Niedawno, jak część z nas z pewnością zauważyła, Polskę obiegła sensacyjna bardzo informacja, że od dawna szykowana fuzja Telewizji N i Cyfry+ znalazła się w gwałtownym kryzysie, ponieważ ludzie przygotowujący tę ofertę popełnili wszystkie możliwe do popełnienia błędy, i nagle się okazało, że jeśli tej kalkulacji nie przeprowadzi się jeszcze raz, i to niemal od samego początku, cały projekt szlag trafi. Któregoś dnia rozmawiałem sobie na ten temat z jednym z moich uczniów, człowiekiem, który tego typu biznesy zna od podszewki, i w pewnym momencie on mi powiedział mniej więcej coś takiego: „A widział pan może tych ludzi, którzy są tam w tym ich zarządzie? Widział Pan, ile oni mają lat? Przecież większość z nich, to ludzie jeszcze przed trzydziestką. Czego się można spodziewać po dzieciach? Umiejętności liczenia. Zdolności czekania?”
Przypomniała mi się tamta rozmowa w tych dniach, kiedy wczytywałem się w reakcje na to, co ja i, w pewnym sensie za moim podpuszczeniem, Gabriel Maciejewski, napisaliśmy na temat szczególnej ostatnio aktywizacji ludzi takich jak Jan Filip Staniłko. Powiem uczciwie, że nie wiem, dlaczego akurat zaczepienie przeze nas grupy występującej pod nazwą „Polska Wielki Projekt”, spowodowało tak nerwową reakcję tak zwanej „prawicowej” opinii publicznej, ale wygląda na to, że faktycznie, istnieją granice, których przekraczać nie wypada. Z jakiegoś powodu, Jan Filip Staniłko i wszystko, czego człowiek ten się tknie, objęte jest ochroną, jakiej nie mieli okazji zaznać ani redaktorzy każdego z parunastu już dziś chyba prawicowych pism, ani autorzy wydawanych w niespotykanym tempie powieści o występkach III RP, ani nawet twórcy nowopowstałej Telewizji Republika. Z osobistego doświadczenia wiem, że w nich akurat można walić, czym popadnie, i człowiek ma względny spokój. Staniłko i jego Projekt są traktowane niemal jak media ojca Tadeusza Rydzyka, tyle że o ile tam sprawa jest dosyć logiczna i oczywista, tu mamy akurat chyba jakąś tajemnicę.
Sprawa jest tym bardziej niezrozumiała, że ja Staniłce i jego politycznemu środowisku dotychczas zarzuciłem praktycznie tylko jedną, i to nie podlegającą nawet dyskusji, rzecz. Poszło o to mianowicie, że oni, opierając cały swój pijar na haśle poszerzania prawicowej oferty i jej demokratyzacji, tworzą jednocześnie klasyczną sitwę, do której wstęp mają tylko koledzy i koledzy kolegów. Mój zarzut dotyczył tylko tego, że kiedy Staniłko, a i też, jak podejrzewam, cała reszta tego towarzystwa, jeśli mówią o otwieraniu dostępu, mają na myśli wyłącznie siebie, oraz tych, którzy im tego dostępu z jakiegoś powodu odmawiają. Ja do Staniłki mam pretensje o to, że on staje przede mną, mówi mi mniej więcej tak: „Jeśli tylko masz coś do zaproponowania i chcesz pomóc, przyjdź. Czekamy”, a jak ja przychodzę, to okazuje się, że i on i każdy z pozostałych, zamknęli drzwi, pogasili światła, i udają, że akurat nikogo nie ma w domu. A z zewnątrz słychać jedynie owo tłumiące śmiech dyszenie.
Nie chce mi się zastanawiać, czemu akurat Staniłko i „Polska Wielki Projekt” są tak ściśle chronione, natomiast zapewniam, że bardzo się staram dostrzec tam ślady czegoś, co zwiastuje taki sukces, że może wypadałoby nam się na pewien czas zamknąć i dać szansę ludziom, którzy wszystko sobie bardzo starannie zaplanowali i dobrze wiedzą, co robią. Właśnie w ramach owego otwierania się na nieznane nam ewentualności, włączyłem sobie Telewizję Republika, aby zobaczyć transmisję na żywo z trwającego akurat Kongresu „Polska Wielki Projekt”, i może w ten sposób zorientować się, co oni ukrywają, a o czym dotychczas nie miałem pojęcia.
I oto, proszę sobie wyobrazić, akurat trafiłem na przemawiającego Kazimierza Ujazdowskiego, który opowiadał – o ile dobrze z rozumiałem – o tym, jak to ważne jest, by opozycja miała wszelkie przysługujące jej prawa, ponieważ to ona właśnie w prawdziwej demokracji reprezentuje obywatelskie społeczeństwo. Fascynujące! To jednak, co mnie uderzyło najbardziej, to ani nie treść wystąpienia Ujazdowskiego, ani nawet to, że on przemawiał mniej więcej na takim poziomie emocji, jakby pierwszym jego celem było sprawić, by zebrani słuchacze zaczęli wrzeszczeć z nudów. To, co przez te kilka minut, kiedy słuchałem Ujazdowskiego, nie pozwalało mi się skupić na niczym innym, to sprzęt, jaki mu organizatorzy przyczepili do głowy, w postaci mikrofonu, który zasłaniał mu pół twarzy i jakiegoś kabla, który z kolei wystawał mu z za ucha i biegł gdzieś w dół po plecach. Do tego jeszcze na szyi miał powieszony standardowy identyfikator, więc wyglądał bardziej, jak pacjent w instytucie badania funkcji mózgu, niż ktoś, kto przyszedł nas do czegoś zachęcić. Na domiar złego, całe to wystąpienie, co warto zauważyć, było rejestrowane przez jedną kamerę, obsługiwaną najwidoczniej w dodatku z trzęsącej się ręki, kadrującą Ujazdowskiego w taki sposób, że po jego prawej i lewej stronie wciąż było widać czyjeś łokcie, a z tyłu była ściana, na której, dzięki bardzo profesjonalnemu oświetleniu, wciąż wierciły się cienie właścicieli łokci, z tymi wystającymi im z głów kablami.
O co mi chodzi? Otóż tym razem już akurat nie o to, że oni wszyscy mają głęboko w nosie idee, które stanowią pretekst do urządzania tego typu imprez, jak Kongres „Polska Wielki Projekt”. Rzecz w tym, że oni przedstawiają się, jako to nowe pokolenie profesjonalistów, ludzi młodych i dynamicznych, znających języki i świat, pozbawionych kompleksów i wolnych od blokujących rozwój uprzedzeń, a tymczasem nie są w stanie zadbać przynajmniej o to, by ich sztandarowy projekt został zaprezentowany w taki sposób, by wszyscy ci, którzy polskiej prawicy życzą jak najgorzej, widząc to, co owa prawica potrafi, nie strzelali korkami od szampana. Choćby tyle.
Bardzo przygnębiający był ten występ. Przygnębiający tak bardzo, że gdybym miał podejrzenie, że ludzie, którzy go zorganizowali mają faktycznie jakiekolwiek szanse na zwycięstwo, wpadłbym w autentyczną rozpacz. Ja jednak wiem, że z tego nic nie będzie. Oni nie są w stanie wyjść z tymi swoimi absurdalnymi projektami poza swoje nędzne i na szczęście nikomu normalnemu niepotrzebne środowisko, i dlatego skończą dokładnie tak samo, jak skończyli Paweł Poncyliusz, Paweł Kowal, Joanna Kluzik, Marek Migalskiczy i paru innych dawnych faworytów Jadwigi Staniszkis.
I jeszcze coś. Wszystko to, co rozpoznajemy, jako największego wroga Polski i jej sukcesu, a więc System i jego ludzie, też wiedzą, że te wszystkie Instytuty Sobieskiego, te Fundacje Republikańskie i cała ta banda „młodych, dynamicznych i wykształconych polityków ze świeżymi pomysłami”, to jest tylko jakiś żart, z którego nigdy nic nie będzie. I to im akurat nie daje spać. Świadomość, że to nie oni są realnym przeciwnikiem. Że ten kto ich ostatecznie pokona, a następnie zetrze z powierzchni tej ziemi, to ktoś zupełnie, ale to zupełnie inny.
Inne tematy w dziale Polityka