Piszę ten tekst i czuję się, cholera, fatalnie jak nigdy chyba dotąd. Co gorsza, smutek ten tym razem nie jest spowodowany ani tematem, ani ludźmi, którymi przyszło mi się zajmować, ale czymś znacznie gorszym. Bardzo ciężkim podejrzeniem mianowicie, że to, co robię, jest jak psu na budę. Że to, że ja sobie wypruwam tu żyły, może najwyżej służyć naszej wspólnej satysfakcji z tego, żeśmy coś sprytnie zauważyli i sformułowali wobec tego jedną, fantastycznie celną ocenę. To zło natomiast pozostaje niewzruszone, niezawstydzone, nietknięte, a niewykluczone, że tym naszym pohukiwaniem wyłącznie rozbawione. Gorzej jeszcze – o tym rozbawieniu, z uśmiechem złośliwej satysfakcji, niezwykle chętnie nas informujące.
O co poszło? Otóż jeszcze w listopadzie zeszłego roku, w którymś z kolejnych wydań tygodnika „Uważam Rze”, znalazłem duże kolorowe zdjęcie Jerzego Urbana, w sposób oczywisty przez niego upozowane i akceptowane, na którym wygląda on jak kupa świeżego gówna. To, że Urban postanowił się w ten sposób pokazać światu, w najmniejszym stopniu mnie nie zaskoczyło; od czasu, gdy się dowiedziałem o jego istnieniu, bardzo dobrze rozpoznałem jego pomysł na autopromocję. Chodziło o to, by z jednej strony maksymalnie, a więc w stopniu, na jaki pozwoli System, szokować, a z drugiej, wszelkie ewentualne ataki wyprzedzać, chętnie potwierdzając ich słuszność. Wyglądało to więc tak, że pisał na przykład Urban, że Boga nie ma i wszyscy najpierw zdechniemy, a potem zgnijemy, i od razu do tego dodawał, że jak idzie o niego, to ma nadzieję, że on akurat zdechnie w męczarniach, bo ból go zawsze podniecał. Taki to dowcip, taki intelekt.
A więc to zdjęcie mnie ani nie zaskoczyło, ani tym bardziej nie zaszokowało. Natomiast zrobiła na mnie wrażenie redakcja „Uważam Rze” tym, że oni to zdjęcie uznali za stosowne opublikować, no i Krzysztof Feusette, że postanowił w oparciu o nie przedstawić swoje refleksje; refleksje, które sprowadzały się, z jednej strony, do epatowania czytelnika najbardziej ordynarnymi wygłupami Urbana, a z drugiej, kompletnie nieskutecznymi próbami obrażenia go. W jednym i w drugim wypadku, mam na myśli zachowanie, którego jedynym efektem było to, że chore ego Jerzego Urbana zostało jeszcze bardziej nadmuchane.
Napisałem na ten temat notkę i jak tylko umiałem najlepiej wskazałem zarówno zatrudniającemu Fesusette Lisickiemu, jak i samemu Fesusette, że zachowali się, jak idioci. Swój tekst zakończyłem następującymi słowami:
„Kończę, bo nie mam już sił. Chciałbym już na sam koniec zwrócić się już bezpośrednio i do redakcji „Uważam Rze” i do ich wybitnego publicysty, zeszłorocznego laureata nagrody Macieja Rybickiego. Jerzy Urban jest z was dziś z całą pewnością bardzo zadowolony. Jedyne, o co może mieć do was pretensje, to to, że złośliwości, jakie pod jego adresem sformułował Feusette są strasznie gówniane. Rybiński z pewnością potrafiłby stworzyć coś mocniejszego. Na ale mu się zmarło. Biedny Urban. On z pewnością zasłużył sobie na talent bardziej wyszukany”.
Od tamtego czasu upłynęły już dobre trzy miesiące, tygodnik „Uważam Rze” został Lisickiemu i Fesusette odebrany i przekazany w ręce prawicy już z całą pewnością niepokornej, tuż obok powstały dwa nowe prawicowe tytuły, i oto w najnowszym wydaniu tygodnika „W Sieci” – już bez Lisickiego, ale za to z braćmi Karnowskimi – znajduje duże, kolorowe zdjęcie Jerzego Urbana, jeszcze bardziej poruszające, niż tamto z jesieni. Tym razem Urban już nie leży rozwalony jak wcześniej wspomniane gówno, ale prosto w oko kamery wytrzeszcza oczy, wywala na zewnątrz jęzor i sam sobie palcami przyprawia rogi, zupełnie jakby chciał nam powiedzieć: „I co, jak wam się podobam?” Tym razem jednak owo zdjęcie nie jest ilustrowane tekstem Feusette, który akurat zajmuje się zwykłą, ordynarną prostytucją, lecz znanego nam tu z Salonu24 blogera Witolda Gadowskiego.
Gadowski z Urbanem rozprawia się już w tytule swojego tekstu, informując go, że jest pusty, mało interesujący, stary, a jego twarz jest błazeńska. Dalej jest równie mocno. Urban jest „rozdygotanym histerykiem”, jego występy to „nudne” i „żałosne” „maskarady”, a on sam jest „żałosnym pozerem”. Wreszcie przychodzi moment dla Jerzego Urbana najstraszniejszy. Otóż Gadowski informuje go, że jest on „starym, nudnym serem”. Otóż to – starym. Nie wiem, czy w przypadku Gadowskiego mamy do czynienia z jakimś kompleksem, czy to jest tylko zwykła tępota, ale z wszystkich epitetów, jakimi on próbuje gnoić Urbana, najczęściej powtarza się to właśnie słowo „stary”. Gadowski robi wrażenie, jakby uznał, że oczywiście, sposobów na dokuczenie Urbanowi jest bez liku, ale nic tak Urbana nie rozjuszy, jak informacja, że on jest stary. Ja przeczytałem zaledwie sam początek tekstu Gadowskiego, i w pierwszych kilku akapitach naliczyłem aż siedem przypadków, kiedy on użył tego argumentu. Raz, w formie rzeczownika „starzec”, ale za to z podwójną mocą – „gasnący starzec”.
A ja patrzę na to zdjęcie, i myślę, że trzeba być kompletnym idiotą, żeby nie rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Myślę sobie, że jeśli polska obyczajowość zejdzie do poziomu jeszcze niższego niż ta reprezentowana dziś czy to przez wygłupy Urbana, czy kolejne zdjęcia Anny Grodzkiej, Urban zacznie strzelać sobie fotki na których smaruje sobie twarz kupą, albo inscenizuje jakieś najbardziej drastyczne orgie. I to, co mnie przeraża, to niemal pewność, że one wszystkie będą stopniowo prezentowane w naszych, tak zwanych „prawicowych” mediach. Z odpowiednim oczywiście komentarzem, wyjaśniającym, że Urban to bydle.
Bo tak naprawdę cała ta złowieszcza moc jest w tych zdjęciach. Urban odkrył to prawdopodobnie już wtedy, gdy uświadomił sobie, że on wygląda tak, jak prości Polacy wyobrażają sobie Szatana, i że to nieszczęście można zamienić w prawdziwe złoto. I je zamienił. Wszyscy świetnie wiemy, że wbrew temu, co próbują nam wmówić Feusette i Gadowski, z całkowitym sukcesem. Jedyne co mnie jeszcze w tym wszystkim zastanawia, to to, czy ktokolwiek z nich zdaje sobie sprawę z tego, że tak naprawdę chodzi tylko o te zdjęcia. Słowa się nie liczą.
Mój jesienny tekst zakończyłem refleksją, że jedyne co Urbana może irytować, to to, że do obsługi tego jego szatańskiego projektu skierowano kogoż tak beznadziejnie słabego jak Feusette. Że on zasługuje na kogoś lepszego. Dziś widzę, że Jerzy Urban powoli ginie od własnej broni. Stworzył lichy świat, i w ten sposób skazał się na lichy koniec.
I w ten sposób mógłbym właściwie tę notkę zakończyć, gdyby nie jedna jeszcze rzecz – moim zdaniem niezwykle ważna. Może najważniejsza. Otóż w komentarzach, jakie pojawiły się pod tamtym tekstem, znalazła się refleksja, że to, co zrobiła redakcja „Uważam Rze”, było tym bardziej złe, że oni owo zdjęcie zamieścili w tym samym numerze, w którym opublikowali zdjęcie i wywiad z Jarosławem Kaczyńskim. Że tym samym oni ten tak ważny dla nas wizerunek potraktowali, jakby chodziło o to, żeby rzucić w jego stronę jakiś urok. Że zamieszczając obok siebie te dwa zdjęcia, oni chcieli wytworzyć bardzo ściśle określony efekt.
Ktoś pewnie od razu powie, żebym się nie czepiał, bo wciąż gdzieś są jakieś wywiady z Kaczyńskim, i to akurat jest czysty przypadek. Otóż nie. Wywiady z Jarosławem Kaczyńskim nie są codziennością. Natomiast codziennością jest to, że ile razy one się pojawiają, musi im towarzyszyć zdjęcie Szatana.
I już na sam koniec mam do wszystkich osób ewentualnie komentujących ten tekst uwagę ściśle techniczną: komukolwiek przyjdzie do głowy namawiać mnie, bym się odczepił od „naszych”, zostanie stąd bez dyskusji usunięty. Dożywotnio.
Inne tematy w dziale Polityka