Pojawił się wieczorem, padł na sofę i zaczął klikać w pilota. Marynarę zawiesił na drzwiach do szafy, czarny krawat rozluźnił, wory pod oczami, wyglądał, jakby z pogrzebu wrócił – i ostatnie spostrzeżenie okazało się celne. Shane.
Na północy, gdzieś pod Belfastem zmarła mu matka, uścisnąłem mu dłoń, a potem rozgadał się: jak było. A było tak, że z bratem na cmentarzu zaczęli kopać matce grób. I opowiada, że deszcz siecze, wiatr napierdziela, a oni we dwóch machają szpadlami i łopatami, żeby dół odpowiedni wykopać.
Tu chciałem się wtrącić, ale powstrzymał mnie i opowiada dalej: że kopią, że deszcz i że po drodze wykopali z pięć szkieletów, „ale stare były, ze sto lat” i że najgorszą była dla niego świadomość anonimowości tychże szkieletów. – Nikt nie wie, kto to był, nikt nie dbał o ich groby, cała piątka zmieściła się w takim, ot… – wskazał węgiel do kominka w worku z narysowanym czarnym kotem. – Ludzie się męczą, kombinują, a potem ktoś ich kośćmi w worku klekocze… - filozoficznie rzecz ujął.
Potem jeszcze się okazało, że jeden brat nie przyjechał ze Stanów, że siostry ze szwagrami już szukają testamentu, rozpiździaj rodzinny ogólny, on - najstarszy - dół kopał i zajmował się pogrążonym w szoku ojcem. I że jest zajechany, że nie chce mu się iść nawet do własnego dziecka.
- To w Ulsterze na cmentarzach nie ma służb, które kopią groby?! – zapytałem. – Dlaczego by miało nie być? – teraz on się zdziwił moim pytaniem. – No to jak są, to dlaczego wy kopaliście? Spojrzał na mnie, mówi: - No jak?! Przecież to zawsze był przywilej rodziny, że dzieci grób kopią rodzicom i w ogóle tradycja!
Tradycja tradycją, ja na to, ale jest Europa i te wszystkie normy sanitarne, choćby z piątką nieboszczyków wykopanych „po drodze” i w worku zmieszczonych (już nawet nie pytałem o los worka, może został zamurowany w jakiejś ścianie i ktoś za chwilę w okolicy zacznie jeść ziemię...).
On mi na to z westchnieniem, że owszem, normy europejskie zawłaszczają lokalne tradycje, ale niestety muszę wiedzieć, że w tej miejscowości ich rodzina to bardzo znana i zasłużona rodzina, a ich nazwisko to nie byle jakie nazwisko, republikanie i katolicy od pokoleń i nikt nie fiknie, żadne służby, kiedy synowie kopią grób matce, bo tak trzeba.
Jeszcze by tego brakowało, żeby jego własnej matce jakieś normy grób kopały!
Przyniósł z torby whiskey, rozlał, wypiliśmy za pamięć i pokój duszy jego matki. A potem – godnie i sprawiedliwie - za każdego z tych z worka!
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie