Z tego co mówi najmłodsze moje dziecko, wynika, że ja to powinienem był wiedzieć już od lat, no ale fakt jest taki, że do wczoraj byłem ciemny jak tabaka w rogu. No i wczoraj właśnie dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak Kościół Latającego Potwora Spaghetti, i że Kościół ów właśnie złożył do odpowiednich instytucji wniosek o rejestrację jego lokalnej odnogi, pod nazwą Polskiego Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Sprawa stała się stosunkowo głośna z dwóch względów. Przede wszystkim, wbrew temu, co by się mogło wydawać, owo „latające spaghetti” nie jest zaledwie inicjatywą paru lokalnych wariatów z Warszawy, czy Krakowa, ale istniejące już od lat międzynarodowe przedsięwzięcie z siedzibą w Stanach Zjednoczonych, o pewnej bardzo wymiernej pozycji.
Po drugie, z informacji jakie do nas docierają wynika, że, jak idzie o względy formalne, wniosek, jaki polscy organizatorzy projektu złożyli, spełnia wszelkie wymagania i nie bardzo widać możliwość, by ich nie zarejestrować, jako całkowicie równoprawnego w stosunku do innych, związku wyznaniowego. Czytam w jednym z komentarzy, że jakiś profesor z uniwersytetu, poproszony przez urzędników o prawną wykładnię sytuacji, w jakiej znajdują się owi dziwacy – skądinąd występujący pod nazwą „pastafarianie” – odpowiedział, że on jest całkowicie bezradny, ze względu na to, że istnieje zbyt wiele oficjalnie przyjętych definicji pojęcia „religia”, a przez to każda opinia będzie narażona na zarzut braku obiektywizmu.
Wspomniałem wcześniej o międzynarodowym wymiarze owego „wyznania”. Czytam oto w Sieci, że przed kilku laty, pewien obywatel Austrii nazwiskiem Niko Alm, deklarujący się właśnie jako „pastafarianin”, złożył oficjalną skargę do władz administracyjnych na to, że stosują wobec niego przepis wymagający od obywateli, którzy niezwiązani przepisami wiary, składają wniosek o wydanie dokumentu tożsamości, aby dołączali do wniosku zdjęcie bez nakrycia głowy. Do swojej skargi ów Alm dołączył deklarację, że on, jako członek Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, ma obowiązek noszenia na głowie durszlaka, oraz żądanie, by i on, podobnie jak członkowie innych Kościołów, miał prawo do zdjęcia ze swoim „świętym” nakryciem głowy – durszlakiem do odcedzania makaronu.
I proszę sobie wyobrazić, że wprawdzie austriacki sąd z początku potraktował tego Ulma tak jak on na to zasługuje, a więc odesłał go precz, niemniej po serii trwających aż trzy lata apelacji, przyznał mu rację, i wówczas Niko Ulm mógł już tryumfalnie paradować z prawem jazdy ozdobionym zdjęciem łba z durszlakiem.
Być może ktoś się zastanawia, kto to taki ten Ulm? Czy to jakiś przygłup o twarzy nałogowego onanisty, jakich czasem zdarza się nam minąć na ulicy? Czy może jakieś dziwadło, na obraz i podobieństwo dawnych artystów cyrkowych, których język angielski obdarzył określeniem „freak”? Czy to może jakiś świeżoupieczony imigrant z Afryki, który jak najbardziej słusznie uznał, że odpowiednia porcja ekscentryzmu pozwoli mu zrobić w tej Austrii karierę? Czy może ktoś choćby o twarzy tego nauczyciela akademickiego z Wrocławia, który ostatnio dostał zarzut zmuszania swoich studentek do seksu? Otóż w żadnym wypadku. Niko Ulm to człowiek wedle wszelkich pozorów całkowicie normalny, a kto wie, czy nie z pewnym przechyłem w stronę takiej wręcz filmowej atrakcyjności. Z tego co widzę, to może być naprawdę bardzo miły, sympatyczny i inteligentny człowiek – tyle że ateista.
I tu dochodzimy do sedna i do faktycznego przesłania dzisiejszego tekstu. Otóż jest tak, że od pewnego czasu coraz częściej zdarza nam się spotykać na swojej drodze zjawiska może nie tak szokujące jak ów Kościół Latającego Potwora Spaghetti, jednak wciąż często autentycznie szokujące. I niejednokrotnie podstawowy sens owych zjawisk sprowadza się przede wszystkim do szydzenia z chrześcijaństwa, ale nie tylko. Owe ruchy mają na uwadze wszelką religijność, tyle że może ze względów usprawiedliwianych polityką, czy osobistym bezpieczeństwem szydercy, chrześcijaństwo jest tu szczególnie popularne. Niezależnie od tego jednak, kto jest na celowniku, ci którzy trzymają palec na spuście, to autentyczni i nieustannie walczący ateiści.
Myślę, że dobrze by było się zastanowić, co takiego się stało, że oni się tak ostatnio rozpanoszyli, i że odnoszą jedno zwycięstwo za drugim. Czy może ostatnie lata przyniosły nam jakieś nowe dowody na to, ze Bóg umarł i pozostała już tylko wolność? Nie sądzę. W historii świata było zawsze bardzo dużo powodów, dla których człowiek mógł zwątpić w Jego istnienie, i to wcale powodów nie byle jakich. A mimo to, naprawdę nie było łatwo spotkać kogoś, kto publicznie i otwarcie szczycił się tym, że jest ateistą. Agnostykiem – owszem. Człowiekiem wątpiącym – jak najbardziej. Ale ateistą? Do tego trzeba było być naprawdę kimś. Dziś pierwszy lepszy, średnio rozgarnięty internauta, ma pod ręką całą garść bon motów skierowanych przeciwko ludziom, którzy wierzą. I jeśli spotykają go jakiekolwiek nieprzyjemności, to z wielu bardzo przyczyn, ale na pewno nie dlatego, że on uważa, że nie ma nic.
Otóż ja uważam, że kiedy wraz z inwazją postmodernizmu, którą przyniósł nam wiek XX, pojawiło się przekonanie, że naprawdę wszystko podlega dekonstrukcji, w tym momencie prawda stała się słowem powszechnie uważanym za obelżywe. I kiedy to piszę, wcale nie uważam, że przesadzam. Dziś, słowo „prawda” jest słowem obelżywym, i to nawet z punktu widzenia osób, które na co dzień ani się nad takimi kwestiami nie zastanawiają, ani też, w konsekwencji, nie zdają sobie nawet ze swoich przekonań sprawy. Gdyby ich zapytać, czy uważają, że prawda istnieje, oczywiście większość z nich gorąco by przytaknęła, jednak gdyby już chwilę później postawić ich wobec szeregu różnych zjawisk istnienie tej rzekomo nienaruszalnej prawdy kwestionujących, nie zauważyliby jakiegokolwiek dysonansu.
I ja dziś jestem przekonany, że ateizm ów stan rzeczy w jednej chwili zauważył, zidentyfikował ją i odpowiednio ocenił. A oceniając ją, doszedł do jedynego logicznie nasuwającego się wniosku, że świat który zaakceptował sytuację gdzie prawda nie istnieje, stał się światem pozbawionym jakiejkolwiek ochrony. No i ten świat zaatakował. Ostatnim tego przykładem tu u nas w Polsce, stał się wybór na posła człowieka ucharakteryzowanego na kobietę i wymagającego, by go jak kobietę traktować, a następnym krokiem, jak wiele dziś już na to wskazuje, będzie objęcie oficjalną autoryzacją przekonania, że durszlak może być w takim samym stopniu obiektem kultu religijnego, jak różaniec, czy krzyżyk na szyi.
Oto do czego doszliśmy. Nie ma już nic. Można wszystko. Niedawno w którymś z telewizyjnych programów wystąpił człowiek, ni to kobieta ni to mężczyzna, podpisany – inaczej niż to zwyczajowo ma miejsce – nie imieniem i nazwiskiem, ale jakimś dziwnym słowem-tytułem, którego nazwy i sensu nie umiałem spamiętać, i przedstawił się jako rzecznik któregoś z ruchów na rzecz promocji transeksualizmu. Mieliśmy więc ten telewizor, to studio, tę dziennikarkę, tego jakiegoś kosmitę, no i ten absurdalny tytuł na dole ekranu.
Myślę że czas to sobie powiedzieć. Nie oszukujmy się. Znaleźliśmy się w narożniku, skąd już nie ma ucieczki. Za nami już tylko ściana. I módlmy się o to, by się okazało, że jest ze skały. Najlepiej z jaspisu.
Inne tematy w dziale Polityka