Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2308
BLOG

O świńskich ryjach, parówkach i francuskich pocałunkach

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 49
     W poprzednim tekście wspomniałem o tygodniku „W Sieci”, a konkretnie o jego czołowej już chyba ostatnio gwieździe, a mianowicie Krzysztofie Feusette. Dlaczego uważam, że Feusette stał się pierwszą gwiazdą tego tygodnika? Co mi każe podejrzewać, że już nie bracia Karnowscy, nie Witold Gadowski, nie wreszcie Łukasz Warzecha, czy Robert Mazurek, ale on – Krzysztof Feusette, trzyma dla siebie to pierwsze miejsce na redakcyjnym podium. Otóż poszło o zdjęcie, które zresztą stało się powodem, dla którego nazwisko tego dziwnego człowieka pojawiło się w poniedziałkowej notce. Rzecz w tym, że tym razem Feusette występuje tam z przyczyn doraźnych, a mianowicie w celu zniszczenia Tomasza Lisa, który wcześniej, gdzieś na swoim blogu, czy może na Twitterze, jednym, o ile dobrze rozumiem, zdaniem zaczepił Feusette. To znaczy, tych zdań było więcej, natomiast myśl jedna. Chodziło o to, ze Feusette w którymś ze swoich tekstów nic nie napisał o Lisie i w związku z tym, Lis go ironicznie prosi, by te braki w najbliższym czasie nadrobił. Taki żart. Wróć! Zajrzałem raz jeszcze do wspomnianego tekstu i okazuje się, że jest inaczej. Feausette nic o Lisie nie napisał w jednym miejscu, ale za to napisał w innym i Lis w związku z tym go prosi, żeby o nim w przyszłości też pamiętał. Żart jednak pozostaje.
      W związku z tym, Krzysztof Feusette w całostronicowym, jak już powiedziałem, wystąpieniu niszczy Lisa, a żeby ów akt zniszczenia nie podlegał żadnej kwestii, cała sąsiednia strona przyozdobiona jest zdjęciem jego autora i wykonawcy. Zdjęcie jest duże, kolorowe, przedstawia Feusette’a w odpowiednim zbliżeniu, od pasa w górę, Feusette trzyma ręce w pozie takiej jak to widzimy albo u kowboi, którzy mają za chwilę zacząć strzelać, albo ewentualnie u kulturystów, którzy są tak napakowani, że im ramiona odstają już w sposób naturalny, głowę ma lekko przechyloną, czoło mroczne, a spod tego czoła jego surowe spojrzenie kieruje się prosto w twarz przeciwnika. No i jest jeszcze coś, o czym w swoim tekście nie wspomniałem, a co jest w tym akurat wypadku niezwykle ważne, mianowicie strój. Feusette ma na sobie czarny T-shirt, na nim rysunek pistoletu, wielki napis: „Bring down your freeways” i mniejszy dopisek: „Tens of thousands of firearm owners turned into criminals overnight”. Gdyby ktoś nie znał angielskiego, już objaśniam. Feusette apeluje do Amerykanów, by ci zaostrzyli prawo zezwalające na posiadanie broni, bo natura ludzka jest taka, że wystarczy kupić sobie pistolet, a później to już tylko lawina. Mam nadzieję, że już wszyscy rozumiemy komizm całej sytuacji. Staje ten Feusette przed Lisem, wbija w niego swój ponury wzrok, cedzi przez zęby: „Giń, psie!”, a jednocześnie w ręku trzyma kwiatek przepasany wstążeczką z napisem: „Make love, not war”. Przepraszam bardzo, ale czy to przypadkiem nie jest już jakieś szaleństwo?
      Ktoś spyta, gdzie w tym wszystkim zapowiadane przeze mnie wcześniej podium? W jaki sposób to co napisałem wyżej wskazuje na to, że Feusette to w tej chwili pierwsza gwiazda prawicowego dziennikarstwa? Rzecz w tym, że ja dotychczas nigdy – podkreślam, nigdy – nie widziałem sytuacji, by artykuł któregokolwiek z czołowych – a co dopiero drugorzędnych – polskich dziennikarzy był ilustrowany ich wielkim, kolorowym zdjęciem, w dodatku w specjalnie na te okazję ustawianej pozie. Ja sobie nie jestem w stanie wyobrazić, by czy to Adam Michnik, czy Daniel Passent, czy jakaś Paradowska do któregoś ze swoich tekstów doczepiali swoje wielkie zdjęcie. Ja bym się nie zdziwił, gdyby Feusette napisał tekst o Lisie, i obok dał jakieś zdjęcie Lisa właśnie, choćby po to, by pokazać, jaki ten Lis fantastycznie przystojny, lub fantastycznie szpetny. Tak jak to niedawno zrobił z Urbanem. Żeby jednak tekst o Lisie ilustrować swoim paradnym wizerunkiem? Przepraszam bardzo, ale w tej chwili na naszym rynku mediów mamy chyba tylko jeden taki przypadek, i cały świat się z niego śmieje – mam na myśli Jana Libickiego, blogera. Redakcja „W Sieci” jednak tego typu decyzję podjęła. Właśnie z uwagi na osobę Krzysztofa Feusette. A to musi świadczyć o tym, że oni tam muszą go mieć w odpowiednim poważaniu.
      No i tu pewnie pojawi się kolejne pytanie: „Co z tego? Co to kogo może obchodzić?” A ja od razu odpowiadam, że moim zdaniem to jest coś niezwykle ciekawego. Ciekawa jest bowiem sytuacja, kiedy się okazuje, że tabloidyzacja mediów, a przy tym oczywiście całej naszej debaty, doprowadziła do tego, że już niedługo słowa przestaną się liczyć. Będą nam już w pełni wystarczały duże, kolorowe zdjęcia. A ponieważ ów postęp jest bardzo szybki, nie zdziwię się, jeśli za rok Krzysztof Feusette wyruszy na wojnę z jakimś Wołkiem, czy Najsztubem i tam już w ogóle nie będzie żadnego tekstu; tylko dwa zdjęcia – z jednej strony Feusette, a z drugiej ten drugi. Fausette przebrany za Indianina, a tamten w piłkarskich gatkach.
       No i mamy kolejną kwestię: czy jest czego żałować? Otóż z jednej strony z całą pewnością jest, bo nie ulega wątpliwości, że perspektywa, gdzie całą naszą przestrzeń cywilizacyjną wypełni już tylko światło i kolor, jedynym wciąż używanym słowem będzie „kurwa”, a odgłosem rechot, jest dość przygnębiająca. Z drugiej strony, jeśli się uczciwie zastanowić nad tym, co mamy już dziś, ta strata nie będzie aż tak wielka. Spójrzmy na tekst Krzysztofa Fesusette, no i tekst, który przede wszystkim dał mu impuls to działania. Wypowiedź Feusette zajmuje trzy kolumny. Pierwsza, to bardzo długi cytat z Lisa, druga to wręcz obsesyjnie obracany na wszystkie strony jeden żart, a trzecia – i to też nie cała – to informacja, że Lis jest dziennikarzem reżimowym. Co chce od Feusette’a Lis? Jak już wspomniałem, chodzi o to, że Feusette pisze czasem o Lisie, ale ponieważ nie zawsze, Lis go prosi, żeby jednak o nim nie zapominał. Cała reszta, to czyta retoryka, sprowadzająca się do zdań typu: „Ja ich znam i kocham. Wiem, może jest to miłość nieodwzajemniona, ale czyni ją to tylko bardziej wysublimowaną i wartościową. Miłość pragnie wzajemności, ale prawdziwa miłość jej nie żąda. Ona ‘cierpliwa jest’. Tak jak moja, co walentynkowo oświadczam. […] Dziennikarz, felietonista Feusette pisze o mnie w co drugim mniej więcej swoim tekście. Czasem mnie krytykuje ostro, ale ja to jego zainteresowanie odczytuję jako znak życzliwości. Niektórzy ‘po stronie prawdy’ mówią, ze Feusette ma na moim punkcie obsesję, być może o zabarwieniu erotycznym, ale ja będę Feusette’a bronił. […] Pozdrawiam walentynkowo, Krzysztofie”. I tak dalej i tak dalej.
      A co na to Feusette? Proszę uprzejmie: „Co do formy ‘Krzysztofie’, wydaje mi się nieco zbyt oficjalna jak na jawne intencje kolegi. Mógł kolega spokojnie użyć: ‘Krzysiu’, ‘Krzyśku’, ‘Krzychu’, czy wręcz z angielskiego ‘Chris’, najlepiej ‘My sweet Chris’. Wtedy i ja bym mógł nazwać kolegę ‘Tomciem’ (ale bez skojarzeń z paluchem). Znam jednak kolegę i czuje, że nadrobi kolega te zdrobnienia w najbliższym czasie. Czy to w kolegi programie telewizyjnym, czy to w kolegi tygodniku, czy wreszcie na kolegi portalu, złośliwie nazywanym ‘parówkowym’, choć osobiście stawiałbym ‘wieprzowym’, zważywszy, jak wiele miejsca poświęca się tam człowiekowi ze świńskim ryjem”.  I tak dalej, i tak dalej.
      Oto, jak dziś wygląda debata. Jedni wsadzają sobie języki do gardeł, drudzy gadają o świńskich ryjach, i szafa gra! Doszła do nas właśnie informacja, że na żądanie Grzegorza Hajdarowicza, sąd zabronił autorom niepokornym używać nazwy „W Sieci”, co oznacza, że tygodnik, w którym Krzysztof Feusette strzela się z Tomaszem Lisem ma się natychmiast przestać ukazywać pod dotychczasowym tytułem. W odpowiedzi na tę szykanę, Redakcja opublikowała w Salonie24 oświadczenie i poinformowała, że oni usuwają literkę „w”, i od najbliższego poniedziałku rozmowy Lisa z Feusette będą anonsowane tytułem „Sieci”. Blogerka wawa natychmiast wymyśliła, by literkę „w” zostawić, ale ją przykryć słowem „cenzura”. Na to przyszła inna blogerka, Eska i zaproponowała, by tego „w” nie przykrywać, ale dać napis „cenzura” w kwadratowych nawiasach. Po Esce przyszedł bloger Entefuhrer i zawołał: „Dobrze wam tak!”. Po Entefuhrerze przyszedł kolejny czarownik, Józef Moneta i przedstawił dowód na to, że to on pierwszy informował o kłopotach Karnowskich. Po Monecie przyszła blogerka Bukowska i zaproponowała, by „‘w’ w widoczny sposób” przekreślić, a wszystko ozdobić „pieczęcią carskiej cenzury”. Bloger Entefuhrer zaproponował nowy tytuł „Twin Peaks”, na co inny internauta podrzucił swój pomysł: „Hak w smak matołom z PO”. I tak dalej, i tak dalej.
     A ja już się tylko zastanawiam, w czym jest więcej sensu? W tym teatrze, jaki przed nami odgrywają Hajdarowicz z Karnowskim, czy w ponurej retoryce w wykonaniu Lisa i Feusette’a? I myślę, że ja jednak chyba wybieram obrazki. Mogą być nawet gołe baby.

         

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (49)

Inne tematy w dziale Polityka