Jeden bloger napisał coś o jednej pani, której owo "coś" się nie spodobało. Sprawa miała (ma?) zostać rozstrzygnięta przez sąd. Osobiście zadowolony jestem z rozwoju wypadków gdyż:
- w wyniku całej sprawy wielu blogerów uświadomiło sobie, że klawiatura + net = odpowiedzialność;
- bloger ów zdał sobie sprawę, że ludzie (a nie tylko jego bezpośrednie otoczenie) mogą stanowić wrażliwe jednostki i trzeba żywić wobec nich szacunek;
- salon nie kiwnął palcem, na które to kiwnięcie bloger zapewne liczył. Ktoś napisał, że jak się nabrudziło, to trzeba posprzątać, a nie pytać czy sklep z miotłami otwarty. To chyba najcenniejsza wiedza. Oczywiście, że bloger powinien dalej pisać; teraz sam po sobie sprawdzi jaki jest - okaże się czy zmieni styl czy tylko metody. Do swoich poglądów ma oczywiście prawo!
- bloger dostrzegł prawdopodobnie jak mogą się czuć ludzie pomawiani np. przez Niesioła - jego nie da się "wystraszyć sądem", a i pole rażenia ma większe. Dostrzeże - jak oni mogą się czuć.
Na koniec - niech blogera nie zwiedzie akceptacja dla "czy mam dalej pisać". Takie postawił pytanie i właśnie na nie otrzymał odpowiedzi. A rozprawa sądowa w charakterze pozwanego to duże doświadczenie, bo - mimo wszystko - wytrąca człowieka ze stanu naturalnego i lokuje go w stanie ekstremalnym.
Życzę ugody, choć ostatnie słowo należy do sądu. Przedostatnie - do osoby, która poczuła się dotknięta i jej wiary, że to, co bloger napisał później na blogu, jak i całe postawienie sprawy to nie są przeprosiny "na odpierdol" i próba tkwienia okrakiem ba barykadzie, że zacytuję klasyka.
Słowem - życzę wszystkiego najlepszego; pisz blogerze i rysuj dalej, ale zdaj sobie sprawę, że nie o to tu chodzi.
W promocji:

Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości