Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2730
BLOG

O kubku pełnym cwaniactwa i kłamstwa

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 84
      Kiedy jeszcze w miniony piątek zadzwonił do mnie mój kolega Gabriel Maciejewski i poinformował, że oto ruszył „Kubek Polityczny”, najnowszy projekt Cezarego Krysztopy i Marcina Kacprzaka, a przy okazji bardzo skrótowo przedstawił mi podstawowy ideowy i personalny kształt owego projektu, przyznaję, że poczułem się fatalnie. Otóż od tego już bowiem momentu wiedziałem, że jakkolwiek wielkie gówno by z tego nie powstało, ja nie będę miał możliwości, by się na jego temat choćby jednym słowem wypowiedzieć. I już śpieszę wyjaśnić, w czym rzecz.
      Proszę sobie wyobrazić, że kiedy Cezary Krysztopa otrzymał propozycję współpracy z nowym tygodnikiem „Do Rzeczy”, i swojej radości z tego wydarzenia dał wyraz w notce na swoim blogu, w związku z pewnymi między nami zaszłościami, pomyślałem, że wypada mu pogratulować. Krysztopa, który jest człowiekiem grzecznym, natychmiast mi podziękował i zapytał, jak ja zareagowałem na „propozycję” Kacprzaka. Ponieważ o żadnej kacprzakowej propozycji, od czasu, gdy on sobie wymyślił, że ja na pewno chętnie wezmę udział w debacie z Renatą Rudecką-Kalinowską, nie słyszałem, zapytałem, o co chodzi, no i już wkrótce dostałem prywatną wiadomość od Marcina, który poinformował mnie, że oni uruchamiają wspomniany wcześniej „kubek”, i mają nadzieję, że ja zechcę dla nich pisać. Że to jest projekt bardzo szczególny, nastawiony na publikację wyłącznie tekstów wybranych, pisanych wyłącznie z przeznaczeniem dla tego „kubka”, no i że im by zależało, żebym i ja tam był. Odpowiedziałem Kacprzakowi, że zgoda.
     Ponieważ ani nie wiedziałem, na ile ów projekt jest zaawansowany, ani tym bardziej, kiedy on ma ruszyć, o sprawie zapomniałem, gdy nagle zadzwonił do mnie Gabriel i powiedział, że to już działa, że się nazywa Plac Wolności i że tam pisze Ufka, Rosemann, Kataryna i Matka Kurka. No i że mnie tam nie ma.
      W tym momencie właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że moja sytuacja, jako blogera komentującego wszystko to, co się dzieje w publicznej przestrzeni, jest wręcz beznadziejna. Ja z jednej strony, nie jestem w stanie pisać w tym samym miejscu, w którym piszą Kataryna i Matka Kurka, a z drugiej strony przez to, że ostatecznie na liście autorów owego portalu się nie znalazłem, każde moje słowo w tej sprawie zostanie odebrane nie, jako protest wobec tego towarzystwa, ale zaledwie, jako dowód osobistego rozżalenia.
      Ktoś się zapyta, czemu ja uznałem za konieczne, by w ogóle powstanie tego portalu komentować. Sprawa jest bardzo prosta. Chodzi o to, że Kacprzak naprawdę mnie namówił do tego, by do tego ich „kubka” przystąpić, a następnie, jak wszystko na to wskazuje, mnie spuścił. A to, moim zdaniem, świadczy o tym, że nie mamy do czynienia z kolejną niezależną inicjatywą obywatelską mającą na celu poszerzenie tej sceny. I nie ma najmniejszego znaczenia fakt, że wobec tego, że oni do pisania tam doprosili Katarynę i Matkę Kurkę, ja bym im nie podarował jednego marnego słowa. To w ogóle nie ma nic do rzeczy. To jest tak zwana kwestia pryncypiów. A tu mamy do czynienia z faktem – i ja nie mówię o moich podejrzeniach, ale o pewności – że nie Kacprzak i nie Krysztopa nagle sobie wymyślili, że bez moich tekstów sobie poradzą, ale to ci co ich do tej roboty wynajęli, na pierwsze wspomnienie o tym, że w tym portalu ma pisać Toyah, poprosili ich, by sobie za dużo nie wyobrażali i przyjęli do wiadomości istnienie hierarchii. I oni tę hierarchię zaakceptowali. A to jest oczywisty news.
       A mimo to, wiedziałem, że nie mam jakiejkolwiek możliwości, by się do tego faktu odnieść, właśnie przez pewność, że każde moje słowo wywoła jedynie pusty śmiech. Że każda moja na ten temat uwaga, spowoduje atak, spod którego ja się nie podniosę. Bo nie będę miał sposobu, by – i tak już mając opinię kogoś, kto dba wyłącznie o zaszczyty – kogokolwiek przekonać, że tu akurat nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła do pisania dla tego nieszczęsnego „kubka”.
       Stało się jednak tak, że na ten temat odpowiedni tekst napisał Gabriel, a w odpowiedzi na niego, swoją z kolei notkę stworzył Cezary Krysztopa, a w niej użył następującego argumentu: „Od nas też miałeś zaproszenie, rozumiem, że się nami brzydzisz, ale przynajmniej nie kłam na nasz temat”.
      O co chodzi Krysztopie? O to mianowicie, że oni, przez czyste swoje serca i wierność nakazom płynącym z przypowieści o talentach, stworzyli nową jakość na naszej scenie publicznej, a Gabriel przychodzi i się bez sensu dopieprza, ględząc coś o jakichś pieniądzach dla zaakceptowanych przez System blogerów. Niech sam zrobi coś konstruktywnego, niech sam coś zbuduje. No a poza tym, niech się nie czepia, skoro on i Kacprzak go zapraszali do współpracy, a on się nagle głupio dał unieść swojemu ego.
      W tej sytuacji, przepraszam bardzo, ale ja nie mogę nie zareagować. Nawet jeśli tu za chwilę przyjdzie paru durniów, którzy zaczną mnie wytykać palcami za to, że jestem tak okropnie i tak chorobliwie nadęty, ja udawać, że niczego nie zauważyłem, zwyczajnie nie mogę. A więc informuję, że wszystko wskazuje na to, że zarówno Krysztopa jak i Kacprzak może i oryginalnie jakieś tam pomysły mieli, tyle że, jak już nie jeden raz wcześniej, zostali przywołani do porządku i ów porządek pokornie zaakceptowali.  „Polityczny Kubek”, projekt, który w ostatnich dniach pojawił się w tej naszej biednej, traktowanej jak najgorsza ruska kurwa, przestrzeni, to kolejny gest, mający na celu doprowadzenie tak zwanej blogosfery do ostatecznego upadku. A Cezary Krysztopa i Marcin Kacprzak to bardzo mili i porządni chłopcy, tyle że i jeden i drugi są zwyczajnie naiwni jak dzieci, by nie użyć określenia bardziej dla nich nieprzyjemnego, a kto wie, czy nie bardziej adekwatnego.
       I gdyby Krysztopie czy Kacprzakowi przyszło do głowy się tu jeszcze rzucać, niech obaj wezmą łaskawie pod uwagę fakt, że ja, mimo iż miałem ku temu wszelkie powody, nie zwróciłem się do nich z pytaniem, że a cóż to akurat się takiego stało, że oni postanowili udawać, że mi nigdy nic nie proponowali? Niech jednak przyjmą do wiadomości, że wciąż mają do czynienia tylko z ludźmi naprawdę miłymi i niezwykle grzecznymi.
      A powodów, by tu akurat nie być ani miłym ani grzecznym, ja mam parę. Kiedy piszę ten tekst, jest późny sobotni wieczór, i nie mam już sposobu, by zapytać Gabriela, czy oni mu faktycznie proponowali współpracę. Natomiast mam jak najbardziej dostęp do tekstu Krysztopy, i tam właśnie czytam jego komentarz, w którym on pisze, że z tego, co mu wiadomo, Kacprzak Gabriela zapraszał „przez Toyaha”. No i tu mamy tak zwaną „sytuację”. Otóż Kacprzak nie zapraszał Gabriela przeze mnie. Może go zapraszał osobiście i może faktycznie Gabriel mu odmówił. Przez mnie jednak Gabriela nie zapraszał. Jak było, jednak nie wiem, wiem natomiast, że bez względu na to, jak ten projekt się rodził na tym poziomie, jedno jest pewne. To jest wciąż to samo: kłamstwo i cwaniactwo. Cwaniactwo i kłamstwo. A ja już mam tylko szczerą nadzieję, że czas, kiedy to wszystko jasny szlag trafi, nadejdzie niedługo.

    

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (84)

Inne tematy w dziale Polityka