KPRM, Creative Commons Uznanie Autorstwa 3.0 Polska
KPRM, Creative Commons Uznanie Autorstwa 3.0 Polska
YarekQ YarekQ
424
BLOG

Czy Państwo nas okrada?

YarekQ YarekQ Gospodarka Obserwuj notkę 22
Czy podatki to kradzież? Jak nas okrada Państwo? Dlaczego pijawki budżetowe zawsze będą głosować na złodziei?

Kradzież to zabór rzeczy w celu jej przywłaszczenia, w jej wyniku właściciel traci możliwość korzystania z rzeczy. To czyn, którego sprawca działa umyślnie i z zamiarem bezpośrednim.

Oczywiście - każdy mniej lub bardziej intuicyjnie czuje jaki postępek uważa za kradzież. Jednak w przypadku odpowiedzi na tytułowe pytanie odpowiedź mocno zależy od...odpowiadającego, a konkretniej - od tego...ile z tej kradzieży dostanie. Stąd właśnie pomysł na niniejszy wpis - przecież znaczna część obywateli uważa, że są okradani przez Państwo a podatki to expressis verbis kradzież, równocześnie są również tacy, którzy uważają, że podatki są...za niskie. 

Czy Państwo kradnie?
image
Kaczyński, Morawiecki, Duda. prezes partii rządzącej, szef władzy wykonawczej, prezydent RP, KPRM, zdjęcie wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl Art. 29. Prawo cytatu Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Po pierwsze - Państwo to społeczność, niejednorodny zbiór osób, więc konieczne jest rozbicie zagadnienia kilka na pytań (Czy Państwo kradnie? Czy Państwo NAS okrada? Kogo okrada? Kto w Państwie kradnie? W jaki sposób jesteśmy okradani?).
Jeśli wrócimy do definicji - zabór rzeczy (w naszym przypadku - zapłata podatków) w wyniku którego dotychczasowy właściciel nie może już z rzeczy korzystać - spełnia jej wymagania. Jest oczywiste, że jeśli zapłacimy podatki to ze straconych w ten sposób pieniędzy już nie skorzystamy. Ale, tu właśnie pojawia się problem, bo korzystanie z tych straconych pieniędzy przecież jest wciąż możliwe - posłowie, senatorzy, sędziowie, mundurówka, rolnicy, grupy uprzywilejowane - oni wszyscy korzystają właśnie z tej, wyrwanej podatnikom kasy a wyjątkowe w tych grupach nawoływanie, że “podatki trzeba płacić” jest zupełnie zrozumiałe. To grupy dla których Państwo okrada podatników. Nie czują się okradzione, bo jawnie korzystają z tego co zostało przez administrację zagrabione. Hipokryzja takich pasożytujących na środkach budżetowych grup polega na tym, że wprawdzie widzą, że Państwo sprzeniewierza wspólne środki, ale…wydaje je dla ich, wybranych korzyści więc zamykają oczy udając, że tego nie widzą.

Oczywiście to przejaw socjalistycznej patologii społecznej - okradanie większości dla interesu wybranych. Głupota i niedoinformowanie społeczeństwa powodują nawet jeszcze bardziej kuriozalne skutki takich transferów pieniężnych - np. 10 MILIARDÓW PLN obiecanych rolnikom na poprawianie ich osobistego dobrostanu to nie tylko wyciąganie kasy z kieszeni biednych by rozdać bogatym - to również czynnik podnoszący ceny żywności. W ten sposób "donatorzy mimo woli" nie tylko będą mieli mniej w kieszeniach - ale również wyższe koszty życia.

W ten sposób dość rzeczowo można uzasadnić odpowiedź na pierwsze pytanie - Tak, Państwo kradnie (podatki są przymusowe a korzystanie z tego na co są wydane jest ograniczone do wybranych grup społecznych).
Wprawdzie, elyty “polskie”, sprawujące władzę twierdzą, że podatki to nie kradzież ponieważ są wydawane pro publico bono…tylko, że tak wydawana jest tylko mała część wpływów z podatków. Publiczne środki wydawane na program dokarmiania kawiorem celebryctwa (jak np. program min. Glińskiego (PiS) podczas pandemii), rozdawanie willi kolegom oraz tworzenie fikcyjnych stanowisk dla żon i kochanek partyjnych działaczy na pewno nie jest działaniem dla dobra wspólnego. To ordynarny partyjny wał za pieniądze ukradzione podatnikom. Tak, partia kradnie. Każda.

Skoro już wiemy, że Państwo kradnie - przejdźmy do kolejnego pytania:
Czy Państwo nas (wszystkich) okrada?

Jeśli ktoś ukradł nam złotówkę ale oddał dziesięć to nie będziemy się czuli bardzo poszkodowani, nawet nie będziemy się awanturować bo przecież “zarobiliśmy”. Taką, banalnie prostą socjotechnikę stosuje parlamentarna szajka. Wprawdzie okrada wszystkich…ale rozdaje potrzebującym! Regułą również jest, że ci “potrzebujący” to najczęściej elektorat tych co właśnie kradną, to co zostaje rozdane to resztki, które pozostawili partyjni złodzieje a “potrzebujący” wcale nie przymierają głodem tylko zbierają kasę na paliwo do helikopterów bo znowu podrożało.
Oczywiście politycy kupują w ten sposób głosy grup utuczonych na fikcyjnych dotacjach, zapomogach i wsparciach. Kupieni natomiast, po pewnym czasie orientują się, że ich dobrostan zależy od tego ile dla nich władza ukradnie. Więc, “zupełnie spontanicznie” podejmują narrację o “zagrożonym” bezpieczeństwie żywnościowym (rolnicy) lub bezpieczeństwie energetycznym (górnicy). Robią wszystko by nadal być beneficjentami programów transferujących publiczne środki do ich prywatnych kieszeni zręcznie omijając fakt, że te środki przeznaczone były na rozwój dobra wspólnego a nie ich - prywatnego.
Ta, swoista symbioza pasożytów jest w socjalizmie zadziwiająco trwała a jej początki sięgają czasów zaborów (“Żywią y bronią”).

Jak okrada Państwo?

Oczywiście - pierwszym, bezpośrednim i najbardziej skutecznym sposobem okradania obywatela są podatki. Trudno ich uniknąć, są powszechne, natychmiastowe (VAT), dokuczliwe i (w/g władz) pożyteczne.
Drugi, równie skuteczny, ale mocno ukryty i nieoczywisty sposób - to inflacja. Drukowanie pieniądza (dawniej zwane “psuciem pieniądza”) przez wieki władcy karali skróceniem o głowę tego, który ów pieniądz psuł. Świadomość jak ważny jest dla gospodarki stabilny pieniądz była priorytetem władców już za czasów rzymskich (Wespazjan). Dzisiaj ekonomiczni idioci pokroju “najgorszego prezesa banku centralnego w regionie” (Glapiński) wciąż przekonują, że drukowanie pieniędzy jest potrzebne do rozwoju gospodarki. Niestety w historii świata jeszcze się nie zdarzyło, by jakiś kraj wydostał się z ekonomicznych opałów przy pomocy drukarek. W zasadzie - jest nawet gorzej bo okazuje się, że drukowanie pieniędzy jest murowaną receptą…na kryzys. Ale, czy inflacja to na pewno kradzież?

Jedną z niepodważalnych reguł w ekonomii jest równowaga podaży dóbr i usług z ich ekwiwalentem wartości w postaci pieniądza “natychmiastowego” (agregaty M0 i M1). Mówiąc prościej - rynek zawsze dąży do takiej wyceny dóbr i usług by można je było kupić za aktualne dostępne pieniądze. Np. na rynku samochodowym gdzie kupujący mają milion USD przeznaczonych na zakupy a dostępnych samochodów jest sto - każdy będzie miał cenę około 10 tysięcy USD (o ile będą takie same). Rynek tak działa - niezależnie od głupot ekonomicznych publikowanych przez Sasina i Morawieckiego. Po prostu - polityka tu nie ma nic do powiedzenia, propaganda tu nie działa, ale popyt i podaż - już tak. Jeśli wydrukujemy pusty pieniądz - ceny MUSZĄ wzrosnąć. Co się stanie gdy Glapiński wydrukuje kolejny milion i przeleje na konto kolegi kupującego samochody? Jak się łatwo domyślić - cena samochodów wzrośnie x2. Dla wszystkich oprócz kolegi samochody staną się drogie i niedostępne, ale dla tego wybrańca - będą prawie darmowe - wszak dostał kasę. Kupi kilka samochodów, część “na fundację”, część na dodatki motywacyjne dla kolegów bankierów a za pozostałą część kupi willę i podaruje Glapińskiemu. Dlaczego “na fundację”? Bo przecież bank centralny drukuje “żeby wszystkim było dobrze”...chociaż - dobrze w takim systemie mają tylko bankierzy i ich koledzy. Reszta - ma wyższe ceny na wszystko. Drukowanie pieniędzy powoduje inflację, której czarny charakter sprawia, że niedostrzegalnie ubywa nam wartość nabywcza środków pieniężnych które mamy zgromadzone. Za taką samą kwotę możemy po prostu kupić mniej.

Przy pomocy inflacji rząd okrada wszystkich, przy pomocy podatków - tylko tych, którzy nie potrafią się przed nim obronić.

Kto (w Państwie) kradnie?

Architektami i wykonawcami ekonomicznych szwindli jest cały aparat ustawodawczy - prawo do określania i nakładania podatków w Polsce ma sejm i senat a Prezydent ma prawo veta wobec ich ustaw. Ponieważ, wbrew Monteskiuszowi, władza ustawodawcza w Polsce zazębia się silnie z wykonawczą dochodzi u nas do patologicznego systemu gdzie ustawodawca jest w stanie przegłosować wał podatkowy, wykonawca (ci sami ludzie - rząd) złupi podatników w/g tego uchwalonego planu a łupami podzieli się z kolegami (bo to właśnie rząd wydaje pieniądze podatników). Trzecia władza - sądownicza potem stwierdzi, że wał jest legalny…bo tak sobie rząd/sejm/senat uchwalił (!). W ten sposób kradną posłowie i senatorzy. W drugim przypadku - kradzieży przy pomocy inflacji złodziej jest tylko jeden. To bank centralny. Instytucja, która w obecnych czasach NIE JEST potrzebna nikomu oprócz zatrudnionych tam pijawek (na świecie od ponad 10 lat funkcjonuje, całkiem nieźle powszechny system monetarny bez banku centralnego).
image
Sukiennik, Glapiński, Wojciechowska - Prezes NBP i jego dwórki, Newsweek Polska, zdjęcie wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl Art. 29. Prawo cytatu Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Jest, jednak dość zasadnicza różnica (w skutkach) pomiędzy inflacją a podatkami - NIE MA pożytecznych skutków inflacji. Wszelkiego rodzaju tłumaczenia polityków, usprawiedliwiających dodruk pieniądza to wierutne kłamstwo. Inflacja dla gospodarki jest jak adrenalina dla zawałowca - po jej podaniu może nawet jeszcze zatańczy, ale nieuchronne i tak nastąpi...
Z podatkami jest nieco lepiej. O ile są odpowiednio skonstruowane - podatki mogą mieć pozytywne skutki - podobnie jak wprowadzenie w 1946 w zrujnowanej Europie kwoty wolnej od podatku dla robotników najemnych. Wcześniej ich praca była opodatkowana od pierwszej dniówki. Wprowadzenie KWOP spowodowało zwiększenie motywacji a w warunkach powszechnej powojennej stagnacji, apatii i beznadziei było to bardzo potrzebne. Zmniejszone wpływy państwa zrekompensowały sobie progresywną skalą podatkową.

Podobnie działa progresja w innych dziedzinach - np. Polska jest jednym z ostatnich krajów w OECD bez progresywnego podatku katastralnego (bo posłowie i senatorzy mają sporo mieszkań na wynajem - więc nie nałożą podatku na samych siebie) i równocześnie boryka się z problemem tanich mieszkań komunalnych. Wystarczyłby wysoki i progresywny kataster od np. 300m2 wzwyż - i nagle mielibyśmy na rynku mnóstwo tanich mieszkań na sprzedaż. Jednak takie rozwiązanie jest politycznie nieakceptowalne ponieważ priorytetem rządu nie jest udostępnianie tanich mieszkań. Wydaje się, że znacznie ważniejsze dla ustawodawcy jest napełnianie kieszeni deweloperów - w końcu to właśnie dla nich przeznaczona jest kasa ze wszystkich programów "tanich mieszkań". Generalnie progresja podatkowa NIE JEST "łupieniem bogaczy" ale raczej zmuszeniem ich by dzielili się bogactwem z biedniejszymi.

"Polski system podatkowy jest patologiczny i zły" (CASE) - to opinia z 2018. Kontrowersyjne są w nim wyłączenia z podatków podmiotów uprzywilejowanych oraz kuriozalne stawki - a to właśnie decyduje o tym kiedy system fiskalny przekształca się ze strażnika uczciwej gospodarki w złodzieja. Opodatkowanie milionerów efektywną stawką % niższą (!) niż najsłabiej zarabiających jest (w mojej ocenie) po prostu niesprawiedliwe. Zrzucanie ciężaru utrzymania państwa na barki najuboższych jest również strzałem w stopę dla klasy średniej, która żyje ze sprzedaży dóbr i usług dla pozostałych - czyli właśnie tych, ubogich, których Państwo skutecznie okrada.

Wydaje się, że "sprawiedliwość w podatkach" leży tam gdzie ustalane są stawki oraz grupy społeczne, towary i usługi nimi obciążane. Dokładnie tam gdzie kończy się wspieranie Państwa a zaczyna - okradanie obywateli.

Zapraszam do dyskusji.

YarekQ
O mnie YarekQ

inżynier socjotechnik nawigator spekulant fanatyk ekonomii stosowanej antykomunista; Gdańsk, Afryka (Mauretania, Senegal, Nigeria, Angola, RPA - Capetown), Azja (Indonezja); shiraz, merlot, syrah (Durbanville hill, Stellenbosh, Zevenwacht, Nederburg); Chablis; Glenfiddich, Oban, Chivas

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka