Moja pierwsza reakcja na wiadomość, że Benedykt XVI postanowił abdykować, była bliska paniki. Kiedy usłyszałem, że on przestaje być naszym papieżem, najzwyczajniej się przestraszyłem. Dlaczego? Bo ja bardzo nie lubię, jak w moim Kościele dzieją się rzeczy nieprzewidziane. Oczywiście natychmiast zrobiłem pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy, a więc zadzwoniłem do księdza Krakowiaka, a on mnie, tak jak to on, dobrodusznie, uspokoił, mówiąc, że nic się nie stało, pomijając może fakt, że od dziś opinii publicznej, gdy tylko coś jej przyjdzie do głowy, będzie łatwiej naciskać na przyszłych papieży, by odchodzili do swoich klasztorów.
No a potem zaczęły się pojawiać oficjalne komentarze, i powiem uczciwie, że to one dopiero mnie zaniepokoiły. No bo spójrzmy na to, co się stało. Benedykt XVI, z pokorą, jaką mamy szansę ujrzeć tylko na takim poziomie, ogłasza, że stracił siłę do dalszego posługiwania ludziom i światu i musi odejść, a na to wybucha wrzawa tak absurdalna, że nawet nie ma sposobu, by się do niej jakoś sensownie odnieść.
O co mianowicie chodzi? Przede wszystkim, o to, że Benedykt XVI wcale nie stał nad grobem, a zrezygnował. Dlaczego? Jakim prawem? Kardynał Dziwisz pozwolił sobie wręcz na przyrównanie sytuacji, w jakiej był Benedykt, do tej sprzed lat, której on sam był świadkiem, a mianowicie niezłomnego cierpienia Jana Pawła II. Uznał kardynał Dziwisz za stosowne nawet przypomnieć biednemu papieżowi Benedyktowi słowa naszego Jana Pawła, w których uczył On, że z krzyża się nie schodzi. Że na krzyżu się umiera. To prosty wiejski ksiądz takie rzeczy wie, a wybitny niemiecki teolog i papież – już nie?
Co tam zresztą Dziwisz? Jego możemy próbować jakoś rozumieć. Spędził z Janem Pawłem II te wszystkie lata i w pewnym momencie mógł się poczuć niemal jak jego drugie wcielenie. Ale obok kardynała Dziwisza, głos też zabrały media, którym, wydawałoby się, powinno być naprawdę obojętne, czy papież Benedykt XVI jest dalej tym papieżem, czy już nie. Mało tego – oni powinni się chyba nawet ucieszyć, że on odchodzi. W końcu, nie za bardzo można z ich punktu widzenia dostrzec jakikolwiek interes w tym, by na czele Kościoła stał akurat on. Tymczasem „Gazeta Wyborcza” wpadła w taką histerię, że na swojej stronie internetowej opublikowała sondaż pod tytułem: „Czy uważasz, że Benedykt XVI miał prawo abdykować?” Dlaczego? O co im chodzi? Po jasna cholerę im ten papież?
No i proszę sobie wyobrazić, że z pomocą przyszedł mi mój nieoceniony kumpel-komentator Redpill, pisząc takie oto słowa:
„Wiesz, ja myślę, że to jest atak wyprzedzający. Bo w tym, że człowiek, który już dwadzieścia lat temu wszedł w wiek emerytalny, ma dosyć, nie ma ani zdrowia, ani sił, aby pełnić tę ważną służbę, nie ma nic ani dziwnego, ani nagannego. Ale Kościół z Benedyktem, to było coś w jakiś sposób niegroźnego i znanego, jego pontyfikat był traktowany jak przedłużenie pontyfikatu Jana Pawła II, starego i chorego Jana Pawła. A teraz nie wiadomo, co będzie, jeśli to będzie człowiek silny, mądry i wierny, to jest się czego bać. Stąd ten atak, dopóki można”.
Czyż to nie jest wręcz fantastyczne spostrzeżenie? Czyż w nim nie leży odpowiedź na wszystkie najświeższe, dręczące nas zagadki? Czyż to nie jest wyjaśnienie, dlaczego oni wszyscy tak bardzo chcieli, by Benedykt XVI żył wiecznie, a przy okazji zachował swój dotychczasowy stan zdrowia, z ewentualną tendencją do pogarszania się. Czy wreszcie to zachowanie nie przypomina nam jakoś szczególnie tego, co obserwujemy w przypadku Jarosława Kaczyńskiego, u którego, dziwnym trafem, dokładnie ta sama ekipa, z takim upodobaniem szuka wszelkich możliwych oznak choroby psychicznej, nie mówiąc już o fizycznych słabościach? By, kiedy już znajdą bardziej bezpośredni dowód na potwierdzenie słuszności swoich podejrzeń, mogli spokojnie zakrzyknąć: „Bądź nam królem polskiej prawicy!”
Otóż uważam, że Redpill ma rację. Jeśli przyjąć, że Ojciec Święty Benedykt XVI był w istocie rzeczy tak bardzo słaby, że ciężko mu było dbać o ten nasz atakowany z każdej strony Kościół – a musimy wierzyć, że on akurat odchodząc, mówił prawdę – to znaczy, że dla całego zła tego świata, jego niezwykła zupełnie decyzja musiała stanowić cios, jakiego ono ani się nie spodziewało, ani nie jest dziś w stanie spokojnie znieść. I to dlatego wciąż oni wszyscy przywołują przykład Jana Pawła II. Co za potworność!
Jednak tu – na co pewnie bardziej czujni czytelnicy zwrócili uwagę – mamy pewien kłopot. Jeśli przyjąć słuszność powyższej diagnozy, musimy nieco inaczej spojrzeć najpierw na cierpienie, potem poświęcenie, a następnie owo bolesne trwanie Jana Pawła II. Musimy się zastanowić, czy to, że przez wszystkie te ostatnie lata, kiedy On był tak bardzo słaby i tak bardzo z dnia na dzień gasnący, nie stanowiło dla ludzi złych – z obu stron tego podziału – fantastycznej okazji do autentycznego harcowania. I czy to nie dlatego, Jego śmierć w wielu z nas wzbudziła taki smutek i te wciąż powtarzające się żale, że mógł nam jeszcze trochę pożyć, bo to jego trwanie dawało nam naprawdę wielkie pole manewru. I możemy się też zastanowić, czy to nie owo trwanie doprowadziło nas do miejsca, w którym dziś znajduje się Kościół w Polsce.
Nie wiem, czy mam rację. Jest, jak zawsze zresztą, całkiem możliwe, że wszystko to wygląda zupełnie inaczej, niż mnie i Redpillowi się wydaje, a to, co ja tu piszę, to zwykłe bluźnierstwo. Ja bym jednak bardzo chciał wiedzieć, skąd nagle pojawiło się tylu zawiedzionych zapowiedzią odejścia papieża, którego – nie ukrywajmy – oni zwyczajnie nienawidzili. Już za dwa miesiące Kościół Powszechny będzie miał nowego Pasterza. I to prawdopodobnie już nie jakiegoś ledwo żywego staruszka, ale kogoś, kto będzie wszystko świetnie widział i słyszał i rozumiał. A ja mam tylko nadzieje, że on im zwyczajnie nie da żyć. Jak mówię – i tym, i tym.
Inne tematy w dziale Polityka