Od dwóch tygodni mam założone konto na Twitterze i zupełnie dla mnie niespodziewanie to nowe doświadczenie sprawia, że popadam w nastrój zadumy. Przede wszystkim okazuje się – i tu chciałbym się zwrócić do osób tak jak ja starszych i wobec wszelkich tak zwanych nowinek pozostających w życzliwej nieufności – że ów Twitter, cokolwiek by o nim nie myśleć, ma sens. Rzecz bowiem w tym, że dla nas dotychczas ów wynalazek miał sens o tyle, że służył różnego typu gwiazdom do tego, by coś tam powiedzieć i dać znać, że istnieją. Tymczasem, z tego co widzę, Twitter to miejsce gdzie ludzie tacy jak my sobie rozmawiają, i to rozmawiają praktycznie w czasie rzeczywistym, na wszelkie możliwe tematy, bez żadnych przeszkód, bez jakiejkolwiek cenzury, no i wreszcie bez owego chamstwa, z którym mamy do czynienia na internetowych forach i blogach.
A zatem Twitter ma moc i ma sens, a to już wystarczy, by się nim zainteresować. Z naszego punktu widzenia jednak, a więc z tego, co możemy zaobserwować my, którzy się spotykamy na tym blogu, należy zauważyć coś, co stanowi… no, nie bójmy się tego słowa, ale temat. Oto w dniu wczorajszym na Twitterze założył konto znany nam zapewne kiedyś jako szef komisji weryfikacyjnej WSI, a ostatnio człowiek, który wspólnie ze Sławomirem Cenckiewiczem zniszczył Witolda Kierzuna, Piotr Woyciechowski, i w ciągu zaledwie paru godzin zdobył ponad tysiąc tak zwanych „followersów”, a więc osób, które pragną wiedzieć na bieżąco, co Woyciechowski ma do powiedzenia.
Słysząc o tym sukcesie, zaglądam na profil Piotra Woyciechowskiego i widzę, że tam jest zaledwie paręnaście „twittów”, a wszystkie dotyczą wieczoru literackiego zorganizowanego w związku z promocją najnowszej książki Woyciechowskiego zatytułowanej „Konfidenci”. Wieczór organizowany jest oczywiście gdzieś w Warszawie, a sam Woyciechowski, jak rozumiem w nadziei, że w ten sposób uda mu się podkreślić rangę wydarzenia, ilustruje go szeregiem zdjęć, na których widzimy jego uczestników, a więc, jak informuje sam Woyciechowski, po kolei: Zbigniewa Girzyńskiego, Andrzeja Wielowieyskiego, Jarosława Święcickiego syna Marcina, samego Marcina z przemówieniem, Zbigniewa Siemiątkowskiego, plus jakich dwóch, Bagieńskiego i Jeglińskiego, o których ja sam nie wiem nic, ale domyślam się, że skoro Woyciechowski ich umieścił w tak szacownym towarzystwie, coś tam znaczą. No i jest, jak się okazuje, jeszcze sam Antoni Macierewicz, którego na zdjęciu wprawdzie nie widzimy, ale, jak zapewnia Woyciechowski, na miejscu jest.
I to jest coś, co mnie przeraża. W moim wyssanym z mlekiem matki optymizmie i błogosławionej naiwności mnie przeraża. Bo mamy już tylko dwie możliwości: albo to wszystko słuszny szlag trafi i nie zostanie nic, albo przez kolejne lata będziemy się karmić kłamstwem. Tym starym, tak dobrze nam znanym, kłamstwem. I już więcej ani słowa, bo jeszcze coś spieprzę i będę żałował.
Informuję, że ostatni egzemplarz mojej książki „O siedmiokilogramowym liściu” został sprzedany ojcom cystersom z Wąchocka. Wszystkie pozostałe są wciąż jeszcze do nabycia w księgarni na stroniewww.coryllus.pl.
Inne tematy w dziale Polityka