Ojciec Święty Benedykt XVI zapowiedział swoje odejście, i nagle wszyscyśmy zobaczyli, jak strasznie daleko odeszliśmy od atmosfery, którą przeżywaliśmy wydawałoby się zaledwie siedem lat temu. Oczywiście, bywało różnie, a więc wśród głosów doskonale rozpoznających ów przełom, trafiały się różnego rodzaju ekscesy, jednak gdyby ówczesne ekscesy przedstawić na tle tego, co dziś stanowi wręcz mainstream – a więc choćby dzisiejszą wypowiedź kardynała Dziwisza – to można odnieść wrażenie, że aż tak źle jeszcze nie było. A nie zapominajmy, że to akurat są tylko bardzo specyficznie rozumiane słowa miłości.
Ja tymczasem chciałem podzielić się paroma refleksjami na temat tych, co prawdziwie nienawidzą. Otóż wśród tych wszystkich głosów wyrażających radość z powodu tego, że Ojciec Święty upadł pod tym swoim krzyżem, i wściekłości, że wciąż jakoś sobie radzi Jarosław Kaczyński, nie spotkałem ani jednego, który by przyznał, że tak, zgoda, nienawidzę i jestem z tej swojej nienawiści dumny. Wszyscy oni zarzekają się, że przede wszystkim mają rację i wszelkie podstawy, żeby zachowywać się tak jak się zachowują. Przy tym też jednak zapewniają mnie szczerze i solennie, że oni nie życzą nikomu nic złego, a jeśli niektóre ich wypowiedzi są zbyt może jednoznacznie agresywne, to oni albo żartują, albo ironizują, albo po prostu są spragnieni sprawiedliwości.
Jest też oczywiście druga strona tego konfliktu. Mam tu na myśli wszystkich tych naszych kolegów, którzy podobnie do mnie owym stanem rzeczy się zadręczają. Oni, z kolei, mają skłonność przypisywać drugiej stronie przede wszystkim kompletne zidiocenie, a ponadto zdradę i zwykły występek.
To że uważam reakcje moich przeciwników za głupstwo, to naturalne. Muszę jednak oświadczyć, że, jeśli idzie o przyjaciół, też nie do końca się z nimi zgadzam. Przede wszystkim uważam, że większość z tych osób, które gest Benedykta XVI postanowili uczcić uroczystym rechotem, prezentują osobowości o wiele bardziej skomplikowane. Oczywiście, są wśród nich zarówno prości idioci, jak i zwyczajnie ludzie podli, ale wydaje mi się, że ich odsetek nie jest wyraźnie wyższy, niż wśród fanów piłki nożnej, operetki, czy literatury science-fiction. Również od czysto politycznej strony, jestem pewien, że nawet wśród tych, którzy dziś drżą z trwogi, znaleźć można nie mniejszych bałwanów, niż po tamtej stronie.
Uważam, że problem leży zupełnie gdzie indziej. Jeśli w wielu kręgach naszego społeczeństwa zapanowała moda na chamstwo, a serca wielu ludzi zwyczajnie stwardniały, to wyłącznie przez, z jednej strony, podstawowy brak wiedzy, a z drugiej karygodną naiwność. Jestem przekonany, że gdyby problemem społecznie dyskutowanym stało się nagle zdrowie, albo budowa mostów, w jednej chwili ujrzelibyśmy całe tłumy rozentuzjazmowanych dyskutantów, z których każdy miałby tysiące recept i bardzo oryginalnych pomysłów na rozwiązanie dokładnie każdego problemu. A gdyby na dodatek, pojawiłaby się jakaś grupa interesów, która przyjęła by sobie za cel, doprowadzenie temperatury sporu to granic wytrzymałości, nie zdziwiłbym się gdyby nagle pojawili się potencjalni zabójcy, gotowi zlikwidować każdego, kto twierdzi, ze aspiryna pomaga na ból głowy, albo że mosty powinny być mocne i stabilne.
Proszę zwrócić uwagę, co się wyprawia z uczestnikami, z prowadzącymi i z oglądaczami programów typu You Can Dance. Wszyscy są tak nieprawdopodobnie nakręceni, że w pewnym momencie jedyne, co są w stanie z siebie wydobyć, to przyspieszone bicie serca i łzy. Wystarczy stworzyć odpowiednią oprawę, zebrać wokół grupę ludzi w pewien szczególny sposób wrażliwych, a następnie im wmówić, że to wszystko, co widzą, przede wszystkim jest szalenie oryginalne, a oprócz tego niezwykle istotne dla ich życia. Czy ja sugeruję, że większość z fanów tego typu rozrywki to głupcy? Ależ gdzie tam! To są często ludzie dokładnie tacy sami jak my, tyle, że przez swoje lenistwo, czy właśnie przez pewnego rodzaju naiwność, dali się wciągnąć w pewną grę i uznali, że to, co widzą, tworzy jakąkolwiek rzeczywistość.
Oczywiście ci, którzy zajmują się tworzeniem tego złudzenia i ci, którzy tego typu projekty realizują, doskonale wiedzą, co robią i o co w tym wszystkim chodzi. Ale podobnie jest z tymi wszystkimi specjalistami od tworzenia politycznych wizerunków, od analizowania politycznej sceny i od sączenia w ludzkie umysły najbardziej ohydnej propagandy. To są często najgorszego autoramentu szubrawcy, ludzie pozbawieni sumień i zasad, często najbardziej śliskie postacie, nawet nie zasługujący na to, żeby się o nich wytrzeć. Inaczej już jest w przypadku często niewinnych ofiar tych wszystkich przedsięwzięć.
Każdy z nich doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się wokół dzieje i nawet jeśli doszedł w swoim życiu do tego momentu, kiedy nie pozostało już mu nic ponad nienawiść, kłamstwo i szyderstwo, to doprowadził się do tego wyłącznie sam i jeśli skończył tak jak skończył, pretensje może mieć tylko do siebie.
Ci jednak, których jedyną winą jest to, że postanowili znaleźć się w tej połówce naszego społeczeństwa, których w ogóle polityka interesuje, i którzy są troszkę bardziej nonszalanccy, zbyt pewni siebie i znacznie bardziej łatwowierni od przeciętnego mieszkańca podtatrzańskiej wsi na przykład, może zasługują choć na odrobinę współczucia, jeśli już nie zrozumienia.
Pamiętam, kiedyś czytałem wywiad z pewnym artystą rockowym, który, w swojej niechybnie wyższej od przeciętnej inteligencji i przy niewątpliwie wyższych ambicjach, niż to jest w przypadku wielu jego kolegów, powiedział, że on ostatnio odszedł zdecydowanie od Kościoła, ponieważ dowiedział się, ze według rzymsko-katolickiej nauki, Jezus zbawi tylko właśnie rzymskich-katolików. A co z miliardem Chińczyków??? Ktoś powie, że ten muzyk, czy piosenkarz, jest zwyczajnym debilem. A to nie koniecznie musi być prawdą. On po prostu z jednej strony chciałby wiedzieć coś więcej, ale za to z drugiej strony, nie bardzo mu zależy, żeby wiedzieć, czy to, co wie, to jest akurat prawda i czy to jest cała prawda.
Pamiętam, jak w czasach późnej komuny, kiedy już wrzało, a wokół co chwilę organizowane były jakieś demonstracje, jakieś protesty, jakieś strajki, duża część społeczeństwa lubiła mawiać: „A ciekawe, czy od tych strajków przybędzie nam towaru na półkach?" Czy te opinie były wyrażane wyłącznie przez idiotów i komunistów? Pewnie, że nie. Często w ten sposób mówili ludzie, którzy po prostu sądzili, że coś wiedzą, a akurat tak się składało, że nie wiedzieli.
Podobny błąd popełniają nawet osoby niezwykle wykształcone, bardzo inteligentne, szalenie oczytane i z pewnością niezwykle szlachetne. Mam kolegę, który z zawziętym uporem namawia mnie, żebym przestał się zajmować głupstwami, a zamiast tego zainteresował się choćby przedwojenną Luxtorpedą i pytaniem, czemu coś takiego w dzisiejszych czasach jest nieosiągalne. Przy tym, przyznaje on, że on nie ma pojęcia, kto to jest Morozowski, kto to jest Wojciech Maziarski, ani nawet, kto to taki ksiądz Cybula. Ja uważam, że on popełnia w pewnym sensie dokładnie ten sam błąd, jaki popełniali ci właśnie wszyscy, którzy w latach 80. byli tak strasznie praktyczni, że ich, jeśli idzie o Adama Michnika, na przykład, interesowało tylko to, czy „ten wasz Michnik" sprawi, że będzie nas stać na nowe buty na zimę.
Wspomniany przez mnie kolega jest zatem głęboko przekonany, że ja tracę czas na pierdoły, podczas gdy tyle rzeczy jest do zbadania. On również uważa, że jemu do stawiania diagnoz absolutnie nie jest potrzebna informacja o tym, kto to taki Kazimierz Kutz, czy ksiądz Zaleski. On wie, kim była Zyta Gilowska, kim jest Kazimierz Marcinkiewicz i wie oczywiście, jak się nazywa obecny minister finansów. Ale on wie jeszcze coś – wie, że Gosiewski wybudował dworzec we Włoszczowej, że Tadeusz Rydzyk to ksiądz, który posiada silne katolickie medium o nazwie Radio Maryja, wie też, że Gosiewski u tego Ryzyka był „nawalony jak Kruk".
Dlaczego on nie wie więcej? Dlatego, że postępuje trochę tak, jak przywódcy państw, prezesi wielkich firm, czy na przykład też księża. Oni swoją wiedzę czerpią z dwóch źródeł – z własnego życiowego doświadczenia i z tzw. prasówki. Mówiąc o „prasówce”, mam na myśli nie tylko same medialne doniesienia, ale również osobiste kontakty ze swoim najbliższym, codziennym otoczeniem. Każdy dzień utwierdza ich w przekonaniu, że to, co myśleli wczoraj, zachowuje swoją ważność i dziś. Rozmawiają wciąż z tymi samymi ludźmi, czytają wciąż tylko te same gazety, na myśl o kontakcie z przeciwnikiem czują zmęczenie, i czym są starsi, tym trudniej im jest przyjąć, że mogą czegoś po prostu nie wiedzieć.
A co najważniejsze, nigdy nawet nie dopuszczą do siebie myśli, że w międzyczasie, zupełnie niechcąco, stali się przedmiotem najbardziej wyrafinowanej manipulacji. Oni? Nigdy!
I znów można spytać. Czy oni są głupi? Czy oni są źli? Czy oni są podli? Absolutnie nie. Oni po prostu w pewnym momencie uznali, że wszystko co widzą, jest na tyle uporządkowane i logiczne, że nie ma mowy o jakimkolwiek nieporozumieniu. A co się z nimi dzieje dalej – to już jest absolutnie inna sprawa. I tu dopiero możemy – choć wcale nie musimy – mieć do czynienia z indywidualną głupotą, czy czystym ludzkim złem.
Oczywiście, w różnych miejscach, w tym również na tych blogach, pojawiają się postacie absolutnie odrażające. Podejrzewam, że wielu z nich, to są zwykli wariaci, którzy albo autentycznie przepełnieni są taką najprostszą, chorą nienawiścią do człowieka. I oni głównie plują i rechoczą. Czasem ich gnoję, niekiedy ich lekceważę, czasem próbuję coś powiedzieć. Ale obawiam się, że oni są absolutnie niereformowalni, a zresztą jakakolwiek reforma jest im dalece obojętna. Ale są też tacy, którzy uważają, że ja mam pomieszane w głowie, że z tej miłości do Kaczyńskich zupełnie zbzikowałem i próbują mnie jakoś ustawiać. Ja nie mam, co do nich żadnych złudzeń; uważam, że się mylą, że nie mają pojęcia i że ten ich stan jest co najmniej dziwny. Nawet jeśli są bezsensownie agresywni, a nawet niekiedy schodzą poniżej zwykłego poziomu, wciąż ich uważam za takich samych ludzi jak ja, tyle że pobłądzonych, i nie mam w sumie z nimi większych problemów.
Oni wiedzą, że o nich mówię. I to do nich mam dziś pewne przesłanie. Kompletnie się mylicie. Jesteście w ciężkim błędzie. Ale skoro już musicie, to sobie gadajcie. Mam głęboką nadzieję, że w ten Wasz smutny, często niepotrzebnie agresywny świat, tak okropnie jednowymiarowy i tak fałszywie jednoznaczny, te moje słowa będą mogły wnieść pewną bardzo ożywczą odmianę. I że dzięki nim, w końcu przejrzycie na oczy. Bo już najwyższy czas. Wydawałoby się, że dzisiejsza deklaracja Ojca Świętego mogłaby stanowić pewien przełom, no ale, jak widać, macie skórę grubą. Trzeba więc będzie jeszcze poczekać. Nie szkodzi.
Inne tematy w dziale Polityka