Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2764
BLOG

Gdy w katarynce urwała się sprężynka

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 90

       Druga z dotychczas wydanych przez mnie książek nosi tytuł „Mój pierwszy elementarz”, i powiem uczciwie, że mam do niej stosunek ambiwalentny. Z jednej strony, pomijając ludzi, którzy uważają, że ktoś tak fizycznie ohydny, jak ja, nie jest w stanie napisać nic choćby pozornie dobrego, a te moje książki tylko tę ocenę potwierdzają, wszystkie recenzje, jakie na jej temat otrzymałem, są albo bardzo pozytywne, albo po prostu pozytywne, a i sam też czuję do niej, jak do wszystkiego, co w życiu udało mi się zrobić, pewien sentyment, a z drugiej jednak patrzę na nią nieco nieufnie. Co to znaczy „nieufnie”? Otóż chodzi o to, że mam bardzo silne wrażenie, że, nawet jeśli dotychczas nikt nie napisał w tym gatunku czegoś równie dobrego, ona jest zbyt prosta i jednoznaczna, by można ja było traktować do końca poważnie. Czemu tak? Nie wiem. Może to przez tę formę, która siłą rzeczy bardziej przypomina gazetowy felieton, i to w dodatku taki, na który autor dostał zaledwie parę linijek, a może ze względu na fakt, że ja ją faktycznie napisałem zaledwie w trzy tygodnie, a, jak wiemy, coś, co się nie rodzi z krwi, potu i łez, z miejsca staje się podejrzane.

 
     A mimo to, lubię ją i uważam, że to, co tam napisałem, jest warte każdego słowa, które to tworzy. Jestem szczerze przekonany, że ta książka jest napisana dobrze, ciekawie, dowcipnie, i wreszcie w taki sposób, że do niej można wracać wielokrotnie i za każdym razem mieć z niej zarówno pożytek, jak i przyjemność, dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem. Czasem przy jakiejś okazji tam zaglądam, albo żeby coś sprawdzić, czy coś z niej zacytować, i przekonuję się, że jest dobrze; że nie ma się czego wstydzić. Nawet tego wpisu o górnikach z Wujka, z którego – nie z mojej przecież winy – wypadła jedna linijka.
 
      Ostatnio tam zajrzałem zaledwie wczoraj, po to by zobaczyć, co ja tam napisałem o blogerce Katarynie. Czemu o niej? Otóż rzecz w tym, że owa Kataryna chodzi mi po głowie od pierwszego praktycznie dnia, jak usłyszałem ten nick, i z każdym kolejnym dniem, kiedy ona w sposób całkowicie dla mnie niezrozumiały staje się coraz większą gwiazdą blogosfery, i to z takim końcowym efektem, że dziś, kiedy ona już od dawna nie jest żadnym blogerem, a jedynie pustym dźwiękiem, lub, w najlepszym wypadku, propagandowym hasłem, każdy ćwierćinteligent, zapytany, co mu mówi imię Kataryna, z miejsca powie, że to jest najwybitniejsza polska blogerka. No ale i tak wciąż nie wiadomo, czemu? Otóż powód jest taki, jaki zawsze jest w tego typu przypadkach, a mianowicie Kataryna się nam ponownie objawiła, i owym swoim pojawieniem się wzbudziła bardzo poważne refleksje.
 
      Zanim jednak zacznę, proszę rzucić okiem na to, co o niej napisałem w „Elementarzu”:
 
      KatarynaPo raz pierwszy o dziwo, o istnieniu Kataryny dowiedziałem się z ust Jarosława Kaczyńskiego, który kiedyś, dawno bardzo, gdy o blogowaniu jeszcze nawet nie myślałem, wspomniał coś na jej temat. Od tego czasu kobieta ta stanowi dla mnie coraz większą zagadkę. Nigdy nie udało mi się do niej poczuć najmniejszej sympatii. Przede wszystkim dlatego, że od zawsze miałem wrażenie, że jej pozycja jako „blogerki Kataryny” jest dmuchana, jak najbardziej za jej zgodą i przy jej aktywnym udziale, przez System, ale też z powodu najbardziej prozaicznego – ona robi na mnie wrażenie osoby wyjątkowo niesympatycznej i obcej. Dlaczego uważam Katarynę za postać zagadkową? To chyba oczywiste. Wystarczy prześledzić jej karierę, by zdać sobie sprawę, że w całej blogosferze nie ma nikogo takiego drugiego – ona tu chyba nawet przebiła chyba nawet Ściosa – kto by tak jak ona pozornie był znany od początku do końca, a jednocześnie zupełnie nie gwarantował, że w ogóle istnieje, jako żywa, realna osoba. Nie zdziwię się, jeśli któregoś dnia okaże się, że Kataryna to było kolejne wcielenie Jerzego Urbana. Albo Matki Kurki.
 
      Tak jak każdy, kto tylko chciał, zauważył, objaśniając w swoim tekście swój brak sympatii dla Kataryny, użyłem zwrotu „przede wszystkim”, i myśli tej dalej nie rozwinąłem. Pozwolę więc sobie tu powiedzieć, co jeszcze sprawia, że ja Kataryny nie lubię. Otóż chodzi o to, że sposób, w jaki ona prowadzi swojego bloga, a dziś to przyjęło wymiar wręcz karykaturalny, polega na tym, że ona jakoś tak raz na pół roku pisze jakiś nic nie znaczący tekst, na tematy istotne może 5 lat temu, i w słusznym przekonaniu, że zostanie on jak zawsze powitany girlandami i pokazami sztucznych ogni, wstawia go w Salonie24 i w tym momencie wraca do swoich – diabli wiedzą, jakich – zwykłych zajęć. Otóż, moim zdaniem, to nie jest żadne blogowanie, tylko czysta i jednoznaczna prowokacja, której charakteru ani nie znam, ani znać nie muszę. A ja prowokatorów nie toleruję.
 
       Nie toleruję prowokatorów, a moja tolerancja w stosunku do nich tym bardziej się obniża, kiedy widzę, jak ich plan świetnie się wypełnia. W przypadku owej Kataryny ten sukces trwał całe lata. Pisała ona ten swój tekst, wrzucała go ona na ten swój tak zwany blog, on natychmiast przez administrację Salonu był windowany na najwyższe miejsce wśród tak zwanych „tekstów polecanych”, i natychmiast złaziły się do niego setki rozgorączkowanych emocjami czytelników, że oto ta „słynna Kataryna” nadeszła z odsieczą, by ich, polską prawicę, wesprzeć w walce z Systemem, a każdy z nich uważał za punkt swego honoru, a przy okazji zaszczyt, by pod tym tekstem móc zostawić ślad swojej obecności, w formie choćby najkrótszego komentarza. A to, jak wiedzą wszyscy ci, którzy znają mój blog, doprowadza mnie do białej gorączki. Obserwowanie, jak dobrzy ludzie dają się robić w balona. I to w tak prymitywny sposób.
 
       No więc Kataryna wróciła. Oto w minioną sobotę wieczorną porą zamieściła w Salonie24 tekst, i początek był taki jak zawsze, a więc Administracja zerwała się na równe nogi, i poza wszelką kolejnością, wsadziła go na pudło, a sama Kataryna zapewne poszła albo spać, albo imprezować. I w tym momencie stało się coś niebywałego. Przede wszystkim okazało się, że pojawienie się pierwszej blogerki III RP spotkało się z kompletną obojętnością czytelników, po drugie, ci, co przyszli, nawet za bardzo nie mieli ochoty, aby wdawać się w jakieś dyskusje, po trzecie wreszcie, dziś – a więc zanim jeszcze minęły dwa dni od czasu tego żałosnego wystąpienia –na SG Salonu nie ma po nim najmniejszego śladu.
 
      Ktoś powie, że to nieprawda. Tekst Kataryny ma dziś już ponad 4 tysiące odsłon, a komentarze może rzeczywiście nie są tak obfite, ale przecież nie o to chodzi, prawda? Otóż nieprawda. W porównaniu z tym, co się wokół wystąpień tej dziwnej kobiety działo dotychczas, jej najświeższy popis zakończył się pełną porażką.  Jak mówię, nie minęły jeszcze dwa dni, jak ten tekst trafił na sam szczyt salonowego „pudła” i sterczał tam kilkanaście godzin, a ma on zaledwie 4 tysiące odsłon i 22 komentarze. Popatrzmy dla porównania na takiego Coryllusa, którego wszystkie teksty, niezależnie tego, czy są na głównej stronie, czy nie, i który taki wynik uważałby za godny zapomnienia. Zobaczmy jego ostatnie wpisy: odpowiednio 5323 odsłon i 142 komentarze; 3968 odsłon i   66 komentarze; 5717 odsłon 156 komentarzy; 5128 odsłon i  119 komentarzy; tekst o Czechach, jedyny chyba, który, tak jak każdy Kataryny, został wstawiony na górę SG – 12740 odsłon i 226 komentarzy; ostatni, ledwo co zamieszczony, cztery godziny po premierze – 1754 odsłon  34 komentarze…
 
      Ale co tam, Coryllus. Wiadomo, że to jest hit. Popatrzmy na mnie. Oto jeden z ostatnich tekstów, którego Administracja nie wstawiła nawet na główną stronę i o istnieniu którego wiedzieli tylko ci, co go przez pierwsze kilka godzin  zauważyli na prawym marginesie – 4027 odsłony i  158 komentarzy.
 
      Ktoś może pomyśleć, że za powstaniem tego tekstu stoi zimna satysfakcja, że ja i Gabriel okazaliśmy się lepsi od Kataryny. Co za absurd! Co za brak wyobraźni! To że my jesteśmy od niej lepsi, nie jest tematem naszych rozmów nawet wtedy, gdy już naprawdę nie ma o czym mówić. Ktoś taki jak Kataryna może tworzyć konkurencję co najwyżej dla blogera Pantryjoty. Kataryna stanowi mój problem tylko w takim wymiarze, w jakim ona zaczyna uchodzić za głos polskiej prawicy, a więc dokładnie tak samo, jak redaktor Warzecha, piosenkarz Kukiz, tygodnik „Do Rzeczy”, czy poseł Gowin. Kiedy nagle widzę, jak moi rodacy, na co dzień bardzo przejęci stanem, w jakim znalazł się nasz kraj, dają się tak paskudnie wykorzystywać bandzie uzurpatorów i oszustów. Na szczęście, wygląda na to, że zaczynamy przeglądać na oczy. Bardzo nieśmiało, powoli i wcale nie wiadomo, czy na dobre, ale zawsze to coś. Zawsze to coś nawet wtedy, jeśli się okaże, że ten spadek zaufania związany jest bezpośrednio z tym, że, jak wszystko na to wskazuje, ona również okazała się zbyt kiepska nawet jak na wspomniane wcześniej „Do rzeczy”, gdzie ni stąd ni z owąd postanowiono ją zastąpić, również wcześniej wspomnianym, Kukizem.
     
        Kiedy i jego stamtąd pogonią, też napiszę o tym tekst.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (90)

Inne tematy w dziale Polityka