"Dowódcą załogi samolotu transportowego CASA C-295M o numerze bocznym 019, który rozbił się w środę wieczorem podchodząc do lądowania na lotnisku w Mirosławcu, był pochodzący z Zamościa porucznik pilot Robert Kuźma. Miał 35 lat. Żonaty. W 1988 r. przechodził szkolenie na szybownika w Aeroklubie Ziemi Zamojskiej. Jego grupa liczyła 16 osób. Promocję na pilota wojskowego otrzymał w 1995 r. W 13. Eskadrze Lotnictwa Transportowego latał na rosyjskich maszynach AN-26 i później na C-295M".
W sumie w powietrzu spędził ponad 2,5 tys. godzin, w tym ok. 700 godzin pilotując samoloty CASA. Jego znakomite umiejętności pilotażu podkreślał w rozmowach z dziennikarzami ppłk dypl. pil. Leszek Leśniak, dowódca 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego.
– Cztery lata temu lecieliśmy razem za koło podbiegunowe. Trafiliśmy na wyjątkowo trudne warunki, silny wiatr, burza śnieżna. Udało się nam wylądować głównie dzięki fantastycznym umiejętnościom Roberta – powiedział dziennikarzom krakowskiej Gazety Wyborczej ppłk Leszek Leśniak.
Po środowym locie por. Kuźma wybierał się na urlop.
W Krakowie Robert Kuźma latał najpierw na rosyjskich transportowcach An-26. Żeby móc latać za granicę uczył się angielskiego, który jest międzynarodowym językiem kontroli lotów. Przeszedł bardzo trudny, trzystopniowy kurs zakończony egzaminami. Zaczął latać.
W 2003 roku, kiedy Polska zakupiła w Hiszpanii samoloty CASA, por. Kuźma był jednym z pierwszych przeszkolonych do ich pilotowania. Przyprowadzał maszyny z Sewilli do Krakowa. Tu je oblatywał. Potem kilkadziesiąt razy pilotował w lotach do Iraku i Afganistanu i z powrotem. Z ostatniej takiej wyprawy wrócił w piątek, przed środową katastrofą.
Robert kochał tę służbę. Opowiadał w jak trudnych warunkach przychodziło lądować czy startować. Czasami w czasie piaskowych zadymek czy pod ostrzałem. Chwalił CASĘ, jako maszynę nowoczesną i bezpieczną.
(...)
II pilot porucznik pilot Michał Smyczyński
Dla znajomych "Smyk". Poznaniak. Absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Na pilota promowany w 2000 r. Na samolotach CASA wylatał 800 godzin.
"To facet, którego się po prostu pamięta - mówi o Smyczyńskim jego kolega Mieszko Czarnecki. - Małomówny, ale biła z niego taka odpowiedzialność, że można mu było po prostu zaufać. Był bardzo dobrym pilotem, a na CASA-ch latał niemal od samego początku, gdy pojawiły się w polskim lotnictwie" - mówi kolega
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tym ludziom zarzucono dzisiaj, że nie potrafili pilotować samolotu. Tym samym pośrednio obciążono ich w istotny sposób winą za tragedię.