Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
127
BLOG

Starajmy się "robić swoje"

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Gospodarka Obserwuj notkę 2

Andrzej Owsiński

Starajmy się “robić swoje”

Pepsi Cola funduje nam, a raczej chyba sobie, kolejną fabrykę w Polsce. Z powodu wielkości inwestycji nawet sam premier uznał to za duży sukces. Wprawdzie jemu jako bankierowi z zawodu kwota 1 miliarda złotych nie powinna imponować, ale wedle stawu grobla. Nie tak dawno średniej wielkości zakład “Solaris” został sprzedany również za miliard złotych (tylko nie wiemy gdzie są te pieniądze), ale dla zrobienia pozytywnego wrażenia można uznać, że to duża inwestycja. Oczywiście, dla przeciętnego Polaka jest to kwota astronomiczna, jak jednak spojrzymy na listę wartości przedsiębiorstw, to duże zaczynają się od kwoty przynajmniej pięciokrotnie wyższej.

Odnotowujemy fakt zwiększenia amerykańskiego zaangażowania inwestycyjnego w Polsce, w sumie jednak 24 mld. dolarów bezpośrednich inwestycji USA nie stanowi kwoty imponującej, gdyż jest to zaledwie 11% ogółu zagranicznych inwestycji ulokowanych w Polsce i zaledwie połowa inwestycji niemieckich. Można nieco poprawić wizerunek amerykańskiego zaangażowania, dodając inwestycje pochodzące z innych krajów, ale powiązane z amerykańskim kapitałem. Wówczas tę kwotę można nawet podnieść do 62 mld dolarów. Problem leży jednak w tym czy decyzje w tym względzie podjęto w Stanach, czy też w kraju nominalnej siedziby przedsiębiorstwa. Jeżeli jednak zestawimy wymienione sumy z całkowitym zaangażowaniem amerykańskim w Europie, wynoszącym 2,5 biliona dolarów (polskich bilionów, a nie amerykańskich) to się okaże, że nasz udział to nawet nie 1%.

Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy, a mianowicie – polskie uczestnictwo w przedsięwzięciu, począwszy od projektowania, budowy, wyposażenia i, co najważniejsze, zatrudnienia. Z tego co można się zorientować, mając dostęp do ogólnych informacji, jest to typowy zakład “obcy”, czyli z polskiej strony będzie tylko obsługa wykonawcza. Są wprawdzie nadzieje na możliwość zaopatrywania w surowce, ale w tym względzie nie ujawniono żadnych zobowiązań.

Na pewnym etapie rozwoju gospodarczego takie rozwiązania musi się stosować, szczególnie wtedy, gdy nie ma innych możliwości. Trzeba obiektywnie ocenić na jakim etapie rozwoju znajduje się polska gospodarka. Nawet gdybyśmy się znaleźli w 1989 roku na etapie zerowym, co oczywiście nie miało miejsca, to po upływie przeszło trzydziestu lat już powinniśmy budować własne zakłady wytwórcze, a nie tylko udzielać gościny obcym, co niestety znajduje zbyt duży udział w naszym przemyśle, a specjalnie w obrocie handlowym.

Mamy również zachwiane relacje w wytwórczości dla potrzeb własnych i eksportu, czyli w dużej mierze obcej produkcji na terenie Polski na rzecz ich macierzystych jednostek. Gdyby ubytek produkcji własnej można było zastąpić niedrogim, ale dobrej jakości importem, to rekompensatą byłby rozwój eksportu w innych dziedzinach. Tak się jednak nie dzieje, przykładowo: dobry ciągnik obcej produkcji jest za drogi na możliwości nabywcze polskiego rolnika.

Dla każdego producenta najważniejszym wskaźnikiem jest relacja cen. Jeżeli dla rolnika cena ropy przekracza 2,5 krotność ceny mleka to podważa celowość prowadzenia produkcji. Podobnie z ciągnikami, mogliśmy wiedzieć, że cena traktora równa mniej więcej 400 kwintali żyta, była z pewnością opłacalna. Obecnie jednak sięga 2 000 kwintali i to jest świadectwem faktu, że zamiast potrzebnych do wymiany taboru minimum 60 tys. nowych ciągników kupuje się zaledwie 11 tys., z czego wyprodukowanych w Polsce 9,9 tys., a w tym produkcji polskiej “Ursusów” aż 43 sztuki (wg danych GUS za ubiegły rok). Wprawdzie na rynku traktorów używanych sprzedaje się 14,3 tys. a w tym przeszło 12 tys. importowanych, ale to praktycznie nie wpływa na poprawę średniego wieku eksploatowanych, a sięga on już blisko 30 lat. Jeżeli przyjąć, że racjonalna jest wymiana taboru po dwudziestu latach eksploatacji, to przy ilości 1,5 mln ciągników trzeba nawet 75 tys. nowych rocznie. Można o parę tysięcy ustąpić, ale nie za dużo, choćby ze względu na zużycie techniczne i wymagania ekologiczne.

Możemy się spodziewać, że administracja unijna z pewnością wpadnie na pomysł wyłączenia z używania starszych ciągników, podobnie zresztą jak i z samochodami, gdzie na blisko milion sprzedanych na polskim rynku samochodów polscy użytkownicy nabyli w ubiegłym roku zaledwie sto kilkanaście tysięcy nowych. Jest to zjawisko groźne i wymaga szybkiego działania. Fabryki samochodów osobowych gwarantującej dobrą jakość i przystępną dla nas cenę z pewnością szybko nie wybudujemy, chociaż już kawałek lasu na nią przeznaczono. Nie wiem tylko jak się to ma w stosunku do zarzuconej produkcji w FSO. Natomiast wydaje się możliwe potraktowanie na serio produkcji “Ursusa”, zarówno od strony rozwiązań technicznych, jak i odpowiedniej skali produkcji.

Kosztowne przedsięwzięcia na skalę “światową” mogą nie wypalić z prostej przyczyny zmienności układów międzynarodowych oraz siły konkurencji, natomiast praktyczne rozwiązania w ramach “swojego podwórka” stanowią element najbardziej podstawowej powinności. Tym bardziej, że w tym względzie nie musimy się ścigać z przeciwnikami rozporządzającymi znacznie lepszymi środkami, a tylko wykonać przyzwoitą robotę.

Takich zaniedbanych dziedzin własnej produkcji znajdzie się znacznie więcej, niestety na polskim rynku ofert produkcyjnych istnieje dominacja nowatorskich czarodziei obiecujących złote góry, a gwarantujących jedynie zmarnowanie pieniędzy i czasu.

Nie mam nic przeciwko poszukiwaniom nowych rozwiązań, nie może nam to jednak przesłaniać obowiązku spełniania podstawowych zadań gospodarki – obsługi własnych potrzeb. Brakuje nam najwyraźniej praktyka w zarządzaniu gospodarką, a w związku z tym odpowiednich reakcji na aktualną sytuację. Dopadli nas z kierowcami TIR’ów, a my daliśmy się nabrać na oczywistą szykanę, a można było zareagować niemal natychmiast, ustalając, że nasi kierowcy nie są pracownikami najemnymi, a właścicielami, współwłaścicielami, lub dzierżawcami ciągników i nie czerpią dochodów z płacy i diet, lecz z eksploatowania środków transportu. Podobnie zresztą jak właściciel taksówki, który nie otrzymuje pensji ani diet, lecz żyje z tego co zarobi na swoim pojeździe, nie musi być zresztą nawet właścicielem, a wystarczy że jest dzierżawcą.

Wszystko co wyżej napisałem jest bez sensu w świetle wielkiego dobrodziejstwa unijnego szczególnie dla rolników. Można przecież wymienić sprzęt rolniczy na nowy nie wydając z własnej kieszeni ani grosza, wystarczy złożyć wniosek apelując do unijnej szczodrobliwości. Otrzymuje się wtedy dotację 200 tys. zł, a nawet więcej z rozbudowanego niesłychanie funduszu UE wspierania rolnictwa.

Problem tylko leży w tym dlaczego wobec takich możliwości w Polsce zakupiono tylko 11 tys. nowych ciągników w ubiegłym roku zamiast potrzebnych chociażby i milion? Zestawiając te liczby można dojść do wniosku że owa “hojność” UE to nic innego jak tylko biurokratyczna pułapka na naiwnych. Znamy takie praktyki z PRL z “przydziałami”, które były źródłem niezłych dochodów dla skorumpowanej biurokracji. A przecież administracja UE jest udoskonaloną kontynuacją nomenklaturowego systemu bolszewickiego z koronną instytucją “równiejszych”, do której należeli w pierwszej kolejności dostarczyciele łapówek.

Zasadą jest rozdawnictwo dóbr, ale że dóbr jest ograniczona ilość, musi nastąpić selekcja i od tego jest biurokracja, która opiera się na systemie nakazów i zakazów, zaopatrzonych w odpowiednie sankcje, ale też i możliwości ustępstw, co łącznie z “marchewkami” dotacji i przywilejów stwarza znakomite pole do działania.

Różni ludzie mogą sobie opowiadać różne anegdotki na temat idei wspólnoty europejskiej, ale ci, którzy faktycznie w niej rządzą, wiedzą najlepiej po co ta fasada istnieje.

Przy okazji warto wspomnieć, że wszelkie dobrodziejstwa UE, stanowiące przedmiot hałaśliwej propagandy, to tylko ochłapy z przeżeranych przez unijną biurokrację członkowskich składek, czyli naszych podatków. Wszystko to zresztą jest drobiazgiem w porównaniu z kosztami i stratami związanymi z wykonywaniem unijnych nakazów.

Najgorsze zaś jest unijne działanie hamujące rozwój europejskich krajów członkowskich. Najlepiej obrazuje to zestawienie PKB krajów UE z USA (w bilionach dolarów wg MFW):

Rok 1980 1990 2018

UE 3,8 7,4 18,7

USA 2,9 6,0 20,6

Dopóki nie było UE to przyszłe kraje członkowskie wyprzedzały Amerykę (lata 1980 i 1990), obecnie zaś przegrywają wyraźnie.

Bezwzględne wartości nie mają w tym zestawieniu większego znaczenia, najważniejsze są relacje świadczące o tempie rozwoju.

Jest tylko jeden sposób na rozwiązanie tego problemu: - to całkowita likwidacja UE z utworzeniem prawdziwie wspólnego, wolnego rynku i swobody przemieszczania ludzi. Reszta, czyli więzi kulturalne, naukowe i wszelkie inne, same się ukształtują. Jedno jest pewne: państwa narodowe, które są osiągnięciem niedawnej przeszłości i których powstanie kosztowało tyle ofiar, muszą mieć szanse na wszechstronny rozwój wraz z własnym wkładem we wspólny europejski dorobek. Dlatego tak ważne jest umożliwienie im tworzenia własnego dorobku kultury, a w tym i kultury materialnej.

Taka Europa, bez podziału na “różne szybkości” stwarza nadzieję na przetrwanie napaści niszczycielskich sił jaką przeżywamy obecnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka