sekutnik sekutnik
635
BLOG

Fantazja młodzieńcza rulez

sekutnik sekutnik Społeczeństwo Obserwuj notkę 8

Tak to już jest, że wyobraźnię tłumu zawsze zaprzątać będą ci śmiałkowie, którzy mają fantazję, by zrobić coś nietopowego, dziwacznego, nieszablonowego. Niekoniecznie od razu coś wielkiego (zresztą do uznania danej rzeczy za wielką z reguły trzeba czasu, a bohaterzy chcą poklasku tu i teraz). Z kolei do zdobycia popularności bardziej niż wielkości czynu potrzebna jest jego spektakularność. A niektórzy są wprost stworzeni po to, by dokonywać rzeczy spektakularnych i dadzą z siebie wszystko, by to uczynić. Są to z reguły ludzie wiedzeni swego rodzaju "instynktem sprawczym", który - nie bacząc na wszelkie przeciwności - każe im podejmować określone działanie, nie bacząc na opinię publiczną, finanse, ryzyko czy więzienie. Bo tylko tacy ludzie będą zapamiętani, podziwiani, stawiani za piedestał. Oto oni zrobili coś, czego nie odważyłby się zrobić ktokolwiek inny. Oto odważyli się podjąć ryzyko, które zwykłemu śmiertelnikowi nie mieści się w granicach wyobraźni. To ich czyn zostanie już na zawsze wpisany złotą czcionką do wiecznego kajetu zdarzeń, w którym wpisywane są zdarzenia kształtujące bieg współczesnej historii. To właśnie ich czyny ludzkość zapamięta, a nie mozolne paranie się z rzeczywistością zwykłego Kowalskiego, miotającego się pomiędzy etatem, obieraniem ziemniaków a oglądaniem wieczornych "Wiadomości" tudzież "Faktów". 

W maju 1987 r. dziewiętnastolatek Matthias Rust, lecąc wypożyczoną cessną, wylądował w pobliżu Placu Czerwonego na jednym z moskiewskich mostów. Wyczyn ten ze zrozumiałych względów szybko trafił na pierwsze strony gazet, a świeżo upieczony pilot stał się bohaterem połowy Europy i nie tylko. Zaiste ułańskiej fantazji potrzeba, by zaraz po zdobyciu uprawnień pilota odważyć się na tak spektakularny czyn.

Zaraz po tym incydencie wyobraźnię naszej połowy Europy, tj. mieszkańców zamieszkujących wschodnią stronę Żelaznej Kurtyny, zaprzątać zaczęło jedno pytanie: "Jak to możliwe, żeby taki niemiecki młokos, który ledwie zrobił licencję pilota, zdołał polecieć na drugi koniec kontynentu i tam przez nikogo niepokojony, bezpiecznie wylądować? Dlaczego my tutaj nie mamy takiej szansy? Dlaczego w ogóle nam w głowie nie mieści się, że można tak żyć, z taką fantazją?".

Szczytem wyobraźni dla wielu ówczesnych polskich rówieśników Matthiasa Rusta było wówczas kupno plecaka i wyjazd w Bieszczady, Karkonosze lub Tatry tudzież letnie nadmorskie eskapady po polach namiotowych, których standardy higieniczne dalekie były od przedwojennych sławojek, a o czym na szczęście dość szybko udało się nam zapomnieć. Co bardziej mobilnym marzyło się zrobienie prawa jazdy i kupno używanego malucha, którym w miarę samodzielnie mogliby jeździć po krajowych drogach. Oczywiście jeśli akurat mieli na paliwo. Jedynie desperatom, częściowo dzięki zaangażowaniu w organizacje studenckie, udawało się wyjechać gdzieś dalej poza granice Sojuza. 

Nie można oczywiście powiedzieć, że za komuny nic się w tym kraju nie działo... Media dwoiły się i troiły, by pokazać masom, że w niczym nie odstajemy od tzw. świata. W 1982 r. zdobyliśmy brąz na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii. Mieliśmy Waldemara Marszałka, Mariana Woronina, Kozakiewicza, Oto mieliśmy sportowców zdobywających medale na imprezach ogólnoświatowych, mieliśmy artystów występujących na scenach całej Europy (ze wskazaniem na te na wschód od naszych granic, co było uwarunkowane oczywistymi względami politycznymi). Mieliśmy także wspaniałych himalaistów, którzy pokazywali nam, że jeśli się czegoś naprawdę chce, to można, nawet jeśli o fundusze i sprzęt trudno. 

Dlaczego więc wyczyn Matthiasa Rusta, który za swą odwagę zapłacił cenę w postaci 14-miesięcznego więzienia, rozbudził w Polsce taką dyskusję? Co nam zaimponowało? Że oto ktoś odważył się zaryzykować życiem (realna była groźba strącenia go, bo oczywiście rosyjska obrona przeciwlotnicza szybko go namierzyła)? Czy że ktoś w żywe oczy kpi sobie z potęgi wschodniego mocarza i robi to, na co pozwalają mu moce silnika wypożyczonej maszyny?

Czyn Matthiasa Rusta zaimponował nam, Polakom, dlatego, że uderzył w czuły punkt polskiej wrażliwości: Oto ktoś z kraju, który w naszej świadomości w nieodległej przecież przeszłości był co najwyżej wrogiem kwiatu polskiej młodzieży, Kolumbów - potomków owych ułanów, którzy do dziś nam imponują, próbuje zawładnąć naszą domeną (w świadomości przeciętnego Polaka właśnie ułańska fantazja jest domeną Polaków i nikomu w te rewiry nie wolno się zapędzać), odważył się uderzyć medialnie (bo przecież żadnych szkód Matthiast Rust nikomu nie wyrządził) w samo w serce Moskwy. Oto ktoś uczynił to, co podświadomie leżało na sercu co drugiego Polaka: pokazał, że wolność nie zna żadnych granic. Że i nad Rosją jest wolne niebo.

Według wierzeń zakorzenionych w niektórych religiach hinduskich potrzeba podobno - piszę "podobno", bo tego zweryfikować przecież nie sposób - około 12 lat, by to, czego bardzo pragniemy, za czym tęsknimy i o czym marzymy, a za co gotowi jesteśmy oddać wiele, przybrało pierwsze wymierne kształty. Tuzin lat. Z jednej strony to strasznie długi okres czasu, bo my, ludzie Zachodu - wielu z nas dziś się za takich uważa - chciałoby zaraz, tu i teraz, uzyskać to, co chcemy, niczym w hipermarkecie, a z drugiej strony, w perspektywie długości ludzkiego życia, to wcale nie aż tak wiele. Nie wiem, czy to prawda, zresztą nigdy nie miałbym cierpliwości, by aż 12 lat czekać na sprawdzenie raz przyjętej hipotezy. Niemniej w tym przypadku teza o 12 latach potrzebnych na wywarcie skutków realnych znajduje potwierdzenie: 12 lat od owego sławnego wyczynu Matthiasa Rusta (pokazanie światu, że brawura jednego 19-latka więcej znaczy, niż zaawansowane systemy radzieckiej obrony przeciwlotniczej - przez długi czas wieść gminna niosła, że Rust leciał bardzo nisko nad ziemią, wskutek czego radzieckie radary nie były w stanie go wykryć) doszło do zdarzenia, które raz na zawsze (znacznie bardziej, niż wyprowadzenie Armii Czerwonej z terytorium Polski) przekreśliło mit nienaruszalności potęgi ZSRR. Oto Polska wraz z innymi krajami Europy Środkowej stała się członkiem NATO, a Rosja utraciła monopol na panowanie w tej części Europy. Nasze deficyty w zakresie ułańskiej fantazji jeszcze tego samego roku zostały sowicie zaspokojone premierą pierwszego prawdziwie wersternowego filmu Polski postokrągłostołowej, jakim była "Operacja Samum" (bo przecież nie sposób traktować "Psów" Pasikowskiego za film westernowy, bądźmy szczerzy, co najwyżej film nostalgiczny). Filmu, w którym Polacy pokazali, że i na nas w kluczowych momentach można liczyć. Że wprowadzenie w 1993 r. do polskiej armii dewizy "Bóg Honor Ojczyzna" nie było wcale gołosłowne. Że potrafimy uczynić to, czego nie potrafi zrobić nikt inny: wyprowadzić sojuszników z paszczy lwa. Co prawda deficyty te ponownie, ze zdwojoną siłą, dały znać o sobie wiosną pięć lat temu, gdy okazało się, że wcale nasze państwo takim bezpiecznym nie jest, ale wiary w NATO i potęgę sojuszu z zachodem te tragiczne zdarzenia nie złamały.

Podobnie jak nic nie wyprze z europejskiej świadomości odwagi niemieckiego nastolatka, który odważył się na to, by z serca Moskwy uczynić sobie lotnisko.

Znaczy, że inwestowanie w to, co ułańskie i spektakularne, zawsze popłaca. 

sekutnik
O mnie sekutnik

xyz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo