Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2502
BLOG

Ich oczy nucą pop

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 21

           W swoim dzisiejszym tekście na blogu, Coryllus wskazał nam, że u niego, niemal od samego początku, podkreślane są dwa podstawowe fakty: pierwszy z nich to ten, że każda władza, jeśli nie jest święta, jest ukryta, drugi natomiast, że cały liczący się przekaz jest tworzony przez kulturę popularną. On wprawdzie tego już nie napisał, natomiast ja z prawdziwym zdumieniem i satysfakcją stwierdzam, że owe dwie wymienione przez Coryllusa prawdy bardzo dokładnie pokrywają się nie dokładnie z jego przekazem, ale z tym, co można czytać i tam i tu.  Z podziałem takim mianowicie, że gdy on może bardziej koncentruje się na władzy, to ja właśnie na popie.

     Czemu mnie ta coryllusowa obserwacja zdumiała? Z tego oto powodu, że ja sobie wcześniej nawet nie uświadamiałem, jak bardzo my się tu uzupełniamy. Skąd satysfakcja? A to stąd mianowicie, że wiele wskazuje na to, że faktycznie poza tymi dwiema prawdami, inne dziś nas wręcz nie dotyczą, i miło jest sobie nagle uświadomić, że ta nasza współpraca na tym poziomie tak zgrabnie się realizuje.
     Idąc więc za ciosem, chciałbym dziś powiedzieć parę słów na temat owego popu, który z taką siłą i agresją wypełnia całą naszą nie tylko emocjonalną, ale wręcz fizyczną przestrzeń. Otóż, jak wszyscy już wiemy, tematem dnia, a kto wie, czy nie przejdzie on w temat tygodnia, jest informacja, że aktorka Angelina Jolie w obawie przed rakiem, kazała sobie usunąć obie piersi, i że o tym, co się stało poinformowała świat osobiście. Kiedy używam określenia „temat dnia”, czy „temat tygodnia”, nie uciekam się do zwykłej retoryki, ale relacjonuje fakt. Bo jest to jak najbardziej fakt: od wczoraj inny temat jak ten, że Angelinie Jolie usunięto obie piersi zwyczajnie nie istnieje… no może poza jeszcze jednym – że parę dni temu w Warszawie nie jeździło metro i tramwaje były zatłoczone.
     Gdzie mamy więc ów pop, wypełniający przestrzeń fizyczną? Otóż tym się zajmują oczywiście mainstreamowe media, które po kolei, często szczegół za szczegółem, informują o historii tej operacji, jej przebiegu, no i o stanie, w jakim aktorka znajduje się dziś. Oprócz tego oczywiście, czytamy wypowiedzi lekarzy, psychologów, różnego rodzaju moralnych autorytetów, i wreszcie samych artystów, którzy dzielą się z nami swoimi na ten temat opiniami. Teraz pora na emocje. Emocje to już nasza działka. A więc część z nas z Angeliny Jolie szydzi, powtarzając w kółko słowo „cycki” i „mózg”, druga natomiast grupa płacze ze wzruszenia, pisząc o Jolie per „Angie” i gratulując jej „odwagi” i „miłości męża”.
     Co z tego? Otóż rzecz w tym, że od tego wszystko się zaczyna. Tu powstają przyjaźnie i zawody, tu podejmuje się decyzje co do naszej przyszłości, tu ludzie się spotykają, tu się rozstają. Tak właśnie bowiem działa pop, jako podstawowy środek organizacji społeczeństw. Na górze mamy władzę, najczęściej ukrytą, a na dole kulturę popularną, która oplata nas swoimi ciepłymi ramionami. I o tym, i on, Coryllus, i ja, staramy się mówić wręcz w nieskończoność. Ponieważ ta Jolie i jej obcięte piersi tak fatalnie mnie nastroiły, chciałbym przypomnieć dość już stary, bo jeszcze z sierpnia 2008 roku tekst wprawdzie nie o niej o nich, ale prawie o tym. On wprawdzie nie nosił tytułu „Ich oczy nucą pop”. To akurat był tekst znacznie późniejszy, już po Smoleńsku, ale z dobrymi tytułami tak już jest, że one potrafią naprawdę wiele. A więc niech i to ma ten tytuł: „Ich oczy nucą pop”. Posłuchajmy i, proszę, starajmy się mieć oko na to, co się wokół nas odbywa.
 
      Chyba wczoraj, a może przedwczoraj, w telewizorze mignęły mi obrazki z konwencji amerykańskich Demokratów w Denver, gdzie senator Obama uzyskał oficjalną już nominację do startu w wyborach prezydenckich. Widok był zwyczajny, czyli tłumy, balony, tabliczki z napisami, no i oczywiście mnóstwo łez. Dziś w „Rzeczpospolitej” czytam komentarz Piotra Gillerta, w którym ceremonia w Denver została skutecznie wyśmiana i zapowiedziana kolejna już, tym razem w wydaniu republikańskim. Red. Gillert, oczywiście jak najsłuszniej, sugeruje, że wszystko, co stanowi oprawę takich widowisk i ich faktyczny sens, jak konwencja w Denver, jest głupie, tandetne i w gruncie rzeczy nawet nie warte tych wszystkich łez. Niestety jednak, po raz kolejny okazuje się, że problemy poruszane przez polskie, a pewnie i nie tylko polskie, mainstreamowe media, kończą się tam, gdzie prawdziwe problemy się zaczynają. Więc dziś ja o tym właśnie, gdzie się zaczyna mój, w tym wypadku, problem.
      Widziałem więc fragmenty tej konwencji i to co mnie uderzyło, to przede wszystkim więcej łez, niż w latach poprzednich. Oczywiście biorę pod uwagę, że beczeli ci, co beczeć mieli, a kamera pokazywały akurat też te łzy, które pokazywać należało. Myślę jednak, że łzy były autentyczne, ale nawet jeśli się mylę, nie zmienia to faktu, że łzy były i były bardzo eksponowane. Dlaczego? W tym właśnie tkwi to, co nazwałem prawdziwym problemem. Otóż znaczna część tego, co nazywamy tradycyjnie kulturą popularną, było zawsze mocno związane ze wzruszeniem. Czy mieliśmy do czynienia z książką, czy z piosenką, czy z filmem, czy z przedstawieniem teatralnym – zawsze wartość danej oferty podskakiwała automatycznie wraz z pojawieniem się łez.
      Popatrzmy na relacje z minionych igrzysk w Pekinie. Najbardziej ulubionymi obrazkami serwowanymi nam przez media był ten beczący wioślarz, becząca Otylia i becząca Monika Pyrek. W momencie więc, gdy wszystko staje się powoli towarem, gdy powoli otacza nas coraz mniej rzeczy, które są nie na sprzedaż, powoli też coraz większa część całego naszego świata, siłą rzeczy musi przechodzić na stronę kultury pop.
      Bywa też groźnie. Na przykład parę dni temu, też w Rzepie, pojawiła się bardzo oczywiście przejmująca informacja, że ordynariusz siedlecki, biskup Kiernikowski jest ciężko chory na raka i że wiadomo to, bo on sam napisał o tym na swoim blogu. Oczywiście informacja podana przez Rzepę jest bardzo przejmująca, wzruszająca, a przez to oczywiście staje się wiadomością wartą omawiania i dyskutowania. Zwróćmy uwagę na pewien fakt. To że biskup Kiernikowski – jak mi akurat wiadomo, biskup szczególny, bardzo lubiany i szanowany przez wiernych – jest ciężko chory, jest wiadomością bardzo smutną. Jest też właściwie wiadomością jedyną. Informacja o tym, że biskup Kiernikowski może umrzeć jest czymś samym w sobie porażającym i nie wymagającym ani dodatkowych słów, ani obrazów.
      Artykuł w „Rzeczpospolitej” nie jest jednak o tym. On jest o tym, że chory biskup ogłosił swoją chorobę publicznie i w ten sposób dołączył do całej rzeszy ciężko chorych artystów, aktorów, dziennikarzy, polityków – jednym słowem gwiazd. Obawiam się, że jeśli parcie opinii publicznej na pop jeszcze się troszkę zwiększy, to o biskupie Kiernikowski niedługo przeczytamy w „Gali”, albo w jakimś innym piśmie dla kobiet, a może nawet obejrzymy jakieś migawki w MTV.
      Skoro mowa o MTV, popatrzmy więc i na to coś. Każdy kto się choć trochę interesuje socjologią kultury popularnej, pamięta czym było MTV na początku swojego istnienia. Była to stacja telewizyjna puszczająca teledyski. Jeśli ktoś chciał posłuchać piosenek, a jednocześnie mieć i obraz, włączał MTV i było ‘cool’. Oczywiście, każdy z nas, który miał bardziej rozwinięte ambicje muzyczne, lekceważył MTV, no ale, tak czy inaczej, była to kiedyś zwykła muzyczna telewizja. Obecnie, MTV już dawno odeszło od kształtu, który Jello Biafra opluwał z takim przejęciem. MTV już nie gra piosenek. MTV rozdaje ciuchy, ‘odpicowuje ci brykę’, albo odmalowuje mieszkanie, ewentualnie pokazuje, jak jacyś kretyni rzucają się z czegoś wysokiego na swoje durne pały. MTV wybiera sobie jakiegoś idiotę, lub idiotkę, ciągnie ich do Croppa, kupuje mu ciuchy za 1000 zł., albo 5000 zł. – wszystko jedno – a później pokazuje w telewizorze łzy szczęścia i puszcza odpowiednio nagłośnione wrzaski czystej histerii.
      Co to wszystko ma wspólnego z konwencją demokratów w Denver i w ogóle z polityką? Otóż ma wspólnego bardzo wiele. Bowiem jest tak, że od pewnego czasu polityka też się stała towarem. Kiedy niektórzy komentatorzy wykpiwają Donalda Tuska, porównując go do proszku do prania, to za tym nie stoi czysta złośliwość. Jest to przede wszystkim bardzo trafny opis rzeczywistości. Pisał nawet o tym nawet czołowy propagandzista naszej obecnej władzy, Eryk Mistewicz, kiedy ględził coś na temat 'story', którą się opowiada ku uciesze ogłupiałych pożeraczy kolorowych magazynów. A nie ma wątpliwości, że 'story' będzie najlepsza, jeśli przy okazji poleje się trochę łez. Niestety, obok tych łez, jest jeszcze coś, mianowicie absolutnie najwyższe emocje. Emocje takie, jakie obserwowaliśmy na zdjęciach z Denver, ale też emocje, z którymi mamy do czynienia na co dzień tu w Polsce. Mówię o emocjach, którym na imię miłość i nienawiść. W momencie, jak polityka została zakwalifikowana do kultury pop, los polityków, ich życie osobiste, ich miny, ich stroje, ich samochody i ich kochanki stały się naszą sprawą i to sprawą na poziomie absolutnie podstawowym. Jeśli więc Obama w jesiennych wyborach przegra, wszystkie emocje, które cały ten system supermarketu stworzył, będą musiały znaleźć jakieś ujście. A wtedy obok miłości musi się pojawić nienawiść. I wtedy zaczną się samobójstwa, emigracje, a może i zabójstwa. Stanie się tak, ponieważ każda porażka takiej naszej miłości i takiej naszej nadziei, to jednocześnie porażka naszego człowieczeństwa zanurzonego po uszy w fikcji o nazwie pop.
      Tak samo, jak mówię, mamy w Polsce. Niektórzy twierdzą, że to jest tak zwana post-polityka. Znów sięgam do dzisiejszej „Rzeczpospolitej”. W środku wywiad z Piotrem Naimskim. Naimski opowiada o nadziejach i zagrożeniach związanych z sytuacją na Kaukazie. Zwraca uwagę na fakt, że Rosja właściwie nie zajmuje się krajami bałtyckimi. Litwa, Łotwa, Estonia – wydaje się – mają z Rosją całkowity spokój. Całe strategiczne myślenie Rosji jest nakierowane na rejon Morza Kaspijskiego, w tym oczywiście ostatnio, na Gruzję. Dlaczego? Ze względu na kwestie energetyczne. Jeśli Kaukaz stanie się niezależnym od Rosji dostawcą energii na zachód, Rosja odczuje to, jako osłabienie, więc do tego stara się nie dopuścić. Wysiłki prezydenta Kaczyńskiego w związku z tym są skupione na tym, by Gruzja jak najszybciej stała się członkiem NATO i żeby w ten sposób ten rejon uzyskał jakieś gwarancje ze strony Zachodu.
      Czy kogokolwiek, poza oczywiście osobami szczególnie zainteresowanymi, to co mówi Naimski, w ogóle obchodzi? Jeśli ktokolwiek się dowie o wywiadzie Naimskiego, pierwsze, co będzie chciał wiedzieć to, dlaczego ten Naimski taki brzydki, no i czy przypadkiem nie jest on z PiS-u. Jeśli z kolei komuś innemu będzie zależało na bardziej pogłębionej informacji, to otrzyma ją może od Krzysztofa Daukszewicza, który, jeśli idzie o poziom intelektualny i świadomościowy nie różni się absolutnie niczym od przeciętnego idioty. Tyle, że jest trochę znany, występuje w telewizji i nie ma przy tym tremy.
      Po co więc ludziom polityka? Czyżbyśmy się mogli bez niej zupełnie odbyć? Oczywiście, że dla wielu ludzi o wiele ważniejsze jest kontemplowanie nowych piersi żony Brada Pitta, czy nosa Michaela Jacksona, czy nawet – dla tych bardziej odchamionych – osobiste uczestnictwo w projekcji filmu „Testosteron”, niż zastanawianie się na losami jakiejś ustawy i jej autorów. Ale na tym właśnie polega post-polityka, że nawet z premiera rządu można wycisnąć parę bardzo kolorowych i mięsistych ujęć. Mieliśmy już Rokitę z niejaką Kasią Cerekwicką i Tuska z Dodą. Oto właściwy kierunek. Następnym razem może będzie ten sam układ, tyle że wszyscy będą beczeć. A jeśli się to uda przeprowadzić kilka razy, to może się okazać, że i minister może się stać postacią na miarę gwiazd Bollywood. Tylko patrzeć, jak w TVN-ie pojawi się poseł Nowak, a zgromadzona przed telwizorami publicność będzie chlipać z miłości. A później, kiedy Nowaka na jego stanowisku zastąpi jakiś lokalny cymbał, też będą chlipać, tyle że z rozpaczy. Wtedy też wybory przestaną być potrzebne. Politycy będą dostawali telekamery, a ten, kto dostanie ich najwięcej zostanie prezydentem.
 
Przypominam, że jutro z samego rana wybieram się do Warszawy, gdzie na targach książki na Stadionie Narodowym przez cały dzień z Gabrielem Maciejewskim będę sprzedawał książki, spotykał się z czytelnikami i, jeśli ktoś będzie miał życzenie, wpisywał dedykacje. Serdecznie zapraszam.
 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Polityka