Jęk, który się niesie po zwycięstwie Bronisława Komorowskiego, w niektórych zakresach ma większe natężenie, niż ten po Katastrofie Smoleńskiej. Tak tak, dobrze rozumiecie! Ale niestety - Smoleńsk umocował nas wszystkich w perspektywie niemierzalnej i niedostępnej i można było tylko w oszołomieniu stawiać pytania, na które zresztą do dziś nikt nie chce odpowiedzieć. Wygrana Komorowskiego zaś to gratka - rysuje zupełnie nowe możliwości: najbardziej nawet pusty gest będzie mógł być odnotowany jako coś „w związku”, a nie coś „obok”.
By grać na Katastrofie, to trzeba byłoby być naprawdę niezłym i cynicznym graczem. Grać na wyborach prezydenckich może już byle pętak ze skrzywdzonym, przerośniętym ego. I tak się dzieje!
Dlatego też ja nie będę dzisiaj płakał, secesji ogłaszał, winnych powstałej zgrozy szukał i do powstania wzywał – bo na takie gesty to czas owszem był, ale 10 Kwietnia 2010. Zasług własnych rzeczywistych i domniemanych nie będę wyliczał, jojczył nie będę i przede wszystkim czego nie będę: nie będę radochy sprawiał obozowi PO sieczeniem własnych szeregów i fikaniem nóżką.
Jak kto ma rodzinę, to wie, że sprawy przykre załatwia się przy rozmowie wieczorem w kuchni, w skupieniu i trosce, a nie w piaskownicy wśród wyprowadzających cudze dzieci na spacer opiekunek!
To nie był mecz, to nie była gra, to nie były karne i nie o jakiś tam puchar czy żyrandole szło. To był jeden z etapów walki o Polskę i jakkolwiek górnolotnie rzecz zabrzmi to sądzę, że właśnie w takich dniach jak dzisiejszy wychodzi z Polaków całe zło i całe dobro. Uwierzmy, że to nie jest wojna tylko ciągła od lat - walka. Kto zaś uważa, że to wojna - niech mi pokaże jej inny niż skatowana klawiatura i niedomyte kubki po starej kawie z Biedronki czy tam z Lidla rekwizyt.
Gesty samobiczowania są wtedy wartościowe, jeśli nie są obliczane na pokaz!
Ja nie pękam i nie odpuszczam widząc już dzisiaj Jarosława Kaczyńskiego przyszłym premierem. I niech nie pęka, bo ja nie pękam.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka