Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
543
BLOG

Polska-Ukraina i ukraiński terroryzm

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Ukraina Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Andrzej Owsiński

Terror ukraiński w Polsce przedwojennej

„Do Rzeczy” przeprowadziło wywiad z profesorem Janem Pisulińskim z Rzeszowa, znawcą problemów ukraińskich. Sądząc z pochodzenia, jak i treści wywiadu, wypowiedź ogranicza się głównie do obszaru Małopolski Wschodniej, lub, jak kto woli, „Galicji”.

Nie jestem specjalistą, ani badaczem problemów ukraińskich, ale mam w tej materii wyrobione zdanie, które w dużej mierze wynika z doświadczeń osobistych i oceny z punktu widzenia polskich interesów współczesnych, jako człowiek urodzony i wychowany na Wołyniu. Dałem temu wyraz w wielu publikacjach, doceniając wagę ukraińskiego sąsiedztwa.

Po pierwsze trzeba stwierdzić, że Ukraina otrzymała swoje wielkie państwo, znacznie przerastające możliwości administracyjne narodu ukraińskiego, w zupełnie niespodziewanym darze.

W odróżnieniu od Polski, która przez cały czas walczyła o uzyskanie wolności, Ukraińcy, po upadku powojennego oporu, ograniczonego zresztą do wschodniej Galicji, nie wykazywali aktywności w walce o oswobodzenie, poza działalnością ośrodków zagranicznych.

Stolica Ukrainy dała się zrusyfikować w większym stopniu niż miało to miejsce za carskich czasów, kiedy Moskale po prostu nie uznawali ich odrębności narodowej. Nie było mowy o chociażby częściowym powtórzeniu oporu ukraińskiego chłopstwa po rewolucji z 1917 roku. Był on wówczas tylko w niewielkiej części narodowy, a w przeważającej stanowił okrutną i zawziętą rebelię z grabieżą majątków i ziemi.

Licytację w tym względzie bolszewicy wygrali z ludowym rządem Ukrainy – Petlury. Najlepszym dowodem może być fakt, że kiedy Polacy w 1920 roku zdobyli dla tego rządu Kijów, to na apel Petlury o ochotniczy zaciąg do ukraińskiej armii zgłosiło się ośmiuset Ukraińców. W tym samym czasie do ochotniczej armii polskiej wstąpiło ponad 100 tys. Polaków w ciągu kilku dni. W sumie, w ciągu niespełna półtora roku armia polska osiągnęła stan około miliona żołnierzy, z czego blisko połowa to byli ochotnicy.

Obydwie armie ukraińskie, Bezruczki i Pawlenki, nie przekroczyły łącznie w tym czasie stanu 30 tys. W tych okolicznościach nie było szansy na utworzenie państwa ukraińskiego.

Piłsudski, mimo to, trzymał się idei niezależnego państwa ukraińskiego i białoruskiego, w którym pod tym względem sytuacja była jeszcze gorsza niż na Ukrainie. Ten błąd oceny został bezlitośnie wykorzystany nie tylko przez bolszewików, ale również przez jego przeciwników politycznych w Polsce, przynosząc, w rezultacie zwycięskiej wojny z Rosją, przegrany traktat ryski.

Podobnie i dziś, nie można podchodzić do problemu Ukrainy na zasadzie życzeniowej, trzeba uwzględnić bardzo niski stan wydolności państwa ukraińskiego, mimo jego rozmiarów. Musimy znać dokładnie wszystkie elementy składowe tego państwa i uwzględniać tę wiedzę w naszych wzajemnych stosunkach. Zadziwiający jest fakt, że Polacy, współżyjący z Ukraińcami przez tyle wieków, popełniali tak kardynalne błędy w ocenie realiów.

Nawet nie wiemy ilu Ukraińców jest na Ukrainie, dotyczy to szczególnie Rosjan zamieszkałych od wielu pokoleń na ziemiach ukraińskich. Twierdzą, że są Ukraińcami z miejsca zamieszkania, ale język, kultura i uczucia są rosyjskie. Wielu Rosjan celowo podawało swoją narodowość jako ukraińską, licząc na wejście Ukrainy do UE, dzisiaj ta perspektywa mocno się oddaliła, stąd niewykluczone, że nastąpią zmiany w relacjach narodowościowych. Niezależnie od tego faktem jest, że mówiących po rosyjsku obywateli Ukrainy jest kilkanaście milionów, z których większość nie zna języka ukraińskiego.

Ponadto różne grupy ludności niechętnie przyjmują zakwalifikowanie jako Ukraińcy, należą do nich Huculi, Rusini zakarpaccy, mieszkańcy Bukowiny i inni. W miarę krzepnięcia państwa ukraińskiego tendencje odśrodkowe będą zamierać, jak na razie nie widać realnych efektów integracji.

Najgroźniejszy jest jednak podział polityczny na nacjonalistyczny zachód i zachowujący postsowieckie sentymenty wschód, co może doprowadzić do rozłamu państwa. Gdyby Rosja prowadziła bardziej elastyczną politykę wobec Ukrainy, ale też i innych sąsiadów, to ten podział mógł być już faktem. Wobec panującej powszechnie na Ukrainie biedy najatrakcyjniejszym kierunkiem jest taki, który rodzi nadzieje na rychłą poprawę sytuacji materialnej ludności.

Obecnie, kiedy przeżywamy powtórkę zdrady Roosevelta w wydaniu bidenowskim, sprawy Ukrainy stoją jeszcze gorzej niż polskie, z tą różnicą, że w odróżnieniu od Polski nie ma już tam nikogo kto by się bronił. W Polsce możemy przynajmniej starać się o umocnienie naszej pozycji gospodarczej i o utworzenie bloku państw zagrożonych całkowitym panowaniem spisku niemiecko-rosyjskiego w Europie.

Biden czyni swą zdradę w intencji rosyjskiej pomocy na dalekim wschodzie i oczywiście zawiedzie się na tym jak, już wprawdzie nie Roosevelt, a jego następca – Truman. Rosjanie bowiem nie mogą sobie pozwolić na jakikolwiek konflikt z Chinami, mogą jedynie obiecywać pomoc, której tak jak i w 1945 roku udzielili już po klęsce Japonii, korzystając przy tym z okazji grabieży i zaboru.

Wracając do spraw ukraińskich, trzeba stwierdzić, że nasze stosunki z nią i innymi krajami zagrożonymi bezpośrednio rosyjską agresją, nabierają obecnie szczególnego znaczenia. Dotyczy to zarówno podtrzymywania ducha oporu, jak i tworzenia atrakcyjnych wzorców ludzkiej egzystencji. Wskazane jest zwiększenie współpracy gospodarczej, a szczególnie wymiany handlowej z krajami wschodniej flanki NATO, ale też i z Białorusią, Ukrainą i krajami kaukaskimi oraz podjęcie poszukiwań dróg niezależności energetycznej.

Omawiając stosunki z Ukrainą trzeba wyjaśnić również sprawy wzajemnych stosunków w okresie przedwojennym. Zarzut nie dotrzymania wszystkich polskich zobowiązań w stosunku do ludności ukraińskiej we wschodniej „Galicji” jest prawdziwy, ale wymaga pełnego rozpoznania ówczesnej sytuacji. Niestety z omawianego wywiadu przebija tendencja do uznania ukraińskiej, nacjonalistycznej tezy o „polskiej okupacji” tych ziem.

Przede wszystkim trzeba wyjaśnić że przynależność tych ziem do Polski sięga czasów Chrobrego, a ostatecznie w postaci legalnego spadku uzyskanego przez Kazimierza Wielkiego. Posługując się logiką żydowską możemy stwierdzić, że ziemie lechickiego plemienia Lędzian zostały zagrabione przez protoplastów współczesnych Ukraińców, i że w 1918 roku to nie my byliśmy agresorami, ale pozostające pod komendą austriacką jednostki wojskowe szykowanego kraju „ukraińskiej Galicji”, jako jeszcze jednego składnika Austro-Węgier, a ludność Lwowa samorzutnie broniła się przed ukraińską okupacją.

Skład ludnościowy tego obszaru trzech województw wg spisu z 1931 roku:

lwowskiego – było na ogólną liczbę 3 125 tys. 1 801 tys. Polaków (57,7 %), 579 tys. Ukraińców, 487 tys. Rusinów i 232 tys. Żydów,

tarnopolskiego – odpowiednio 1 600 tys. w tym: Polaków 789 tys. (49,3 %), Ukraińców 406 tys. Rusinów 326 tys. i Żydów 78 tys.

stanisławowskiego: na 1 480 tys. mieszkańców było: Polaków 332 tys. (22,4%), Ukraińców 693 tys. Rusinów 325 tys. i Żydów 109 tys.

Podaję specjalnie podział na Ukraińców i Rusinów, gdyż taki był zapisany wg zeznań samych mieszkańców. Trzeba wiedzieć że pojęcie „Ukrainiec”, jako narodowość jest całkiem świeżej daty, preferowane przez Austriaków przeciwstawienie zbyt zbliżonego do rosyjskiego „Wielikorus” i „Małorus”, nie uznającego odrębnej narodowości ukraińskiej. W polskiej tradycji odrębność narodową reprezentowali Rusini, a nazwa Ukrainiec była używana w odniesieniu do terytorium zamieszkiwania, podobnie jak Litwin – mieszkaniec Wielkiego Ks. Litewskiego.

Z tą różnicą pojęć mam dość zabawne wspomnienie z lekcji języka ukraińskiego (wbrew panu Pisulińskiemu - obowiązującej w polskim gimnazjum na Wołyniu, podobnie jak i w całej południowo wschodniej Polsce). Nauczyciele gimnazjalni, a po reformie Jędrzejewiczów i licealni, musieli posiadać wyższe wykształcenie, znalezienie takich dla języka ukraińskiego było bardzo trudne. Wyjątkowo pozwalano absolwentom ukraińskich seminariów, pod warunkiem ukończenia odpowiednich kursów. Na Wołyniu i takich nie było, sprowadzano zatem nauczycieli z Galicji, do naszego gimnazjum w Horochowie też sprowadzono taką „panią profesor”, bo tak się zwracano do gimnazjalnych nauczycieli.

Już na pierwszej z nią lekcji nastąpił incydent, kiedy to zwróciła się do mego kolegi Turuka: „daj meni swij sszytok”, na co on odpowiedział: „ ja ne rozumiju szczo pani profesor wid mene chocze”. (daj mi swój zeszyt, -nie rozumiem co pani ode mnie chce). Pani na taką rekcję oburzyła się: „jak to ty Ukraineć ne znajesz ridnoj mowy”, a na Turuk: - my tut ne Ukraińci, my Rusyny, Ukraińci za Zbruczom.

Wołyniacy na zeszyt mówili, albo polonizmem „zoszyt”, albo rusycyzmem „tietrad’”.

Pojęcie „Rusin” nie było zatem polskim wymysłem, żeby dzielić Ukraińców, ale starą i oryginalną nazwą narodowości.

Jeżeli przyjrzymy się układowi narodowościowemu w wymienionych województwach, to, mając na względzie większy przyrost ludności polskiej w latach 1931-39 i ubytek Żydów, okaże się że w sumie ludność polska była na nich w większości. Ponadto wykazana w wywiadzie ogólna liczba 5,5 mln Ukraińców w Polsce jest wyraźnie przesadzona. Wg spisu z 1931 roku było ich 3 222 tys. jeżeli nawet dodamy 1 220 tys. Rusinów, to otrzymamy 4 442 tys. i nawet uwzględniając możliwy przyrost było to z pewnością poniżej 5 mln.

Należy podkreślić, że forma spisu bynajmniej nie preferowała narodowości polskiej, gdyż dotyczyła używanego języka, a to w kraju pozostającym w zaborze rosyjskim pod znakiem stałych prześladowań języka polskiego, a w zaborze austriackim preferencji proukraińskich, powodowało, że wielu Polaków używało w życiu codziennym języka ukraińskiego (rusińskiego). W mojej pamięci mogę odnotować takie przypadki wśród drobnej szlachty zagonowej.

„Polonizacja” ziem wschodnich Rzeczpospolitej następowała bardzo powoli i wywoływała częstokroć sprzeciw w polskich warstwach inteligenckich. Najgorsze było to, że praktycznie zaniechano repolonizacji. W moim rodzinnym Beresteczku do czasów Mikołaja I nie było Ukraińców, miasto było zasiedlone po jurydykach zaściankową szlachtą, spełniającą funkcje mieszczańskie. Wykorzystując represje po powstaniu listopadowym, przeprowadzono spis szlachty i tym wszystkim, którzy nie mieli majątku lub nie pełnili odpowiednich urzędów, odmówiono praw szlacheckich grożąc wpisem do stanu chłopstwa ze wszystkimi tego skutkami. Uratować się mogli przez przejście na prawosławie i uzyskanie tą drogą stanu wolnego mieszczaństwa.

W ten sposób nagle pojawili się prawosławni, a w ślad za tym potraktowani jako „Małoruscy”. Miałem wobec tego kolegów szkolnych o nazwiskach Hukowski, Żukowski, Polański, Domański, Strycharski, Tabiński, Wilczyński, Markowski i inni – prawosławni i „Rusini” z protoplastami na katolickim cmentarzu, oczywiście Polacy. Pamiętam, że Wilczyńscy pokazywali mi dokument nadania szlachectwa z XVI wieku.

Ponieważ w Beresteczku nie było cerkwi, Moskale uznali za najprostsze rozwiązanie zamienienie na takową kościoła katolickiego. Na szczęście ten wspaniały, barokowy obiekt udało się ocalić za pomocą wybudowania na przedmieściu Piaski cerkwi, ufundowanej przez polską i katolicką rodzinę, Witosławskich, spadkobierców po Lubomirskich, właścicielach Beresteczka. Takich przypadków na Kresach było wiele, przy okazji można tylko wspomnieć, że te polskie rodziny które pozostały przy wierze i polskości, nie zostały wpisane do rejestru chłopskich „dusz” i doczekały Polski niepodległej, niestety na krótko.

Polska obecność na ziemiach wschodnich zaowocowała przede wszystkim budową miast, które w jeszcze większym stopniu stanowiły ośrodki polskiej kultury, aniżeli osiedla wiejskie i majątki ziemskie.

Z treści wywiadu wynika, że głównym polskim zajęciem na terenie wschodniej Małopolski było zwalczanie ukraińskich ruchów niepodległościowych, uprawiających terroryzm, czyli typowe zajęcie okupanta. Pomija się zupełnie wielki wkład Polski w cywilizowanie i rozwój gospodarczy ziem Polski wschodniej.

Mogę służyć przykładem z mojego rodzinnego powiatu horochowskiego, czego osobiście byłem świadkiem. W XVIII wieku obszar polskich ziem wschodnich (nie wszystkie wchodziły w skład Kresów) był przedmiotem intensywnego uprzemysławiania. Z tego okresu pochodziły sławne manufaktury w Korcu, Słuczy, Sławucie i inne. Na terenie przyszłego powiatu horochowskiego była fabryka dywanów w Horochowie, dachówczarnie i ceramika w Beresteczku, wydawnictwo i drukarnia w Kisielinie, a szczególnie rozwinięta działalność przemysłowa krzemienieckiej fundacji Czackich poza Krzemieńcem i Smygą w nieistniejącym już gnieździe tej rodziny - Porycku. Większość tych inicjatyw została zlikwidowana przez Moskali w najczęstszym trybie konfiskat, lub w inny sposób.

Niezależnie od prześladowań każdej polskiej inicjatywy we wszystkich dziedzinach, rosyjska polityka zmierzała do stworzenia na przygranicznych terenach strefy pozbawionej infrastruktury w celu utrudnienia napastnikowi możliwości poruszania się i korzystania z miejscowych zasobów.

Pamiętam, że w powiecie horochowskim, powstałym w niepodległej Polsce, nie było ani jednej drogi bitej, ani kolei, ani elektryczności. Z Horochowa do stacji kolejowej trzeba było jechać końmi do Porycka, częściowo drogą dylową, a z Beresteczka do Brodów, co i tak w porównaniu do czasów zaborczych było udogodnieniem, bo tylko 35 km.

Za mojej pamięci została zbudowana szosa z Dubna przez Beresteczko, Horochów do Łucka, linia kolejowa ze Lwowa do Kiwerc, począwszy od Żabinki przez Stojanów, Horochów, Dębową Karczmę i Łuck.

We wszystkich miastach powiatu zainstalowano elektrownie, brukowano ulice, instalowano oświetlenie i chodniki. Dokonano prawdziwej rewolucji w rolnictwie przez komasację gruntów, uwłaszczenie serwitutów, parcelację majątków, głównie byłych carskich. Jak podano w wywiadzie 60 % z tego wykorzystali Ukraińcy.

Wprowadzono zasadnicze zmiany w uprawie roli, zakładano chmielarnie, sady owocowe nowych odmian, ogrody warzywne, hodowle zwierząt gospodarskich itp. Działacze OUN podnosili krzyk że „ich” ziemie oddawano polskim osadnikom wojskowym i że była to podstawowa krzywda wyrządzana Ukraińcom przez Polaków. Trzeba zatem stwierdzić, że ziemie, podlegające parcelacji, nie były chłopskie, a ponadto rozdmuchana sprawa wojskowego osadnictwa dotyczyła około 3 tys. gospodarstw na całym Wołyniu, czyli niecały 1 % wszystkich gospodarstw rolnych w tym województwie.

Największym osiągnięciem było szkolnictwo. Za carskich czasów na terenie powiatu horochowskiego było zaledwie kilka szkół pięcioklasowych, reszta to trzyklasówki, oczywiście rosyjskie, z nauczycielami sprowadzanymi z Rosji, podobnie jak i popi. W Polsce we wszystkich miastach i gminnych wsiach powstały szkoły siedmioklasowe, a w mniejszych cztero- i pięcioklasowe. Dla tak wielkiego programu szkolnego trzeba było budować budynki szkolne i mieszkania dla sprowadzanych nauczycieli. Liczba uczących się dzieci znacznie wzrosła, gdyż w Polsce, w odróżnieniu od Rosji wprowadzony był obowiązek szkolny. Spadek po caracie to było 2 /3 ludności Wołynia – analfabeci, w 1939 roku już tylko 1/3.

Zarzut braku szkół w języku ukraińskim powodowany był za wojewody Józewskiego brakiem nauczycieli ukraińskich, za Hauke-Nowaka też i niechęcią, ale to były już ostatnie lata przedwojenne. Szkoły ukraińskie istniały tam, gdzie ludność się tego domagała i gdzie byli nauczyciele. Były to jednak wyjątkowe przypadki. Trzeba podkreślić, że szkolnictwo na Wołyniu, a szczególnie budownictwo szkolne, było utrzymywane z pieniędzy podatników z głębi Polski, a nie miejscowych.

Wielkim osiągnięciem było zorganizowanie gimnazjum w Horochowie. Wybudowano wspaniały gmach szkolny z wyposażeniem na najwyższym poziomie i sprowadzono odpowiednią obsadę nauczycielską. Później na wzór tego wybudowano też nową szkołę powszechną.

W mojej pamięci ten okres na Wołyniu pozostaje jako czas intensywnego budownictwa, najbardziej widoczne to było w Horochowie, gdzie w tak krótkim czasie powstało całe nowe miasto z takimi nowinkami jak centralne ogrzewanie, wodociąg, czy kanalizacja. Same łazienki i ubikacje w domu stanowiły rewelację.

Równolegle rozwijało się życie kulturalne, jednym z pierwszych wybudowanych obiektów był „Dom Społeczny” z dużą salą teatralno-kinową, elegancką restauracją, hotelem, biblioteką i salami rozrywkowymi.

Twórcami tego życia byli Polacy, przybyli z głębi Polski nauczyciele, lekarze, inżynierowie, ale też i uciekinierzy z dalszych Kresów, zagarniętych przez bolszewików, ludzie z wyższym wykształceniem i znajomością świata, posiadający rozwinięte potrzeby kulturalne. Pomocne było w tym radio, poprzednio nieznane, ale też i własna działalność w tworzeniu zespołu teatralnego i muzycznego, a także sprowadzania za pomocą „Ormuzu” najwybitniejszych artystów.

W Horochowie miałem możliwość słuchania na żywo koncertów Dubiskiej, Umińskiej, Sztompki, czołowych śpiewaków i innych wybitnych artystów, ale przecież i występy amatorskie Horochowian też bywały na wysokim poziomie, wykonywane częstokroć przez ludzi z wyższym artystycznym wykształceniem. Ciekawe też były odczyty naukowe i publicystyczne, niejednokrotnie połączone z pokazami filmowymi. W kinie oglądało się najnowsze filmy produkcji polskiej i światowej, a kontakt ze światem podtrzymywały organizowane wycieczki.

Zostało w sumie zorganizowane miasto na poziomie o którym współczesny „Horochiw” nawet nie może marzyć (byłem i widziałem).

Pan Pisuliński postawił zarzut, że Ukraińcy w Polsce przedwojennej pozbawieni byli praw obsadzania odpowiedzialnych urzędów (poza sołtysami). Twierdzę, że jest to nieprawda, rzadkość tych obsad wynikała z braku odpowiedniego wykształcenia. W powiecie horochowskim było tylko dwóch Rusinów, jak o sobie mówili, z maturami – byli to panowie Bałamut w Horochowie, który został powołany na stanowisko dyrektora banku komunalnego w Horochowie i pan Korniejczuk, wiceburmistrz Beresteczka., obydwie rodziny dobrze mi znajome, Bałamutowie nawet zaprzyjaźnieni, z pełną przynależnością do miejscowego „towarzystwa”. W Beresteczku sekretarzem magistratu, szefem urzędu, najwyższym urzędnikiem po burmistrzu był Mirosław Szyłkiewicz, sprowadzony z Galicji, konkretnie z Sokala. Ten z kolei był zaciekłym ukraińskim nacjonalistą, a jego żona malarka malowała wyłącznie obrazy o tematyce ukraińskiej z siczowymi kozakami na czele.

Może z nowego pokolenia, wykształconego już w Polsce byłoby więcej Ukraińców na eksponowanych stanowiskach, ale na sprawdzenie tego nie stało już czasu.

Mogę tylko stwierdzić że w postsowieckiej Ukrainie obserwuję do dnia dzisiejszego całkowity upadek mniejszych miast kosztem kilku nadmiernie zagęszczonych centrów biurokratycznych.

Terror ukraińskich nacjonalistów w przedwojennej Polsce blednie w świetle ludobójstwa, którego dopuściły się różne ukraińskie jednostki, nie tylko UPA, częstokroć przy udziale miejscowych Ukraińców. Skala akcji terrorystycznych nie była wielka i obejmowała ograniczony obszar, chociaż przypisywane jej wypadki miały miejsce w różnych miejscowościach całej Polski z zamachem na ministra Pierackiego w Warszawie włącznie.

Do dziś nie wiemy ile z tego wynikało z własnej inicjatywy organizacji ukraińskich, a ile z inspiracji niemieckiej, lub sowieckiej. Był to zresztą największy zawód ukraińskich nadziei na wsparcie niemieckie, przekreślone paktem Ribbentrop – Mołotow. Wywołało to reakcję w postaci zaproponowania przez Ukraińców Rydzowi powołania legionu do wspólnej walki z Niemcami.

Mankamentem z polskiej strony było niedostateczne rozpoznanie całego procesu sterowania ukraińskim terroryzmem, niekonsekwencje w polityce i zbyt łagodne wyroki sądowe, nie mówiąc już o licznych ułaskawieniach (którego doznał też Bandera skazany za organizację zabójstw na karę śmierci).

O ile wojewoda Józewski starał się stworzyć coś w rodzaju ukraińskiego „Piemontu” na Wołyniu, to jego następca Hauke Nowak wprowadzał kapralską dyscyplinę. Ani jedna ani druga metoda nie przyniosły dobrych rezultatów, począwszy od tego, że to nie wojewodowie powinni kreować politykę w stosunku do tak licznej mniejszości. Wymagane było jej określenie na dziesięciolecia i konsekwentne realizowanie przez zmieniające się rządy. Oczywistym błędem było poddawanie Wołynia wpływom galicyjskim, przez sprowadzanie ukraińskiej, usposobionej szowinistycznie tamtejszej inteligencji. Takich przykładów jakie opisałem było znacznie więcej.

Sama wojna z terroryzmem była prowadzona fatalnie, tylko wyrywkowo z bezsensownym użyciem wojska, które nic konkretnego nie dało poza robieniem fatalnego wrażenia nie tylko w Polsce, lecz i na całym świecie. Przy okazji mogę przypomnieć że za każdy kwaterunek wojsko płaciło, o czym nie wspomniano w wywiadzie.

Odpowiedź na terror swoistym kontrterrorem nie ma sensu, wywołuje tylko eskalację zjawiska. Znacznie bardziej wydajna jest starorzymska zasada „divide et impera”

Ukraińców nawet nie trzeba było dzielić, sami się podzielili i trzeba było to tylko wykorzystać.

I wreszcie wyroki, powinny odpowiadać rozmiarowi przestępstwa z zachowaniem konsekwentnej realizacji. Głośne procesy ukraińskich terrorystów w Warszawie i Lwowie, dawały pożywkę antypolskiej propagandzie. Ciekawe, jak zachowywał by się Bandera, gdyby jego proces odbywał się w bolszewickim Kijowie lub Moskwie.

Wszelkiego rodzaju negocjacje muszą być bardzo przemyślane. Dodatnie rezultaty mogą przynieść tylko takie, w których posiada się wyraźną przewagę i prowadzone muszą być w Warszawie, a nie na miejscu przestępstwa z równoczesnym udziałem kilku różnych organizacji. Nie można też ich mnożyć, tymczasem w Polsce przedwojennej rozmowy polsko ukraińskie były prowadzone zbyt często przy prezentowaniu różnych polskich stanowisk.

Jak już wspominał Sienkiewicz próby ugodowości nie dają rezultatów, a jedynie wywołują wrażenie słabości władzy. Przecież Pieracki i Hołówko zginęli dlatego, że szukali polubownych załatwień spraw, co oczywiście było nie na rękę mocodawcom terrorystów, szczególnie bolszewikom i niemieckim rewanżystom z hitlerowcami na czele. Ponadto trzeba trzymać się zasady że z terrorystami nie negocjuje się, a likwiduje.

Pisanie o tych sprawach nie jest tylko wspomnieniem przeszłości, ale krwawe i bolesne przeżycia w stosunkach polsko ukraińskich muszą być brane pod uwagę przy kształtowaniu obecnej polityki. Ukraińcy mają kłopoty z wyborem własnych bohaterów narodowych, sięgają do co przynajmniej kontrowersyjnych, a nawet zwykłych morderców. Czołowym przykładem jest postać Chmielnickiego, który oddał naród ukraiński na kilkuwiekową niewolę moskiewską, a kozaczyznę na wymordowanie.

Starsze pokolenie mojej rodziny, studiujące na kijowskim uniwersytecie za carskich czasów, opowiadało, że w rocznicę Perejasławia obchodzoną uroczyście przez Rosjan, ukraińscy studenci na znak protestu wylewali nocniki pod pomnikiem Chmielnickiego w Kijowie.

Pozostałością po bolszewikach jest czczenie wszystkich nastawionych antypolsko postaci z historii Ukrainy i pomijanie współpracujących z Polską począwszy od Ostrogskiego, Sahajdacznego, Wyhowskiego, Kisiela i innych, jak choćby nieszczęsnego Petlury. Wyżej od nich stawia się nawet agentów Czerezwyczajki czy Gestapo i działających na szkodę narodu ukraińskiego ciężkich przestępców.

Ukraina to dla Polski sprawa ważna, o czym wiele pisałem, ale musi być przedmiotem działań nie odruchowych, lecz głęboko przemyślanych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka