Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
3273
BLOG

Twitter, czyli o przyjemności bycia szmatą

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 56

     Szczerze powiem, że nie wiem na pewno, czy rzeczywiście nigdy wcześniej nazwisko Agnieszki Gozdyry, dziennikarki Polsatu, nie obiło mi się o uszy, jednak, jak sięgam pamięcią, nic podobnego sobie nie przypominam. Tymczasem, jak się wczoraj dowiedziałem od mojego syna, który wcześniej również o owej damie nie słyszał, natomiast wpadł na nią podczas swoich wędrówek po Internecie, jest to postać niemal kultowa. I to kultowa w znacznie większym, jak się zdaje, stopniu, niż jej tefauenowski odpowiednik w osobie Moniki Olejnik, czy Katarzyny Kolendy-Zaleskiej.

    Gdyby ktoś, podobnie jak ja albo nie wiedział – lub sądził, że nie wie – że ktoś taki jak Gozdyra istnieje, opowiem tylko krótko, że, jak idzie o wygląd, to jest to lalunia w typie żony Tomasza Lisa, tyle że taka bardziej „puszysta”, a co do dziennikarskiego sznytu, przypomina ona trochę może wspomnianą Monikę Olejnik, tyle że intelektualnie bliżej poziomu dziennikarek z Superstacji.
     Ktoś się zapyta, w jaki to sposób Gozdyra zrobiła taką karierę, że mój syn w końcu musiał się o jej istnieniu dowiedzieć, a ja o niej dziś piszę? Otóż wygląda na to, że ona swój sukces oparła wyłącznie na udzielaniu się na Twitterze, i to udzielaniu się, jak się zdaje, nałogowym. Dotychczas wydawało się, że z osób rozpoznawanych publicznie i budzących jako takie publiczne zainteresowanie, człowiekiem w istocie uzależnionym od Twittera jest tylko minister Sikorski, tymczasem, jak się okazuje, mamy jeszcze ową Gozdyrę. Z tego co słyszę, ona na Twitterze spędza niemal cały swój wolny czas i – będąc, jak już wspomniałem, osobą uzależnioną – gada, gada, gada, i to z wszystkimi bez wyjątku.
       No i znów ktoś powie, że to nic takiego. Znamy osoby publiczne, w tym dziennikarzy, którzy wprawdzie nie spędzają czasu na Twitterze, ale na przykład blogują i na tych blogach wciąż mają coś do powiedzenia. Choćby tu w Salonie mamy Janinę Jankowską, Kazimierza Wóycickiego, że już nie wspomnę o Jerzym Skoczylasie znanym krakowskim… no dobra, niech będzie że… rozpylaczku. Wielokrotnie widzieliśmy też niegdysiejszego premiera Pawalaka, jak nawet podczas konferencji prasowych nie potrafił się uwolnić od swojego notebooka. Oni wszyscy jednak, ulegając swojemu nałogowi, nie stawali się bohaterami obyczajowych skandali. Gozdyra – owszem. Z Gozdyrą sprawa polega na tym, że ona, na tym swoim Twitterze zachowuje się, jak zwykła pijana ulicznica, i najwidoczniej nie widzi w tym, co robi, nic złego.  Z tego, co mi pokazał wczoraj mój syn, wynika, że ona, w momencie, gdy się loguje na Twitterze, staje się kimś dokładnie takim, jak przeciętny internetowy hater w rodzaju tych, których każdy z nas zna aż zbyt dobrze, a ich nazw nie wypada mi nawet wymieniać. No i stąd prawdopodobnie jej sława.
     Kiedy usłyszałem, co ona tam na tym Twitterze wygaduje, a są to zwykłe codzienne bluzgi, od żartów na temat małych członków, czy śmierdzących pach i dziur w tyłkach, a kończąc na standardowym wysyłaniu dyskutantów do psychiatry, postanowiłem, że rzucę okiem do googlowej grafiki, żeby sobie sprawdzić, jak ta Gozdyra wygląda, no i nagle, nad cała serią jej zdjęć, zobaczyłem zdjęcie naszego kumpla blogera, Grzegorza Wszołka. Ponieważ, jak pewnie każdy rozumie, bardzo mnie to zastanowiło, co tam robi taki Wszołek, zacząłem sprawę badać, i okazało się, że on od dłuższego już czasu „twittuje” z tą Gozdyrą i pozwala sobą odpowiednio pomiatać. No i w tym to momencie postanowiłem, że sprawie przyjrzę się jeszcze bliżej, no a potem zdecydowałem, że napiszę ten tekst. Tak naprawdę wcale nie o Gozdyrze, ale o nas… no i o tym Twitterze.
       Okazało się bowiem, że na profilu owej Gozdyry używa sobie dwóch blogerów: Wszołek i kolega Rybitzky. Spędzają oni sobie tam swój czas w taki sposób, że ona coś powie, oni tam natychmiast przybiegają, mówią jej, że ona nie ma racji, na to ona Rybitzky’emu odpowiada, że on ma małego członka, a Wszołkowi, że jest pryszczatym gówniarzem, któremu śmierdzi spod pach, no i zabawa trwa w najlepsze. Szczerze powiem, że nie za bardzo prześledziłem historię tych kontaktów, natomiast wnioskując z tego, że w googlowej grafice dotyczącej Gozdyry znalazł się też Wszołek, jego udział musi tam być znaczący.
      A ja się zastanawiam, co by się musiało stać, żebym to ja postanowił się udać, czy to na blog, czy na twitterowy, czy facebookowy profil, nie mówię, że Gozdyry, ale jakiegoś Miecugowa, czy Olejnik i próbować wchodzić z nimi w dyskusję? Co by się musiało stać, żebym ja, kiedy taka Olejnik czy Miecugow, powiedzą mi, że śmierdzę, lub mam małego członka, dalej chciał się z nimi bratać? Co by się wreszcie musiało stać, żebym ja w ogóle uznał za ciekawe spędzanie czasu z którymkolwiek z nich? Okazuje się, że profil Gozdyry na Twitterze aż kipi od chętnych do tego, by zostać przez nią potraktowany, jak przez starą, opuszczoną przez wszystkich dziwkę. Tam przyłażą tłumy, i najwidoczniej bardzo im się podoba, kiedy Gozdyra ich wyzywa i na nich pluje.
      Myślę sobie o tym Wszołku, Rybitzkim i całej reszcie, i nagle sobie uświadamiam, że na tym chyba polega urok tego miejsca. Że tu można bezkarnie robić to wszystko, czego nie wypada nam robić w codziennym życiu. To wszystko, co nas na co dzień ogranicza, w Internecie nie istnieje, a co ciekawsze, nawet nie pozostawia żadnych wspomnień. W Internecie jesteśmy jak świnie pluskające się w tym, co wydalamy, i w ewidentny sposób szalenie z tego zadowolone. I to, w moim odczuciu, jest konstatacja wręcz dramatyczna.
      Niedawno miałem okazję czytać wywiad przeprowadzony przez Joannę Lichocką z Chrisem Cieszewskim, specjalistą od drzew, który postanowił wspomóc Zespół Macierewicza w ich pracy na rzecz wyjaśnienia przyczyn Katastrofy Smoleńskiej. W rozmowie z Lichocką Cieszewski opowiada, jak to nim wstrząsnął moment, kiedy sobie uświadomił stan polskiego mainstreamowego dziennikarstwa. Mówi Cieszewski, że z punktu widzenia kogoś, kto, mieszka z dala od Kraju od lat, obraz polskich mediów jest tak straszny, że dla jego opisania brakuje słów. W pewnym momencie zaczyna się Cieszewski zastanawiać, dlaczego my tego, co się dzieje, zwyczajnie nie zbojkotujemy, dlaczego nie odwrócimy się do tego kłamstwa plecami i nie zaczniemy demonstrować, że nas ta ich gra zwyczajnie nie interesuje. Lichocka słucha tych słów, robi wrażenie, jakby rozumiała doskonale, w czym rzecz, no i wreszcie wszyscy możemy się zanurzyć w odpowiednio głębokich refleksjach.
     I oto wczoraj też, przy okazji tego nieszczęsnego Twittera – który, swoją drogą, zasługuje chyba na osobną notkę – zaszedłem aż na profil ministra Radka Sikorskiego. Otóż on zostawił tam swoją kolejną myśl, i na to przyszedł nikt inny, jak sama… Joanna Lichocka. Podłączyła się do rozmowy, tłumacząc Sikorskiemu, jaki z niego zły człowiek, na co on ją odpowiednio zbeształ, a ja już dalej nie czytałem. Czemu? No a po co miałem to dalej czytać? Żeby się dowiedzieć, że Sikorski powiedział Lichockiej, że jest starą dziwką, a ona mu, że jest ruskim chamem? Nie żartujmy.
     To co wiem, już mi w pełni wystarczy. Jesteśmy w strasznym stanie. To co oni z nami zrobili, i to cośmy ze sobą pozwolili zrobić, woła o pomstę do Nieba. Mam nadzieję, że Pan Bóg jest naprawdę nieskończenie wyrozumiały.
      Zachęcam oczywiście do kupowania książki o zespołach, która jest do nabycia u Gabriela w księgarni pod adresem www.coryllus.pl,  i – jeśli ktoś ma ochotę na autograf – i u mnie osobiście. Przy okazji również informuję, że przed nami parę spotkań oko w oko. 29 listopada będę w Warszawie na targach książki, 7 grudnia mam spotkanie autorskie w księgarni „Latarnik” w Częstochowie, już następnego dnia jadę na targi do Wrocławia, a parę dni później z Gabrielem będziemy się produkować w Katowicach u Franciszkanów. Oczywiście o każdym ze spotkań będę na bieżąco przypominał.
     

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (56)

Inne tematy w dziale Polityka