Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
3324
BLOG

Sprawa Grodna

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Białoruś Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

Andrzej Owsiński

Sprawa Grodna

Chłopisko wielkie, ale dyktatorek mały, traktuje Białoruś jak swoje lenno. Nie jest Białorusinem ani z języka ani z kultury, po prostu trzyma się władzy i swoich profitów.

Jest typowym wielkorządcą prowincji z łaski putinowskiej i wbrew naiwnym opiniom nie lawiruje między wschodem i zachodem, a stara się o jak najlepsze warunki dla swojego gospodarstwa uzyskać od rzeczywistego mocodawcy.

Udawanie niezależności i demonstrowanie niechęci do formalnego zjednoczenia z Rosją, skończyło się w chwili realnego zagrożenia posiadanej władzy i „na strach wragam” trzeba było ujawnić mocodawcę.

Można Łukaszence przypisywać różne cechy, jedno jest pewne: nie jest to facet naiwny i zdaje sobie doskonale sprawę że obranie zachodniego kursu przez Białoruś oznacza dla niego przynajmniej utratę władzy, a może i znacznie gorzej.

W sytuacji wewnętrznego zagrożenia swojej pozycji posługuje się wypróbowaną kacapską metodą poszukiwania wroga na zewnątrz.

Mając do wyboru graniczne kraje musi oczywiście wybrać Polskę, gdyż sama wielkość Litwy czyni z takiego zabiegu humoreskę. Poza tym Litwinów nie ma na Białorusi, natomiast Polacy są i to mocno widoczni.

Prymitywny chwyt w postaci przypisania Polsce chęci odbioru Białorusi Grodna ma według niego ułatwić mu rozprawę z wrogami wewnętrznymi przez mobilizację narodową dla obrony całości kraju.

Tego rodzaju retoryka wpisuje się doskonale w putinowską, która też robi z Polski zaborcę zamierzającego zabrać Rosji „odwieczne ruskie ziemie obwodu kaliningradzkiego”.

Z kolei nacjonalistom ukraińskim wskazuje się na „Zasanie”.

Wszystko to nie przeszkadzało w czynieniu w swoim czasie propozycji Polsce zwrotu przynajmniej części zagrabionych przez Sowiety ziem Rzeczpospolitej za cenę wymuszonego partnerstwa.

W tej próbie odwołania się ze strony Łukaszenki do narodowej solidarności Białorusinów jest jednak słaba strona w postaci czynienia z Białorusi rosyjskiej prowincji przez język, odrzucenie herbu i flagi białoruskiej, a najgorsze zastąpienie historii i swoistej kultury na rzecz sowiecko rosyjskiej mentalności.

Jakiej to zatem Białorusi chce bronić jej wielkorządca z obcego nadania.

Stosunki polsko białoruskie przed wojną ograniczały się do bardzo nielicznej elity złożonej z kilku ziemian z polskim nota bene szlachectwem i paru inteligentów, przeważnie nauczycieli z księdzem dziekanem Chodyko, proboszczem fary białostockiej. Większość z nich była katolicka.

Lud białoruski albo był „miejscowy”, jak choćby Poleszuccy, albo podlegał agitacji bolszewickiej nie ukrywającej swojej rosyjskiej proweniencji.

Osobiście zetknąłem się z księdzem Chodyko w białostockim więzieniu kiedy został aresztowany przez Gestapo wraz z grupą działaczy białoruskich, którzy uzyskali u Niemców możliwość tworzenia białoruskich jednostek zbrojnych.

Kiedy jednak Niemcy zażądali ich użycia dla własnych celów to całe to wojsko czy jednostki policyjne, trudno ocenić, rozpierzchło się, a inicjatorów aresztowało Gestapo, zresztą nie na długo, bowiem większość wypuszczono wraz z księdzem dziekanem.

Sowieckie dowództwo partyzanckie traktowało Białorusinów jako swoich podwładnych, dokonywało regularnego poboru do swoich oddziałów i obdzierało ze wszelkich dóbr z samogonem i zakąską na czele. Byli też wykorzystywani zarówno w armii Berlinga jak i służbach bezpieczeństwa rządu lubelskiego, nie przeszkadzał w tym brak wykształcenia, a niekiedy słaba znajomość polskiego języka.

Nie wszyscy Białorusini dali się zsowietyzować. Na przełomie roku 1943/4 kiedy na terenie obwodu białostockiego prowadziłem w warunkach polowych kurs „dla młodszych dowódców” warunkiem przyjęcia była albo odbyta przedwojenna służba wojskowa ze szczególnym uwzględnieniem udziału w kampanii wrześniowej, lub dla młodszych ukończenie siedmiu klas szkoły powszechnej i staż w AK.

Czasami trzeba było odstąpić od tych wymagań i przyjmować z brakami w wykształceniu, ale za to z osiągnięciami w służbie.

Między innymi takich kandydatów podesłał mi dowódca drużyny ze wsi Wólka w juchnowieckim rejonie, przedwojenny plutonowy rezerwy Karol Wendeker „Rzeka”.

Po kilku dniach przyszli do mnie ze skargą że któryś z „kursantów” odsyłał ich do sowieckiej partyzantki jako Białorusinów. Byłem tym zaskoczony i zapytałem ich czy rzeczywiście są Białorusinami? Na co otrzymałem odpowiedź że są prawosławni, ale polscy obywatele i nie chcą służyć Sowietom. Nie bardzo wiedziałem co mam z nimi zrobić, ale nie z tego tytułu, a ze znacznych braków w wykształceniu. Po zasięgnięciu bliższych informacji u „Rzeki” postanowiłem ich zostawić w normalnej służbie bez obowiązku uczestniczenia w szkoleniu. Pełnili bardzo dobrze służbę pomocniczą jak choćby w przewożeniu broni i amunicji.

Mieli nawet dość zabawną przygodę w czasie zatrzymania przez niemieckich żandarmów furmanki którą przewozili między innymi w worku amunicję do „ruskiego Visa” czyli „tetetki” i „finki” pistoletu maszynowego PPD, pierwowzoru „pepeszy” skopiowanej z fińskiego „suomi”.

Na pytanie co mają w worku? –Odpowiedzieli że „awios” dla koni, a żandarmi uznali że na furmance nie ma dla nich niczego atrakcyjnego więc puścili ich wolno.

Swoich kursantów musiałem pouczyć że niezależnie od wyznania i narodowości jako obywatele polscy mają prawo służyć w polskim wojsku jakim była Armia Krajowa.

Bolszewicy i przed wojną, ale szczególnie po 17 września 1939 roku robili wszystko żeby Białorusinów nastawić wrogo do Polaków.

Między innymi miał służyć temu wierszyk sklecony w rzekomo białoruskim języku rozpowszechniany na „zachodniej Białorusi”, w którym między innymi napisano:

„siamnadcatyj wierasień szczaśliwyj henta dzień, jon zmyu z naszych licau smutak i cień. Jak nam ciapier miła „tawariszcz” skazać, za hentaje słowo do ciurmy sażali, za rodnoju mowu żandary zbiwali”.

Odpowiada to znakomicie retoryce Łukaszenki, tylko że on nawet nie fatyguje się mówić po białorusku.

Napuszczanie Białorusinów na Polaków było prowadzone w PRL, sam przeżyłem taki wypadek kiedy w Gdańsku w roku 1948 przysłano mi „pomoc biurową” w postaci nastolatki, ale już mężatki, jak mogłem się przekonać prawie analfabetki i słabo mówiącej po polsku. Zapytałem ją wprost co słychać w naszym Michałowie ?/ miejscowość we wschodniej białostocczyźnie/.

Była zaskoczona i zareagowała: „to pan swojak, a mnie przysłali żebym na pana donosiła, no to ja im teraz powiem”.

I rzeczywiście uznano najwyraźniej że jej misja nie powiodła się, bowiem zabrano ją i posadzono w centrali telefonicznej żeby podsłuchiwała rozmowy.

Po paru latach przedstawiono mi ją jako dziennikarkę i przedstawicielkę peerelowskiej prasy w Sztokholmie, nie wyparła się jednak naszej znajomości.

Największe kariery z Białorusinów zamieszkałych w Polsce zrobiło trzech instruktorów partyjnych z okresu 1939 -41 z grodzieńskiego komitetu obłastnego WKP /b/ - Jaroszewicz, Łaszewicz i Piłotowicz. Pierwszy syn popa, był nawet deportowany na Syberię, ale podobnie jak Jaruzelski całkowicie podporządkował się bolszewikom i zrobił najszybszą karierę wojskową, w ciągu roku od szeregowca do generała. Został głównym politrukiem LWP, a za Gierka premierem, chyba w celu zrekompensowania niskiego stopnia zaufania Sowietów do I sekretarza PZPR.

Łaszewicz poprzestał na stanowisku I sekretarza wojewódzkiego partii w Białymstoku forsując na wysokie stanowiska swoich pobratymców.

Faktycznie największą karierę zrobił Piłotowicz zostając sowieckim ambasadorem w Polsce i mógł w ten sposób wydawać polecenia premierowi Jaroszewiczowi.

Pozostawieni w granicach PRL Białorusini podlegali sowieckiej agitacji przeniesienia się do Sowietów, lub w przypadku wyrażenia takiej chęci przez zwarte osiedla przygraniczne – włączenia ich do BSSR. W jednym, znanym mi przypadku ludność białoruskiej wsi przygranicznej rozebrała na wiosnę 1945 roku mostek dojazdowy do wsi, ażeby nie dopuścić do przyjazdu sowieckiej komisji usiłującej namówić mieszkańców do „spontanicznego” apelu o przyłączenie do Sowietów.

Osobiście otrzymałem w tym czasie prośbę Białorusinów żeby zrobić „porządek” z agitatorem namawiającym ich do optowania za Sowietami.

Wszystko to wyglądało o tyle niepoważnie że przecież bolszewicy mogli sobie ustanowić granice jak chcieli, tłumaczyli jednak że linia graniczna została wyznaczona przez Stalina i mogła być zmieniona jedynie na wyraźne żądanie miejscowej ludności, oczywiście tylko w jednym kierunku.

I tak zresztą traktowano białostocczyznę jako dar narodu sowieckiego na rzecz Polski co bywało zaznaczane na wydawanych w Sowietach mapach z dodatkiem „wielkoduszny”.

Współcześnie stosunki między Polakami i Białorusinami układają się dość dobrze, z obserwacji w okolicach Zabłudowia stwierdziłem nawet bliskie kontakty miejscowej ludności z „prawosławnymi” jak siebie nazywają nie wymieniając narodowości białoruskiej. Ale przecież tylko w Polsce mogą Białorusini posługiwać się swoją flagą narodową i herbem, mieć własną, a nie moskiewską cerkiew, a także głosić prawdziwą historię swego narodu.

Jest to z pewnością jakiś zaczyn stosunków jakie mogą się rozwinąć między naszymi narodami z chwilą wyzwolenia Białorusi z postsowieckiego reżymu.

Na tym tle należy ustosunkować się do wszelkich prowokacji uprawianych przez władze w Mińsku /ongiś „Litewskim”/.

Niestety Łukaszenko odniósł swoisty sukces przez potraktowanie na serio jego bełkotu na temat chęci zaboru Grodna przez Polskę.

Wypowiedź szefa gabinetu prezydenta to zbyt wysoki honor dla tandetnej prowokacji, a jej treść spychająca Polskę do zupełnie zbędnej obrony, jest niczym innym jak wpadką do prymitywnej pułapki.

Wystarczyła by dziennikarska odpowiedź że Łukaszenko po prostu nie rozumie czym dla Polski i Białorusi jest Grodno, miasto podniesione przez Rzeczpospolitą Obojga Narodów do wielkiego znaczenia.

Dla nas jeszcze dodatkowo miasto heroiczne, stawiające opór sowieckiej inwazji w 1939 roku i męczeńskie z tytułu krwawych represji bolszewickiego aparatu terroru.

Jeżeli Łukaszenko jest taki pewien Grodna to może spróbowałby dziś jeszcze zrobić w nim plebiscyt – gdzie chcą mieszkańcy tego miasta być?

Bo w 1939 roku nikt ich nie pytał, chociaż miasto było polskie /60 % -Polaków, 37% Żydów i 3% pozostałych –Białorusinów, Rosjan i innych/.

Przed stu laty mieliśmy szansę na zbudowanie wspólnoty polsko litewsko białoruskiej, ale egoizm, krótkowzroczność, niedostatki świadomości narodowej i stanu zagrożeń oraz wroga interwencja – uniemożliwiły to.

Dzisiaj powstaje nadzieja na możliwość powrotu na tę drogę, wiele zależy od układu konstelacji zewnętrznych, ale też i od naszego własnego stanowiska narodów posiadających wspólna historię i osiągnięcia kultury.

Na tle sytuacji istniejącej na Białorusi, ale też i w całej wschodniej Europie powtarzanie jak katarynka o „demokracji i prawach człowieka” przez szefów UE zakrawa na kpiny. Należy traktować to jako wykręt w obliczu rzeczywistego zagrożenia, tylko że ludzie którzy sami wywołują śmiertelne zagrożenie dla kultury, a nawet egzystencji Europy nie nadają się na jej obrońców przed niebezpieczeństwem ze wschodu.

Jeżeli opór narodu białoruskiego będzie trwał i rozwijał się to nie może kończyć się to jak na Ukrainie, czyli faktycznym zezwoleniem na rosyjską agresję.

Tylko że zmiana postawy wymaga najwyraźniej zmiany całego kierownictwa, a nawet organizacji zjednoczonej Europy.

Dla Polski stąd nauka żeby nie dać się użyć za narzędzie które się porzuci, lub sprzeda nawet nie za miskę soczewicy.

Polsce wystarczy stworzyć u siebie taką sytuację która będzie dla wszystkich narodów wschodnio europejskich wzorcem i natchnieniem do mobilizacji sił w celu uzyskania wolności.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka