Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1296
BLOG

O geszefcie w barwach biało-czerwonych

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 25
      Na swoim blogu zamieściłem przed chwilą tekst, w którym wyśmiewam sposób w jaki czołowi publicyści tygodnika „Uważam Rze” – przedstawiający się regularnie jako „autorzy niepokorni” – próbują zbijać interes na swojej polskości. Chodzi o to, że w ostatnio mocno eksploatowanej w tym towarzystwie atmosferze patriotycznego uniesienia, redakcja „Uważam Rze” uznała za stosowne opublikować rysunki dzieci Mazurka i Kolegów pod wspólnym tytułem „Polska moja ojczyzna”. I pewnie nie byłoby w tej demonstracji nic szczególnie poruszającego – w końcu, jak wiemy, Polska to faktycznie nasza ojczyzna, a jeśli o tym wiedzą też nasze dzieci, to tylko lepiej – gdyby nie fakt, że  do udziału w tej wystawie najwidoczniej dopuszczone zostały niemal wyłącznie dzieci tych redaktorów, którzy swego czasu postanowili je nazwać Jaś, Marysia, Antek i Zosia. Wygląda na to, ze z punktu widzenia organizatorów tego przedsięwzięcia, jeśli dziecko ma na imię Piotrek, Ela lub Małgosia – do jakichkolwiek zadań propagandowo-patriotycznych nie ma wstępu.
 
       A zatem mamy te rysunki, w większości w sposób oczywisty rysowane na doraźną prośbę rodziców, bez pomysłu i bez szczególnego talentu, no i te podpisy ”Zosia i Marysia Ziemkiewicz”, „Zosia i Marysia Mazurek”, „Jaś Karnowski”, „Marysia Semka” I tak dalej w tak zakreślonym kierunku. Ktoś powie, że ja się głupio i niepotrzebnie czepiam, bo to są przede wszystkim ładne imiona, a poza tym, co z tego? Otóż, zgoda – te imiona faktycznie są ładne, natomiast to z tego, że – jak już wcześniej podkreśliłem – ja tu widzę tylko dwie możliwości: że albo ze względów czysto propagandowych – i to propagandowych w najgłupszym możliwie stylu – redakcja „Uważam Rze” uznała, że tam mogą być tylko te Marysie i Zosie (bo skoro Polska to może być tylko tak), albo że towarzystwo reprezentowane przez Ziemkiewicza i Semkę, kiedy tak się kręci po tej Warszawie i zadaje szyku, nie jest w stanie wymyślić absolutnie nic oryginalnego, a więc że oni sa dokładnie tak samo tępi jak ci durnie, którzy przyjechali kiedyś do Warszawy za pracą i postanowili, że ich dziecko może się tylko nazywać Vivienne, lub Max-Herbert. A to świadczy o nich jak najgorzej.
 
      Ale nie tylko to. Z tego akurat możnaby się było pośmiać i wrócić do codziennych zajęć. Gorszą rzeczą jest jednak to, że wygląda na to, iż oni – owi „autorzy niepokorni” – ten cały swój patriotyzm traktują jak czysty interes, a chcąc go sprzedać, uciekają się do najbardziej prostackich gestów. A przez to, przynajmniej w oczach bardziej rozgarniętych czytelników, całą tę wspaniałą ideę zwyczajnie kompromitują. A na to im pozwolić nie można. Za takie sztuki im  się należy parę poważnych szturchnięć. Polska bowiem to nie towar, a już z całą pewnością nie towar pop.
 
      Ktoś się na to co ja tu sugeruję może oburzyć, i zapytać, skąd ja mianowicie mam taką pewność, że oni nie mają dobrych intencji. Może oni są tylko głupi, i tak właśnie głupio uznali, że jak się zamieści rysunek, na którym jest narysowane biało-czerwone serce na zielonej trawie, i się je podpisze „Zosia i Marysia Ziemkiewicz”, to tego typu gest wzbudzi w dotychczas dość obojętnych narodowo czytelnikach ciepłe patriotyczne uczucia. I tylko tyle. Może oczywiście i tak być, tyle że ja w to nie wierzę. Ja myślę, że za każdym ruchem, każdym gestem, każdą myślą, jaka przeleci przez którąkolwiek z tych głów, stoi czysty rachunek, i nic więcej. Przede wszystkim, gdyby oni mieli w głowie coś więcej niż ten swój osobisty lans, urządziliby na ten rysunek konkurs wśród czytelników tygodnika, i najlepsze prace wyróżniliby publikacją, a nie kazali swoim dzieciom produkować te – przy całym szacunku dla tych Bogu ducha winnych istot –  smutne bazgroły. Tymczasem oni w ten sposób wyłącznie chcieli się pokazać jako super autentyczni patrioci, no a przy tej okazji udowodnili, że cały ów projekt o nazwie „Uważam Rze” to czysto rodzinno-koleżeński interes. A by to pokazać, uznali, że najlepiej się do tego nada Polska.
 
     No ale dość już o tych obrazkach. Kto będzie chciał, niech sobie wejdzie na www.toyah.pl i sobie poczyta. Tam jednak, w tym samym dokładnie numerze tygodnika, jest recenzja książki Janusza Rolicki autorstwa jednego z braci Karnowskich. Kto to jest Rolicki? Myślę, że większość z nas wie, jednak na wszelki wypadek przypomnę, że to jeden z najbardziej autentycznych, oryginalnych, szczerych peerelowskich dziennikarzy, redaktor naczelny „Trybuny Ludu” i bardzo gorliwy autor komunistycznej propagandy pisanej. Dziś redakcyjny kumpel Lisickiego, Semki i Karnowskich, mający u nich swój stały cotygodniowy kącik. I oto okazje się, że Rolicki wydał książkę, próbuje z nią zrobić to co każdy normalny autor w tej sytuacji robi, a mianowicie ją sprzedać, natomiast Karnowski publikuje tekst, w którym sugeruje, że Rolicki napisał cudowną książkę, wartą inwestycji.
 
     Co to jest za książka? Otóż nosi ona fantastyczny tytuł „Wyklęte pokolenia”, i jak już zapowiada Karnowski w tytule swojej recenzji, traktuje ona „o Kresach z miłością”. Z samego tekstu recenzji dowiadujemy się, że książka Rolickiego to przede wszystkim „doskonale napisana, wartka i żywa opowieść o polskich Kresach”. Przede wszystkim, ale nie tylko. Oprócz tego, dzieło Rolickiego to „pytanie o najlepszą linię obrony tkanki narodowej”. No i wreszcie, pytanie „napisane z wielką miłością do Polski”.
 
     Sam wiem, jak ciężko jest sprzedać książkę, kiedy rynek jest taki jaki jest, a człowiek w dodatku może liczyć wyłącznie na siebie. Kiedy księgarnie zawalone są tonami nikomu niepotrzebnych śmieci, z których część jest stale wystawiana w specjalnych koszach po dwa zlote, czy pięć, chyba tylko po to, by człowiek miał coś do podparcia nogi od szafy. Ale wiem też jak bardzo nikt spoza środowiska nie ma najmniejszej szansy, by to co napisał, i w co głęboko wierzy, że jest wartościowe, zostało wyróżnione choćby jedną bezinteresowną wzmianką. Bo wiem, jak wiele taka wzmianka kosztuje. To może być koszt nawet 200, czy kto wie, czy nie 500 dodatkowych sprzedanych egzemplarzy. A to już może być kwestia życia. Wiem, że nie ma najmniej szansy, by patrioci z „Uważam Rze” napisali choć jedno – niekoniecznei dobre, ale jakiekolwiek – słowo o którejkolwiek na przykład z książek wydanych przez Coryllusa czy przeze mnie. A więc przez autorów, którzy z całą pewnością nie mają mniej miłości do Polski od Janusza Rolickiego.
 

     Ktoś powie, że przeze mnie przemawia zazdrość i zwykła bufonada. Bo Rolicki to jednak poważny autor, a my jesteśmy zaledwie zwykłymi blogerami. I że ja to wszystko piszę tylko po to, by zaapelować do Karnowskiego, żeby i o mnie coś napisał. Otóż nie. Ja powiem uczciwie, że w tej sytuacji, ostatnie czego pragnę, to recenzja w „Uważam Rze”. Ja oczywiście wiem, że to są natychmiastowe pieniądze i pewna inwestycja w przyszłość. Jednak jeśli ta promocja ma być nagrodą za to, że moje dzieci mają polskie imiona, a mój patriotyzm może konkurować z patriotyzmem Rolickiego, to ja za wszelkie uprzejmości z tamtej strony bardzo dziękuję. Swoją miłość do Ojczyzny będę realizował tak jak to robię od lat, a na temat różnego rodzaju geszeftów, choćby i w barwach biało-czerwonych będę miał dalej swoje zdanie.  

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (25)

Inne tematy w dziale Polityka