściwego słowa – kosmopolitką.

– Kosmopolitką? – Po twarzy Obersturmführera von Moltke przemknął grymas czający się ironicznie w kącikach wąskich, bladych ust. – Kosmopolityzm, panno Meier, nie prowadzi do niczego dobrego.

Lotte przymknęła oczy, pozwalając, by promienie słońca pulsowały pod jej powiekami, układając się w fantastyczne wzory. Nie musiała przywoływać w pamięci tego, jak bardzo postawa Marianny kiedyś jej imponowała. Bo Marianna nie dzieliła ludzi według narodowości czy rasy. Mawiała, że ludzie mogą być tylko mądrzy albo głupi i dotyczy to w równej mierze Polaków, Niemców i Żydów. Ale Lotte była wtedy naiwna, teraz o tym wiedziała. Nie zdawała sobie wówczas sprawy z tego, że Żydów należy tępić, bo ich ogólnoświatowy spisek doprowadzi kiedyś do upadku tych, którzy raczej powinni tym światem rządzić, a nie pozwalać na wspólną egzystencję. Lotte wiedziała już, że Żydzi nienawidzili Niemców, odbierali im pracę i w ogóle miejsce do życia. Tak zresztą jak Polacy. Z Żydami w Danzig zrobiono już właściwie porządek, jak z zadowoleniem mówił jej ojciec, ale ciągle mieszkało tu zbyt wielu Polaków, którzy w dodatku uważali, że mieli do tego miasta takie samo prawo jak Niemcy.

 

Ciąg dalszy jutro

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura