Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1699
BLOG

O kibolach naprawdę

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 24
      Od wczoraj cała Polska jest pod wrażeniem posiedzenia rządu, na którym najpierw Premier ogłosił, że jest wtorek, więc pora na to, by „haratnąć w gałę”, a następnie, na jego gwizdek, wszyscy ministrowie rozłożyli kibolskie szaliki i odśpiewali hymn na cześć polskiej reprezentacji. Wydaje się, że w ten oto sposób zrealizowała się – już po raz kolejny – stara zapowiedź Marksa, co do tego, że historia się powtarza w formie karykatury. Wielu z nas pamięta, jak to pewnego dnia polski rząd przebrał się w mundury wojskowe i zaczął udawać tak zwaną juntę. Dziś mundurów już nie ma – są kibolskie szaliki. Następnym etapem będą czerwone kulki zamiast nosów.
 
      A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od Orlików i od dziś już historycznej wypowiedzi premiera Tuska: „Zwracam się jako ojciec do wszystkich ojców: prawdziwi Polacy uczą swoich synów i córki grać w piłkę. Lepiej grać z dzieciakami w piłkę, niż się bić. Lepiej wychowywać przez sport i miłość, niż przez przemoc”.
 
       Pamiętam bardzo dobrze tamten wyskok, i pamiętam też moje najpierw osłupienie, a potem już tylko bezradność. Bo oczywiście chciało się bardzo napisać, że premier Tusk okazał się po raz osiemdziesiąty drugi idiotą. I to idiotą nie takim zwyczajnym, powszechnym, codziennym. Okazał się idiotą szczególnym i absolutnie wyjątkowym.
No ale to przecież byłoby nieładnie, no a co jeszcze gorsze –  zbyt prosto. A człowiek przecież ma swoje lata, przeżył w pełnej świadomości i schyłkowego Gomułkę i Gierka i Jaruzelskiego i wszystkich tych komunistycznych, a później już i niekomunistycznych, pajaców, ze wszystkimi ich słowami i –niestety również – czynami, ale czegoś tak debilnego, jak te trzy zdania premiera Tuska, to nie doświadczył.
 
      A dziś mamy etap kolejny. Polski rząd na swoim oficjalnym posiedzeniu ryczy kibolskie hymny. I to jest autentyczny problem. Bo to że premier rządu, wszystko na to wskazuje, zwariował i z tego nadmiaru stresu, czy jedynie pracy, nie jest w stanie się uspokoić, o ile raz na jakiś czas – ostatnio, obawiam się częściej, niż rzadziej – nie kopnie sobie porządnie piłki, to wiemy od jakiegoś czasu. Natomiast to, że wszyscy – wszyscy! – ministrowie na jego sygnał zaczynają się zachowywać jak banda obłąkańców, to już jest coś nowego.
 
      Oto kibolstwo na poziomie władzy. I ja, pochwalę się, znam tego typu ludzi dość dobrze. Miałem okazję w swoim życiu obcować z tego rodzaju osobnikami, najczęściej cholerycznie usposobionymi osobami na kierowniczych stanowiskach, którzy kiedy idą do pracy są już odpowiednio naładowani złymi emocjami, w pracy są nieustannie wściekli, na wszystkich wrzeszczą, na biurku trzymają zdjęcie żony i dzieci, bo wierzą – złudnie, jak się okazuje – że to zdjęcie ich uspokaja, więc następnie złoszczą się jeszcze bardziej i już nie marzą o niczym innym, jak o tym, żeby pójść pograć w cokolwiek: ping ponga, kosza, siatę, albo po prostu w piłkę nożną.
 
      Oni nie biegają, nie jeżdżą na rowerze, nie chodzą na siłownię. Oni muszą walczyć, kopać się po kostkach, wrzeszczeć, pluć złością, kląć – tak, kląć przede wszystkim – muszą mieć poczucie, że są lwem, tygrysem, mordercą, czystą nieposkromioną energią. I wtedy, gdy już się umordują, jak należy, kiedy już wyplują z siebie całą tę złą energię, która im towarzyszyła od rana, mogą spokojnie wrócić do domu i położyć się spać. Tak wygląda ich życie, i,  co najgorsze, tak wygląda ich recepta na życie. Są tacy i uważają, że inni też są dokładnie tacy sami, ale ponieważ ci inni właśnie nie uprawiają sportu, to ta zła energia ich trawi i dlatego oni osobiście nie mogą ich znieść.
 
      Ci obsesyjni sportowcy nienawidzą ludzi. Uważają, że każdy napotkany człowiek jest zły, głupi i niesympatyczny. Są przekonani, że tylko oni potrafią sensownie zagadać, uprzejmie się odezwać, ciekawie wypowiedzieć, bo tylko oni tak naprawdę potrafią kochać. A miłość tę mają, bo wiedzą, że „lepiej grać w piłkę, niż się bić”. Oto obsesja, oto autentyczna fiksacja, niestety dziś na poziomie władzy.
 
      Pamiętam – wspominam o tym zresztą nie o raz pierwszy – jak któryś z tych piłkarzyków powiedział, że oni zamiast do kościoła, w niedzielę walą prosto na boisko. A ja tymczasem, ciekawy jestem, co by było, gdyby na czele rządu, któregoś dnia stanął człowiek, który oznajmiłby wszem i wobec, że jego zdaniem, tylko prawdziwa pobożność potrafi zapewnić osobisty sukces. Człowiek, który, opierając się na własnym doświadczeniu, zaapelowałby do budowania wszędzie kaplic i kapliczek, do stawiania przydrożnych ołtarzyków, a wszystkich ludzi zacząłby wzywać do codziennej modlitwy.
 
      Co by się stało, gdyby któryś z premierów nagle powiedział, że „lepiej się modlić, niż się bić”, a potem, na najbliższym posiedzeniu rządu, kazał nagle wszystkim ministrom uklęknąć i odśpiewać „Kiedy ranne wstają zorze”? Swoją drogą, osobiście wcale nie uważam, żeby tego typu zachowanie było głupsze od tego, co zrobił premier Tusk wczoraj. Wręcz przeciwnie, moim zdaniem, jak komuś jest źle, jeśli ktoś jest zmęczony, jeśli w życiu mu się nie układa, modlitwa działa o wiele lepiej, niż kopanie piłki.
 
      A mimo to nigdy bym się nie odważył zaproponować obywatelom takiego rozwiązania z premierowskiego stołka. A gdyby któryś premier, czy minister, z czymś takim wyskoczył, to bym mu powiedział, żeby się puknął w czoło. Tym bardziej więc dziś mogę z absolutnie czystym sumieniem ten apel skierować pod adresem premiera Donalda Tuska. Bez najmniejszej nadziei na to, że to pukniecie cokolwiek pomoże. Zwłaszcza, że wszystko wskazuje na to, że on już zaczął zarażać.

 

 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (24)

Inne tematy w dziale Polityka