źródło zdj.: REUTERS / Zwolennicy Donalda Trumpa próbują wejść do budynku Kapitolu
źródło zdj.: REUTERS / Zwolennicy Donalda Trumpa próbują wejść do budynku Kapitolu
MattML MattML
1025
BLOG

Najtrudniejszy tydzień w historii amerykańskiej demokracji

MattML MattML USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Demokracja amerykańska w ciągu tych ostatnich miesięcy przeżywa trudne chwile, ale żadna z nich nie powinna prowadzić do takich wydarzeń, jakie wczoraj widzieliśmy na Kapitolu i w jego okolicach. Ale też to co wydarzyło się na przeciągu ostatnich kilku dni wystawiło ją na próbę.

Jednak od początku. Pierwsze dwa dni nowego roku były spokojne, wszyscy przygotowywali się do zaprzysiężenia 117. Kongresu, drugiej tury wyborów do Senatu w stanie Georgia i do wspólnego posiedzenia Kongresu, na którym zatwierdzono ostatecznie zwycięstwo Joe Bidena. W niedzielę, w trakcie pierwszych posiedzeń Izby Reprezentantów i Senatu, Washington Post opublikował godzinną rozmowę telefoniczną. Głównymi uczestnikami tej rozmowy byli Prezydent Trump, sekretarz stanu Georgii Brad Raffensperger. Ta rozmowa nie byłaby szokująca, gdyby nie padło jedno zdanie. Trump powiedział: "Wszystko, czego chcę, to znaleźć 11,780 głosów, o jeden więcej niż potrzebujemy, ponieważ wygraliśmy w tym stanie". Przez całą godzinę Trump naciskał na urzędnika, żeby znalazł mu tyle głosów, żeby to on wygrał, ponieważ sądzi, że to niemożliwe, że przegrał. Przez całą godzinę prezydent Stanów Zjednoczonych opierał się na teoriach spiskowych, że karty do głosowania były niszczone, itd. Te same argumenty służyły jako podstawy ponad 60 pozwów sądowych, które zostały odrzucone przez niemal każdy sąd w kraju, nawet Sąd Najwyższy. Głównie były odrzucane, bo nie pokazywały żadnych dowodów, że to się stało. Trump także ostrzegał sekretarza stanu i jego prawnika, który także uczestniczył w tej rozmowie, że ci podejmują "duże ryzyko". W trakcie rozmowy sekretarz Raffensperger zdecydowanie odrzucał to, co próbował przestawić prezydent. Zapewnił, że wybory w Georgii są przeprowadzane uczciwie. Jednak to Trumpa nie przekonało. Stwierdził on, że "mieszkańcy Georgii są źli, ludzie w kraju są źli" oraz że "nie stanie się nic złego", jeśli Raffensperger powie, że ponownie przeliczył głosy. Oczywiście zwycięstwo Bidena w Georgii było niespodzianką, ponieważ Georgia od wielu lat była bastionem republikanów, ostatni raz demokrata wygrał tam w 1992 roku. Trump na tyle był zdeterminowany i jest cały czas przekonany, że wygrał, mimo iż trzykrotnie przeliczono głosy w Georgii i nic się nie zmieniło.

image
źródło zdj.: EPA / Raphael Warnock i Jon Ossoff, kandydaci Partii Demokratycznej do Senatu w stanie Georgia

Czy ta rozmowa Trumpa z jedną z najważniejszych osób w Georgii miała jakieś znaczenie, jakiś wpływ na wtorkową drugą turę wyborów do Senatu? Myślę, że mógł mieć wpływ, ale jeśli miało to wpływ to bardzo minimalny. Przedwczoraj odbyła się druga tura wyborów do Senatu w Georgii. W wyborach na 6-letnią kadencję rywalizowali ze sobą republikański senator David Perdue oraz demokrata, były dziennikarz, 33-letni Jon Ossoff. W wyborach specjalnych, spowodowanych przez rezygnację republikanina Johnny'ego Isaksona z powodu problemów zdrowotnych pod koniec 2019 roku, zmierzyli się ze sobą republikańska senator Kelly Leoffler i demokrata, pastor Raphael Warnock. W listopadzie w tym wyścigu byli jeszcze republikański kongresmen Doug Collins oraz wielu demokratów, republikanów oraz kandydatów niezależnych i trzecich partii. Obie tury musiały się odbyć, ponieważ w listopadzie nikomu nie udało się zdobyć więcej niż 50% głosów, które jest wymagane przez prawo stanowe do zwycięstwa. Po wygranej Bidena w Georgii zaczęły rosnąć szanse na to, że demokraci przejmą oba miejsca. To było wymagane, żeby demokraci mogli przejąć kontrolę w Senacie. Republikanie, żeby utrzymać przewagę musieli wygrać tylko jedno miejsce. Trump także był tematem tych wyborów, zwłaszcza gdy przyjeżdżał na wiece, na których cały czas powtarzał, że wybory wygrał on, zostały one sfałszowane, atakował gubernatora Georgii za to, że "dopuścił do masowych fałszerstw", mimo iż takich dowodów Trump i jego sztabowcy nigdy nie pokazali, a jeśli pokazali, to były one oparte na plotkach i teoriach spiskowych. Powtarzał też, że "runoffs" są "nielegalne". Na niekorzyść Republikanów zadziała też afera z początku pandemii koronawirusa. Na początku marca za zamkniętymi drzwiami jednej z komisji senackich informowano o zagrożeniach, jakie spowodowałaby pandemia, w kwestiach gospodarczych zwłaszcza. I wtedy senatorowie Perdue i Loeffler wykorzystali te poufne informacje i zaczęli sprzedawać akcje niektórych spółek. Taka taktyka nazywa się "insider trading". Akcje były wyceniane na kilka milionów dolarów, sprzedawali akcje, mimo iż publicznie mówili, że koronawirus nie zagrozi amerykańskiej gospodarce, że Stany Zjednoczone poradzą sobie z pandemią. Demokraci mieli swoją tajną broń w postaci Stacey Abrams. I jeśli zgadzacie się z nią czy nie, wszyscy musimy stwierdzić, że ona zrobiła masę dobrej roboty, żeby zaktywizować, zmobilizować społeczeństwo do wyborów. Abrams była kandydatką demokratów na stanowisko gubernatora Georgii, jednak przegrała z republikaninem Brianem Kempem. Po przegranej, uruchomiła ona Fair Fight, kampanię na rzecz zmiany prawa wyborczego oraz mobilizacji wyborców. Podczas wyborów w listopadzie, organizacji tej udało się zarejestrować 800 tysięcy nowych wyborców w samej Georgii, większość z nich to wyborcy wywodzący się z mniejszości. To właśnie dało taki wynik, że Joe Biden wygrał w Georgii minimalnie, ale to było historyczne zwycięstwo, tak jak pisałem wyżej, ostatnim demokratą, który wygrał w tym tradycyjnie konserwatywnym stanie był Bill Clinton 28 lat temu. Ale 28 lat temu, to było inne zwycięstwo, wtedy w 1992 roku był mocny trzeci kandydat Ross Perot, który zabierał głosy, głównie Bushowi seniorowi. Jednak wygrana Bidena w wyborach prezydenckich dawała demokratom minimalną, ale też symboliczną przewagę. Do wtorku zagłosowało ponad 3 miliony wyborców, we wtorek zagłosował jeszcze milion wyborców, to dało w sumie ponad 4 miliony głosów, trochę mniej niż w listopadzie, wtedy było prawie 5 milionów, ale jak na drugą turę, to jest rekord. Wg prognozy na podstawie 98% przeliczonych głosów, wygrali demokraci Raphael Warnock i Jon Ossoff. Warnock zdobył na tę chwilę 50,8% (2,245 mln głosów), republikańska senator Kelly Loeffler - 49,2% (2,180 mln). Warnock najprawdopodobniej będzie ubiegał się o reelekcję na pierwszą, pełną kadencję za dwa lata, bo wtedy upływa kadencja 6-letnia, którą Warnock ma dokończyć. W drugiej turze wyborów na 6-letnią kadencję Jon Ossoff zdobył 50,4% głosów (2,277 mln głosów), republikanin David Perdue zdobył 49,6% głosów (2,198 mln). Raphael Warnock będzie pierwszym czarnoskórym senatorem ze stanu Georgia, Jon Ossoff z kolei będzie najmłodszym członkiem Senatu od 40 lat. Doliczając 2 senatorów do grupy demokratów, nowy Senat wygląda tak: będzie remis, 50 republikanów, 50 demokratów (w tym 2 senatorów niezależnych). Jednak głos decydujący w takiej sytuacji ma wiceprezydent. Obecnie jest nim Mike Pence, więc nawet jeśli Ossoff i Warnock zostaną zaprzysiężeni przed 20 stycznia, Mitch McConnell i republikanie dalej będą mieć większość. Po 20 stycznia wiceprezydentem będzie demokratka Kamala Harris, więc większość od tego momentu będą mieć demokraci. To też zależy od tego, kiedy Ossoff i Warnock zostaną zaprzysiężeni.

image
autor zdj.: J. Scott Applewhite/AP / Wiceprezydent Mike Pence i Spiker Izby Rep. Nancy Pelosi przed wspólnym posiedzeniem Kongresu

Wczorajszy dzień miał być trudny, ale nikt nie wiedział, że będzie najtrudniejszy od stu lub dwustu lat. Wiedzieliśmy, że ma się odbyć posiedzenie Kongresu, na którym oficjalnie ma być zatwierdzone zwycięstwo Joe Bidena. To zwykle jest formalność, ale kiedy Donald Trump nie uznaje swojej przegranej, na to posiedzenie patrzył cały świat i chyba cała Ameryka. Od kilku dni Donald Trump powtarzał bezpodstawne stwierdzenie, że Mike Pence może decydować, które głosy elektorskie będą liczone. Wielokrotnie mówił, że liczy na to, że Mike Pence stanie po jego stronie i odrzuci głosy elektorskie, które Trump uważa za sfałszowane. Jeśli ktoś tak myślał, był w błędzie. Rola wiceprezydenta jako przewodniczącego takiego posiedzenia jest głównie ceremonialna. Ustawa z 1887 ogranicza rolę wiceprezydenta do minimum, może on tylko otworzyć koperty z certyfikatami głosów elektorskich z poszczególnych stanów, ogłasza wyniki ostateczne głosowania elektorów i może uwzględnić protesty złożone na piśmie przez przynajmniej jednego członka Izby Reprezentantów i jednego senatora. A tych protestów w tym roku miało być dużo. Przed posiedzeniem Kongresu wiedzieliśmy, że ponad 140 republikańskich kongresmenów i 13 republikańskich senatorów miało złożyć protesty do wyników głosowania w kilku stanach, Arizonie, Georgii, Nevadzie, Pennsylvanii, Michigan, Wisconsin, w tych stanach, w których było najwięcej pozwów wyborczych prezentowanych przez sztab Trumpa. Dlaczego oni to zrobili? Tłumaczyli się, że chodzi im o to, by wysłuchano tych, którzy sądzą, że były fałszerstwa wyborcze, chcieli, by stworzono komisję ds. tych wyborów, a także, żeby "ochronić integralność wyborów". Brzmi to szlachetnie, ale moim zdaniem, są za tym powody polityczne. Lojalność wobec Trumpa ma im pomóc przy ich reelekcji za dwa, cztery, sześć lat. Poza tym lojalność jest dla Trumpa świętością. Można uznać go za jakiegoś króla, jeśli jesteś lojalny, jest dobrze, ale kiedy go skrytykujesz chociaż raz, stracisz jego "błogosławieństwo", stajesz się jego wrogiem. Kiedy John Thune, konserwatywny senator z Dakoty Południowej wielokrotnie mówił, że Trump i jego sojusznicy powinni uznać wyniki wyborów, Trump we wpisie na TT przekonywał, że gubernator Kristi Noem, sojuszniczka Trumpa, powinna wziąć udział w prawyborach republikańskich do Senatu za dwa lata i pokonać Thune'a, którego nazwał mianem RINO, co po angielsku oznacza republikanina tylko z nazwy, określenie dla republikanów o poglądach liberalnych. Mike Pence, człowiek, który przez cztery lata był lojalny wobec Trumpa jak mało kto, w liście do Kongresu oświadczył, że będzie kierował posiedzeniem Kongresu zgodnie z prawem i Konstytucją, że nie może odrzucać głosów elektorskich z danych stanów. Trump od razu na Twitterze napisał, że Pence nie miał odwagi zrobić tego, co według prezydenta było dobre, odpowiednie. Wiedzieliśmy też, że zaplanowano na ten dzień protest zwolenników Trumpa pod nazwą "Save America March". Wystąpiło na nim wiele osób z otoczenia Trumpa, jak Rudy Giuliani, Donald Trump Jr. Giuliani przekonywał protestujących, żeby rozstrzygnęli, kto wygrał wybory przez walkę. Syn Donalda Trumpa, Don Jr. powiedział, że Republikanie mają wybór, "albo będą bohaterami, albo zerami". Zagroził, że będzie wspierał w prawyborach kontrkandydatów tych, którzy sprzeciwili się prezydentowi. Ok. godziny 12 czasu lokalnego na trybunę wszedł prezydent. To była godzinna przemowa, godzinny ostrzał kłamstw, teorii spiskowych, że "tak naprawdę to on wygrał wybory", wzywał zwolenników do zatrzymania fałszu. Powiedział: "Nigdy się nie poddamy, nigdy nie uznamy naszej porażki". Wzywał ich do walki, powiedział, że "jeśli nie będą walczyć, kraj zniknie z powierzchni ziemi". Trump podłożył lont pod to, co działo się potem. Ok. 13:00 rozpoczęło się wspólne posiedzenie Kongresu. 15 minut później, gdy odczytano wyniki głosowania ze stanu Arizona, republikańscy kongresmeni i senatorowie złożyli protest do tych wyników. Posiedzenie zostało zawieszone, a członkowie obu izb rozpoczęli debatę, czy przyjąć, czy odrzucić protest. Jako pierwszy w Senacie głos zabrał przywódca republikańskiej większości Mitch McConnell. Powiedział: "Nie możemy dryfować w stronę dwóch plemion z dwoma zestawami faktów", "Gdybyśmy zmienili wynik wyborów z powodu tego, że przegrani uważają, że zostali oszukani, to nasza demokracja wpadłaby w spiralę śmierci". Stwierdził prawdę, że wybory nie były niezwykle wyrównane. W podobnym tonie przemawiał Chuck Schumer, lider demokratycznych senatorów. Senator Ted Cruz, który uzasadniał protest wyborczy, apelował o 10 dni śledztwa prowadzonego przez specjalnie powołaną komisję.

A tak, wracając do protestów, muszę wyjaśnić od razu, jeśli pojawią się komentarze mówiące, że demokraci też protestowali, składali protesty, w wyborach 2004, nawet w 2016. Tak, demokraci też składali protesty do wyniku wyborów, ostatni protest, który był wniesiony przez członków Izby Reprezentantów i senatorów miał miejsce w 2005, złożyli go właśnie demokraci do wyniku głosowania w stanie Ohio, tłumaczyli to doniesieniami i dowodami na stosowaną taktykę "voter suppresion", która polega na prawnym ograniczaniu prawa do głosowania, głównie poprzez skomplikowane procedury. Protest został odrzucony przez obie izby, republikanów i większość demokratów. W 2001 roku demokraci składali protesty do wyników z Florydy, ale Al Gore, który w grudniu 2000 uznał swoją porażkę, przekonał senatorów, by nie podpisywali się pod protestami, dzięki temu Gore mógł szybko odrzucać protesty jako niezgodne z warunkami. W 2017, kiedy Kongres zatwierdzał zwycięstwo Trumpa, demokraci składali protesty, z racji tego, że żaden z senatorów nie dołączył do protestu, były one odrzucane. Joe Biden, który był wtedy wiceprezydentem, odrzucając jeden z tych protestów, powiedział: "To koniec".

image
źródło zdj.: EPA / Jeden ze zwolenników Trumpa wdarł się do biura spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi

Wróćmy do sytuacji z wczoraj, w międzyczasie zwolennicy Trumpa szli pod Kapitol, niektórzy wdali się w walki z policją i próbowali wejść na schody Kapitolu, nawet od strony budowanej platformy na inaugurację prezydencką Bidena. I udało im się to, po kilkunastu minutach byli już na schodach. Niektórzy zaczęli tłuc szyby w oknach, próbowali wejść do Kapitolu. Bardzo szybko im to poszło, niektórzy stali już pod drzwiami Senatu. Posiedzenia obu izb zostały przerwane, ich członkowie zostali ewakuowani. Wiceprezydent Pence, spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, wiceprezydent-elekt Kamala Harris też zostali ewakuowani przez Secret Service. Na informacje nadchodzące z Kapitolu burmistrz Waszyngtonu Muriel Bowser wprowadziła godzinę policyjną od 18:00 do 6:00 rano czasu lokalnego. W międzyczasie pojawiły się zdjęcia ze Statuary Hall, jednego z najsłynniejszych miejsc w tym budynku. Protestujący spokojnie, jak gdyby nigdy nic, przechodzą sobie przez tę salę. Te zdjęcia na pewno zaszokowały cały świat. Potem przyszły kolejne informacje, że szturmowcy weszli do sal Senatu, jeden z nich usiadł na miejscu prowadzącego obrady i krzyczał, że to Trump wygrał wybory. Drzwi do Izby Reprezentantów były zabarykadowane, ale nic nie zmieniło. Zwolennicy Trumpa wdarli się także do biur niektórych kongresmenów, zwłaszcza spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Donald Trump w swoich wpisach wzywał zwolenników do spokojnego protestowania, ale nie do opuszczenia Kapitolu, tak jak reszta najważniejszych polityków. Wszyscy wiedzieli, że tylko on mógł jednym tweetem to powstrzymać, nie powstrzymał, a jego zwolennicy zostali w budynku. Bardzo "sławną" osobą był mężczyzna ubrany za szamana, nazywany od wczoraj "szamanem QAnonu". Mieszka w Arizonie, nazywa się Jake Angeli, zwolennik Donalda Trumpa, wierzący, że istnieje pedofilska siatka przestępcza, powiązana z demokratami, którą może pokonać jedynie... Donald Trump. Wracając do opisu zdarzeń, wiceprezydent Mike Pence wezwał do zaprzestania niszczenia Kapitolu. Chwilę po nim głos zabrał prezydent-elekt Joe Biden. "Cytadela wolności, Kapitol, jest atakowany. To atak na przedstawicieli narodu, na policję, na urzędników. To atak na praworządność. To atak na najświętsze przedsięwzięcie, na wykonywanie woli narodu." - powiedział w oświadczeniu. Wezwał też prezydenta Trumpa, by ten w krajowej telewizji zażądał "końca tego oblężenia". Kilka minut później Trump opublikował nagranie, na którym wzywa swoich zwolenników, by ci "poszli do domów", ale zanim to powiedział, padły słowa: "Wiem, że jesteście zranieni. Mieliśmy wybory, które zostały nam ukradzione" oraz dodał, że kocha swoich zwolenników; "Jesteście wspaniali." - dodał. W międzyczasie jedna osoba została postrzelona, jej stan był krytyczny, dwie godziny później dowiedzieliśmy się, że zmarła. Dziś poinformowano, że tą osobą była Ashli Babbit, weteranka Sił Powietrznych. Zagorzała zwolenniczka Donalda Trumpa, okazało się, że postrzelił ją jeden z policjantów. Potem poinformowano, że zginęły jeszcze trzy osoby, nie poinformowano jednak, w jakich okolicznościach. Tymczasem gubernatorowie kilku stanów, w tym Virginii, New Jersey, wysyłali swoje oddziały służb na Kapitol. Później Pentagon poinformował, że Gwardia Narodowa stolicy została zmobilizowana. Potem okazało się, że to Mike Pence wydał rozkaz do mobilizacji, a nie Donald Trump. Washington Post doniósł, że Trump miał bronić swoich zwolenników. "Moi ludzie są spokojni. Moi ludzie nie są bandytami" - powiedział, odnosząc się do protestów z czerwca zeszłego roku. Anonimowy urzędnik Białego Domu powiedział gazecie, że Trump "był totalnym potworem". Przez kilka kolejnych godzin służby porządkowe starały się wyprowadzić ekstremistów z Kapitolu. Twitter usunął kilka tweetów prezydenckich odnoszących się do wydarzeń w Waszyngtonie. TT, Facebook, a także Instagram zawiesił konta Trumpa na 12, 24 godziny. Mark Zuckerberg poinformował dzisiaj, że Facebook zawiesza jego konto do odwołania. "Uważamy, że ryzyko związane z pozwoleniem prezydentowi na dalsze korzystanie z naszych usług w tym okresie jest po prostu zbyt duże" - napisał Zuckerberg na Facebooku. Wracając, w reakcji do wydarzeń głos zabrali wszyscy byli prezydenci. Barack Obama napisał, że "historia słusznie zapamięta dzisiejszą przemoc na Kapitolu, wznieconą przez urzędującego prezydenta, który nadal głosi bezpodstawne kłamstwa na temat wyniku legalnych wyborów, jako moment wielkiej hańby i wstydu dla naszego narodu". Bill Clinton stwierdził, że Stany Zjednoczone "stanęły w obliczu bezprecedensowej napaści na Kapitol, Konstytucję i kraj". Jimmy Carter nazwał wydarzenia na Kapitolu "narodową tragedią". Najmocniej przemówił George W. Bush, jedyny republikanin w tym gronie. "To przyprawiający o mdłości i łamiący serce widok. Tak kwestionuje się wyniki wyborów w republice bananowej, a nie w naszej demokratycznej republice" - stwierdził. Hillary Clinton, rywalka Trumpa w 2016 roku, napisała, że "wewnętrzni terroryści zaatakowali fundament naszej demokracji: pokojowe przekazanie władzy, które poprzedziły wolne wybory". Do tych głosów dołączyli także sekretarz stanu Mike Pompeo, prezydenci i szefowie rządów wielu krajów. Nasz prezydent też coś napisał, napisał, że to jest "wewnętrzna sprawa Amerykanów". Prezydent zapomniał o haśle: "Za wolnością waszą i naszą". Obalając komunizm w sposób pokojowy, Polska popchnęła to domino do samego końca. Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski byli jednymi z najważniejszych ludzi po stronie amerykańskiej podczas wojny o niepodległość USA. Ale czego innego możemy spodziewać się od człowieka, który kiedyś powiedział, że "lubi styl rządzenia" Donalda Trumpa. Jakie wnioski idą do świata? Demokracja jest krucha i potrzebny jest konsensus co do zasad uprawiania polityki. Może też być znakiem, jak kończą się rządy populistów, którzy w polityce kierują się strachem i nienawiścią, a potem kierują się strachem o swoją własną władzę.

Ok. godziny 2:00 czasu polskiego Kongres wrócił do obrad. Zwolennicy Trumpa zostawili zdemolowane biura, jeden z tych ludzi zabrał ze sobą mównicę z sali Izby Reprezentantów. Protest dot. Arizony został odrzucony przez obie izby. Niektórzy senatorowie odwołali swoje podpisy pod protestami dot. Nevady, Michigan, Georgii i Wisconsin. Senator Kelly Loeffler powiedziała na forum Senatu, że zmieniła zdanie pod wpływem wydarzeń i nie będzie już protestować przeciwko wynikom wyborów. Lindsey Graham, jeden z największych sojuszników Trumpa powiedział: "Wypisuję się z tego. Już dosyć" i uznał zwycięstwo Bidena. To może oznaczać, że Graham już przestał być lojalny wobec Trumpa. Jednak wciąż ponad 130 republikańskich członków Kongresu głosowało za odrzuceniem głosów elektorskich. Wśród nich byli senatorowie: Ted Cruz i Josh Hawley. Pojawiają się teraz głosy, by odeszli, albo żeby Senat usunął ich ze stanowisk. Jedynym protestem, który został poddany pod obrady był protest dot. wyników w Pensylwanii. On także został odrzucony przez Kongres. Przed godziną 10 Kongres oficjalnie zatwierdził wygraną Joe Bidena.

Chwilę po tym, Trump wydał za pośrednictwem swoich współpracowników oświadczenie, w którym pisze, że nie zgadza się z wynikami, ale dojdzie do przekazania władzy 20 stycznia. Jednak cały czas od rana pojawiają się informacje, że administracja prowadzi rozmowy nad tym, czy rozpocząć procedurę 25. poprawki do Konstytucji. Ta poprawka daje możliwość, że w przypadku, gdy prezydent jest niezdolny do pełnienia urzędu, wtedy wiceprezydent staje się pełniącym obowiązki prezydenta. Ta procedura jest skomplikowana, ale możliwa do uruchomienia. Większość gabinetu i wiceprezydent muszą zgodzić się na stwierdzenie faktu, że prezydent jest niezdolny do pełnienia urzędu. Do tego wzywają demokraci, Nancy Pelosi, Chuck Schumer, a także niektórzy republikanie, jak kongresmen Adam Kinzinger. Postępowe skrzydło Partii Demokratycznej w ciągu kilku godzin przygotował akt oskarżenia wobec prezydenta Trumpa. Jednak patrząc na fakt, że zostało 13 dni jego prezydentury, procedura impeachmentu wydaje się niemożliwa do przeprowadzenia w tak szybkim czasie. W Białym Domu posypały się rezygnacje, ostatnia przyszła kilkadziesiąt minut temu, Elaine Chao, sekretarz transportu, prywatnie żona Mitcha McConnella, poinformowała, że w poniedziałek złoży dymisję z urzędu.

image
źródło zdj.: CNN / Zwolennik Trumpa niosący flagę Konfederatów w budynku Kapitolu

Jak to się stało, że na przykład po raz pierwszy od ponad 200 lat Kapitol został zaatakowany? 200 lat temu Brytyjczycy weszli szturmem do Kapitolu, to samo zdarzyło się 6 stycznia 2021 roku przez samych Amerykanów. Jednymi z winnymi można uznać służby porządkowe, zwłaszcza z Kapitolu. W czerwcu widzieliśmy, jak służby porządkowe, w tym Gwardia Narodowa, chroniły najważniejsze miejsca Waszyngtonu, kiedy odbywały się protesty po śmierci George'a Floyda. Widzieliśmy sceny, kiedy pokojowo protestujący ludzie byli traktowani gazem łzawiącym, by prezydent Trump mógł zrobić sesję zdjęciową na tle kościoła z Biblią w ręku. Więc jak to się stało, że policja nagle zaczęła się wycofywać, że jeden z członków tej "tłuszczy" mógł wejść na Kapitol z flaga Konfederatów. Nie, to nie była Antifa, to nie byli lewacy, to byli skrajnie prawicowi ekstremiści. Z tych zdarzeń wyciągnąć można wniosek, że policja na Kapitolu nie była wystarczająco przygotowana. Były szef Capitol Police w telewizji CNBC powiedział: "Gdybym to ja tam dowodził, to bym zasługiwał na zwolnienie za doprowadzenie do czegoś takiego". Niemal pewne jest to, że polecą głowy, to obiecał Chuck Schumer, zwolni on Sergeant-at-Arms Senatu, czyli osobę, która jest odpowiedzialna za pilnowanie porządku w Senacie.

Jedno ważne pytanie, czy Donald Trump jest moralnie odpowiedzialny za to, co się stało? Tak. Jest odpowiedzialny. To on przez ostatnie 2 miesiące starał się podważyć demokrację, twierdząc, że zwycięstwo mu ukradziono. Nie pokazywał żadnych dowodów, a jeśli to robił, to były one szybko podważane. A Trump jest bardzo charyzmatyczny. Bardzo przekonujący. W 2016 roku przekonał do swojej wizji tych, którzy twierdzili, że administracja Obamy chce zabrać im wolność, że z racji tego, że są konserwatystami, są uważani za szaleńców. I wtedy jego słowa padły na podatny grunt. Wielu zwolenników Trumpa twierdziło, że jeśli wejdą do Kongresu, to będzie jakiś "akt patriotyzmu", że "chcą pokazać elitom, że ich głos jest słyszalny", że "chcą uratować demokrację". Po części jest też winna Partia Republikańska, która podporządkowała się Trumpowi, wierząc, że jest skuteczny. Także niektóre media przychylne Trumpowi napędzały te teorie spiskowe. OAN, Newsmax, także Fox News, dziennikarze tej stacji pochwalili wczorajsze wydarzenia na Kapitolu. Jeśli chodzi o media, ja nie będę komentował tego, że TVP Info stara się przykleić tych demonstrantów do polskiej opozycji. Wracając do Trumpa, to on wzywał do protestów, mimo iż były głosy, że dalsza eskalacja podziału może być zła dla Ameryki. Ten jednak nadal w to bagno brnął. Można powiedzieć szczerze, że Donald Trump przez te ostatnie 2 miesiące zachowywał się i nadal zachowuje się jak 5-latek, któremu zabrano zabawki, bo był niegrzeczny. Ja rozumiem, że pojawią się pod tą notką głosy zwolenników prezydenta. Ja nie mam nic przeciwko temu, że one będą. Nie chcę nikomu narzucać swoich poglądów, każdy jest unikalny ze względu na swoje poglądy. Jednak myślę, że wszyscy, zarówno po lewej stronie, jak i po prawej stronie, możemy zgodzić się, że to co się stało wczoraj, było czymś niewyobrażalnym i przerażającym.

Kończąc, przytoczę słowa kapelana Senatu, Barry'ego Blacka, który w modlitwie kończącego posiedzenie Kongresu powiedział: "Słowa mają znaczenie, potęga życia i śmierci leży w ustach człowieka."

MattML
O mnie MattML

18 lat, uczeń liceum, ciekawi mnie, to co się dzieje na świecie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka