Nie jestem nałogowym oglądaczem tv, ale traktując telewizor jako swojego rodzaju okienko na świat, czasem gapię się w niego jak potłuczony - zupełnie niepotrzebnie zresztą.
Zwykle, kiedy zaczynał się blok reklamowy, przełączałem kanał na inny. Ta czynność okazuje się to jednak zupełnie pozbawiona sensu, ponieważ najczęściej na tym "innym" kanale, też jest akurat blok reklam. Dlatego w zgodzie ze starożytną maksymą mówiącą: "jeśli nie możesz pokonać wroga, przyłącz się do niego", zacząłem reklamom uważniej się przyglądać. Ot, taki eksperyment...
Refleksje, jakie mnie nachodzą po tym eksperymencie są przerażające. Infantylność reklam jest żenująca, trudno oprzeć się wrażeniu, że adresowane są one do wyjątkowych imbecyli, albo frustratów dotkniętych co najmniej egipskimi plagami. Wyjątki, czyli reklamy rzeczywiście będące małymi dziełkami sztuki filmowej, tylko potwierdzają regułę.
Zostawmy jednak rozważania o poziomie i formie przekazu reklam - zaciekawiło mnie zupelnie co innego.
Otóż okazuje się, że około 60-70% całości reklam to paraleki, leki, suplementy diety i "leczące" kosmetyki. Konia z rzędem temu, kto doszuka się w tym szaleństwie czegoś związanego z ludzkim zdrowiem, na co nie reklamowanego "cudownego" środka. Są na wszystko: na grypę, katar, kaszel, chrypkę, oczy, włosy. skórę, twarz, syfki, kurzajki, apetyt, powstrzymanie apetytu, odchudzanie, niespokojne nogi i spokojny sen. Na trawienie, gazy, wątrobę, jelita, żołądek, serce ... itd, itd. Niedobrze się robi od samego oglądania, ale... na to też jest lek bez recepty.
Chcesz mieć mądre dziecko - kupujesz preparat i będzie geniuszem. Suplementy odpornościowe sprawią, że pediatrzy staną się bezrobotni. Dziecka już nie trzeba tulić do snu, wystarczy podać mu syropik i dziecko utulone. Boli ząb? Jest tabletka silniejsza od bólu - oszczędzisz na wizycie u dentysty. Oszczędzisz takze czas, który możesz spożytkować znacznie przyjemniej. A jak konar nie chce zapłonąć, to przecież żaden problem, a partnerka już nie ma problemów z higieną intymną. Nawiasem pisząc, reklamy o bakteriach, kurzajkach, sraczce, okresie albo hemoroidach to wyjątkowa ozdoba niedzielnego obiadku w gronie rodznnym. Smacznego.
Doczytałem, że na te wszystkie cuda na wianku Polacy wydają rocznie ponad 10 miliardów złotych. Drogi jest ten wielki rynek wielkiej ściemy, nafaszerowanej chemią, która bardziej truje niż pomaga. Polska z perspektywy tych reklam, to kraj dolegliwości medycznych i chorób, ale nic to: możemy być piękni, zdrowi i pełni energii. Z płonącymi konarami rzecz jasna.
Nieśmiało tylko pytam, kto, po co i za ile zezwala na masowe trucie paralekami całego społeczeństwa - od dzieci, po seniorów? Czyżby było to panaceum na służbę zdrowia "made in Arłukowicz"? Bo, że cos jest na rzeczy - wątpliwości mieć trudno. W telewizjach innych krajów takiego nawału reklam farmaceutycznych po prostu nie ma. Więc o co kaman?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo