Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1906
BLOG

Do czego służy ksiądz?

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 37

         Kiedy jest się nauczycielem przez całe długie życie, siłą rzeczy owo życie z biegiem lat wypełniają setki, a niekiedy zapewne i tysiące imion i twarzy, które pod pewnym względem stają się dla owego nauczyciela czymś równie podstawowym, jak dla informatyka komputer, lekarza stetoskop, a dla prawnika kodeks karny. Pamiętam, że kiedyś próbowałem spisać imiona wszystkich moich uczniów, których uczyłem prywatnie i mi się nie udało. Ile razy zamknąłem tę listę, pojawiały się nowe imiona, a potem kolejne i jeszcze kolejne. A nie należy zapominać, że mówię tu wyłącznie o lekcjach prywatnych, szkołę pozostawiając na boku.

         I oto parę dni temu przypomniałem sobie pewnego Michała i pewną Kasię, którzy przez pewien czas tu przychodzili i kiedy podczas jednej z lekcji w pewnym momencie Kasia zaczęła szydzić z księdza, który ich uczył religii, Michał na to powiedział – a ja pamiętam jego słowa do dziś – „O osobach duchownych należy się wypowiadać z szacunkiem”. Nie muszę wspominać, że te słowa mnie zaskoczyły. Przede wszystkim dlatego, że zostały wypowiedziane w tak bezpośredni sposób, no ale też przez to, że ich autorem był jeszcze jeden licealista, po którym mógłbym się spodziewać wszystkiego, tylko nie tego typu pryncypialności.

        Oczywiście, to wszystko miało miejsce już tak dawno, że ja o owym Michale kompletnie zapomniałem, stało się jednak tak, że parę dni temu usłyszałem pewną historię, która zrobiła na mnie takie wrażenie, że owe w istocie rzeczy niezapomniane słowa wróciły do mnie ze zwielokrotnioną mocą i wywołały refleksje, którymi chciałbym się podzielić.

        Otóż proszę sobie wyobrazić, że jest w Polsce parafia, która przez minione 250 lat nie zarejestrowała ani jednego powołania kapłańskiego. Owszem, parę dziewcząt wstąpiło do tych czy innych zgromadzeń zakonnych, jeśli jednak idzie o chłopców – zero. Powtarzam: nie mówimy o 25 latach, ani nawet o latach 50, ale o całych 250 latach, w ciągu których ani jedno dziecko płci męskiej, wychowane w owej parafii, nie zostało księdzem. I to jest, jak się pewnie wszyscy domyślamy, wynik nie byle jaki. Osobiście nie znam tu jakichkolwiek statystyk, ale domyślam się, że nawet w Czechach… co ja mówię – w Szwecji, nie ma takiego miejsca, gdzie przez minione 250 lat nie urodził się chłopak, który następnie został księdzem. Tymczasem, jak się okazuje, jest w Polsce parafia, gdzie ów cud się nie zdarzył od 250 lat. I to nie jest tak, że tam z jakiegoś powodu panuje upiorny antyklerykalizm, że tam nie ma kościoła, że tam się na zmianę albo układa tarota, albo gapi w gwiazdy. Nic podobnego. To jest zaledwie jedna z wielu polskich parafii, z kościołem, cmentarzem, całą kupą pobożnych ludzi regularnie uczestniczących w niedzielnych Mszach Świętych, i co ciekawe, z absolutnie szczególnym zgromadzeniem sióstr zakonnych… tyle tylko że tam od 250 lat nikt nie zdecydował się na to, by zostać księdzem.

       I oto obok tego wszystkiego istnieje też wspomnienie, którego lokalni mieszkańcy bardzo nie lubią słuchać, jednak wspomnienie jak najbardziej prawdziwe i przez swoją moc niepozostawiające zbyt wiele miejsca na dyskusje. A stało się tak, że na początku XX wieku proboszczem w owej parafii został niezwykle pobożny i pełen energii ksiądz, którego nazwisko dla głównego przesłania tej opowieści jest równie nieistotne, jak nazwa samego miejsca, i z równie dla nas nieistotnych powodów, został przez lokalną ludność odrzucony. Odrzucony do tego stopnia, że przez wszystkie lata swojej posługi, jedyne co mu przyszło obserwować, to z jednej strony powszechne zepsucie, a z drugiej nieustanne szyderstwo. Efekt owego stanu rzeczy był taki, że duszpasterska posługa owego dobrego księdza był naznaczona wieczną i niezgłębioną samotnością. Współczując swojemu proboszczowi, miejscowe siostry chciały się księdzem w jakiś sposób zaopiekować, on jednak, stojąc twardo na stanowisku, że proboszcz jest zależny jedynie od swoich parafian, mężnie znosił swój los, by wreszcie, po latach upokorzeń, umrzeć w samotności.

      I tu dochodzimy do sedna naszej historii. Otóż jak głosi nigdy oficjalnie niepotwierdzona, a i też, jak to już wcześniej zostało wspomniane, niechętnie przez miejscową ludność tolerowana, wieść, ów dobry ksiądz, zanim oddał swoje ostatnie tchnienie, wypowiedział słowa przekleństwa: „Niech ta parafia przez następne sto lat nie wyda na świat ani jednego księdza”. Z moich obliczeń wynika, że przed nami jeszcze równe 10 lat czekania na boże zmiłowanie. W międzyczasie jednak, w miejscowym kościele, tydzień w tydzień odprawiane są msze, a miejscowy proboszcz za każdym razem prosi Dobrego Boga, by zdjął z tego miejsca ową straszną klątwę i by wreszcie któreś z tych dzieci, które dziś służą do Mszy, a kiedy dorosną, idą w świat, postanowiło poświęcić swoje życie Kościołowi. I kiedy wszystko nam mówi, że nie ma nic prostszego, zwłaszcza gdy poruszamy się w skali 250 lat, nagle się okazuje, że to wszystko jest niczym wobec jednego, strasznego grzechu, a mianowicie potraktowania swojego kapłana z pogardą.

      Pamiętajmy więc. Oni są tak samo różni, jak my. Jedyna różnica jest taka, że bez nas świat się obejdzie, jednak kiedy ich zabraknie, możemy się zacząć pakować. A i to nawet nie.

 

Przypominam, że moje książki są stale dostępne w księgarni pod adresemwww.coryllus.pl. Gorąco zachęcam.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości