Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
233
BLOG

Skąd przyjaźń niemiecko-rosyjska?

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Polityka Obserwuj notkę 7

Andrzej Owsiński

Skąd przyjaźń niemiecko rosyjska?

W mediach aż gęsto od publikacji na temat stosunków rosyjsko niemieckich, wywodzących obecny stan ze źródeł sięgających głęboko w przeszłość. Można zresztą wszystkie te dywagacje przebić przez przytoczenie „przyjacielskiego” przybycia na zaproszenie wschodnich Słowian germańskich Waregów (szyroka strana nasza i obilna, no pariadka w niej nie było i niet, pryjditie władiet’ nami). Otóż to – „giermańcy” zawsze znajdowali się w Rosji w najrozmaitszej formie władania.

Rosjanie też mieli okazję do władania w Niemczech, jak choćby w czasie wojny północnej czy NRD.

Obecne stosunki między obu krajami można odnieść do tego ostatniego okresu, kiedy jeszcze za życia Stalina, mając w ręku atut enerdowski usiłowano przeciągnąć Niemcy na sowiecką stronę.

Szczególne wysiłki podjął w tym kierunku Chruszczow, wyrażając gotowość dołożenia do tego jeszcze i Szczecina. W tym zabiegu nie było niczego nowego, nieukrywanym podstawowym celem w Europie było przyłączenie do bolszewickiego władania Niemiec, korzystając i podsycając w nich rewolucję po I wojnie światowej. Klęska w wojnie z Polską w 1920 roku uniemożliwiła jej realizację.

Nie zrezygnowano jednak ze współpracy, zawiązanej umową z Rapallo w 1922 roku. Hitler z racji antykomunistycznej retoryki nie mógł jej kontynuować, ale wystarczyła okazja wyraźnego stalinowskiego gestu, ażeby natychmiast zawrzeć zbójecki spisek, nie oglądając się na ryzyko wzajemnego sąsiedztwa.

Na te decyzję nie miały wpływu żadne doświadczenia historyczne, lub koncepcje politycznej przyszłości, a jedynie chęć stworzenia bandyckiego gangu dla dokonania wspólnego „skoku” na Polskę i inne kraje leżące w przestrzeni między Niemcami i Sowietami.

Po wojnie układ sił zmienił się na tyle, że dyktującym warunki nowego spisku mogły być wyłącznie Sowiety, które dążyły do wciągnięcia całych Niemiec do próby podbicia Europy.

Stalin nie zdążył rozpocząć tego dzieła, podjętego z wielkim zapałem przez Chruszczowa, angażującego doń nawet rodzinę przez mianowanie specjalnym wysłannikiem do RFN swego zięcia Adżubeja. Ze względu na dodanie jako wiana enerdowskiego Szczecina, co miało dodatkowo zachęcić Niemcy, zostałem w pewien sposób włączony do tej sprawy ze strony polskiej.

Pisałem już kiedyś na ten temat, mogę tylko przypomnieć, że byłem wówczas członkiem ekipy „bezpartyjnych fachowców” jedynego również bezpartyjnego ministra Darskiego, któremu w wyniku rzeczywistego buntu marynarzy w październiku 1956 roku powierzono to stanowisko. Rozegraniu sprawy Szczecina nadano ze strony Sowietów specyficzny charakter. Mianowicie NRD złożyła skargę, że „suwerenne” państwo nie ma pełnomorskiego portu, a Polska ma aż trzy, przy czym Szczecin, dawny „port Berlina” nie jest w pełni wykorzystany.

Sprawa była załatwiana poza udziałem PRL, ale Cyrankiewicz po cichu zaproponował Darskiemu (zapewne żeby samemu nie ryzykować) napisanie artykułu w „Trybunie Ludu” o polskich osiągnięciach w Szczecinie, oczywiście bez jakichkolwiek nawiązań do roszczeń NRD.

Zostałem wówczas poproszony przez Darskiego, który w wybitnie poufnym trybie poprosił mnie jako do niedawna szczecinianina i dość często publikującego artykuły nie tylko na temat mojej specjalności – rybołówstwa morskiego, ale też i szerzej pojętej gospodarki morskiej, o napisanie mu tej enuncjacji.

Znając intencje, nie mogłem tego odmówić, w związku z czym Darski zaproponował odwiedzenie Szczecina, gdzie będą czekać na mnie odpowiednio przygotowani przedstawiciele miejscowych władz. Wprawdzie oświadczyłem ministrowi, że nie potrzebuję żadnych dodatkowych informacji, ale jeżeli mu na tym zależy, to pojechać mogę.

Rzeczywiście w Szczecinie, poza przerażeniem perspektywą oddania go Niemcom, niewiele informacji zyskałem, ale wracając miałem ciekawe spotkanie.

W dwuosobowym przedziale sypialnym I klasy zastałem już jakiegoś faceta ubranego i wyposażonego w zachodnie ciuchy i bagaże, ale z typową sowiecką gębą nie do ukrycia.

Charakterystyczne, że zaczął ze mną rozmowę po rosyjsku jakby uznając, że ten język muszę znać. Chodziło mu o to, żeby zamienić się miejscami, gdyż trudno mu drapać się na górę. Moją zgodę przyjął jako wyraz życzliwości i w tym duchu nawiązał rozmowę. Okazało się że jest sowieckim dyplomatą, który wizytował sowiecki konsulat w Szczecinie. Przy tej okazji wyraził „swoją opinię” na temat portu szczecińsko-świnoujskiego, będącą powtórką stanowiska niemieckiego. Szczególnie podkreślał rzekomo wyższe obroty tego zespołu za niemieckich czasów. Wyjaśniłem, że to nieprawda gdyż: po pierwsze Niemcy liczyli podwójnie obroty portu, raz jako portu morskiego, a drugi jako portu śródlądowego. Mimo to jednak współczesne obroty są większe nie mówiąc o rozszerzeniu zakresu usług i produkcji morskiej. Przyjął to z wyraźną dezaprobatą, a po chwili z racji wyrażenia typowego sowieckiego stanowiska o konieczności polskiej wdzięczności za „wyzwolenie” i mojej dość ostrej reakcji – rozmowa się urwała.

W efekcie mogłem stwierdzić, że sprawa Szczecina to nie rozważania, ale ma już swój bieg. Potwierdzenie tego miałem w kilka dni później, kiedy sekretarka zawiadomiła mnie, że w sekretariacie czeka na spotkanie ze mną „pan” Drapich. Pan, a raczej towarzysz Drapich był ekonomicznym sekretarzem KW w Szczecinie, regularnym członkiem KC i posłem na sejm. Wszystkie te wysokie stanowiska pełnił jako nagrodę za uratowanie twarzy partii w październiku 1956 roku, kiedy wszyscy miejscowi dygnitarze po prostu ze strachu pochowali się, a na tłumnych zbiegowiskach reprezentował partię jako sekretarz uczelnianego komitetu Politechniki Szczecińskiej.

Kiedy zapytałem go czemu zawdzięczam jego wizytę, odpowiedział mi, że szuka pracy. Przyjąłem to jako żart, ale okazało się, że w ciągu jednego dnia stracił wszystkie stanowiska. Później dowiedziałem się, że była to konsekwencja spotkania „przyjacielskiego” z towarzyszami z NRD, którzy nie omieszkali powtórzyć skargi w sprawie Szczecina. Na to im Drapich odpowiedział, że próba zabrania Polsce Szczecina oznacza wojnę, ale po tej wojnie to granica nie będzie na Odrze tylko na Łabie.

Oczywiście „towarzysze” niemieccy pobiegli ze skargą na polskiego nacjonalistę do Moskwy i wylanie go z posad było skutkiem sowieckiej interwencji.

Co zaś się tyczy artykułu, to ku mojemu zdumieniu otrzymałem przesyłkę pieniężną z honorarium i numer gazety, bodajże „Życia Warszawy”, z mocno okrojonym moim artykułem, umieszczonym pod moim nazwiskiem. Najwyraźniej zabroniono Darskiemu publikacji jako oficjalnemu przedstawicielowi rządu PRL.

Cały ten przydługi wywód zacytowałem dla świadectwa, że dla Sowietów sprawa niemiecka miała dużo większe znaczenie niż polska.

W końcu, na całe szczęście dla nas, Adenauer odmówił Chruszczowowi zgody na jego propozycję.

Jednakże nie do uwierzenia jest, że sprawa została całkowicie zaniechana i to z obydwu stron, po prostu została powierzona tym służbom, które zawodowo powinny zachować ją w tajemnicy. Świadectwem tego może być stopień gotowości do realizacji planu zawłaszczenia całej, powstałej po upadku imperium sowieckiego, strefy buforowej między Niemcami i Rosją, a także dobór wykonawców w postaci „ludzi znikąd” niejakiego podpułkownika KGB Putina i partyjnej asystentki Merkelowej. Takie nominacje to nie przypadek, ale celowo i perspektywicznie przemyślana akcja doboru całkowicie posłusznych i gorliwych wykonawców dokładnie przygotowanego planu.

Próby doszukiwania się w tym inwencji najrozmaitszych polityków, względnie nawiązywania do przebrzmiałych idei nie mają najmniejszego sensu. Za tym rozwiązaniem stoi argumentacja nie do przebicia: a mianowicie bardzo wielkie pieniądze. Wszystko co ten plan zawiera jest temu podporządkowane i dlatego nie ma co się dziwić Scholzowi, gdyż wprawdzie może nie należeć do grona decydentów, ale się orientuje z czym i z kim ma do czynienia.

Miała zatem rację Merkel twierdząc że NS’y „to projekt czysto biznesowy”, tylko, że zapomniała dodać, że ten projekt steruje całą niemiecką polityką.

Biznes przynoszący Rosji do 200 mld dolarów nadwyżki eksportowej, z czego czerpią swe zyski liczni oligarchowie z Putinem na czele, rozwijał by się w dalszym ciągu mimo rosnącej fali protestów ze strony krajów unijnych, gdyby nie przerost ambicji rosyjskiego władcy (jedno, lub wieloosobowego) wywołującej „karną akcję” na „swojej” Ukrainie.

Nie wiemy czy i jak dalece była to akcja uzgodniona z biznesowym niemieckim partnerem?

Sądząc po reakcji, Scholz mógł być zaskoczony jej rozmiarami i jednostronnością decyzji, możliwe że uzgodnioną z poprzedniczką.

Nie ma jednak ani mocy ani koncepcji wyrwania się z zależności od funkcjonowania zorganizowanego przestępstwa, jakim stał się fakt samej agresji i działań pomocniczych, jakie przypadły w udziale stronie niemieckiej.

Symboliczne przekazanie kilkunastu czołgów Ukrainie ma na celu uspokojenie wzburzonego dotychczasową postawą rządu – niemieckiego i europejskiego społeczeństwa. Jak na razie jest to tylko obietnica, oparta może na fredrowskim – „dam mu świcę albo świcy obietnicę”. Natychmiast poszło uspakajające z kolei Rosję oświadczenie o ograniczeniu niemieckich dostaw na Ukrainę.

Skala wysiłków obronnych i zaangażowanie wielu krajów mogą spowodować nie tylko porażkę Rosji z trudnymi do przewidzenia, ale możliwie daleko idącymi konsekwencjami, lecz też skutki na skalę światową.

Upadek zmowy niemiecko-rosyjskiej może doprowadzić do powstania nowego układu sił w Europie, ale też i w obszarze międzykontynentalnym.

Nie wdając się w dywagacje na ten temat można stwierdzić, że kontynuowanie działań zmierzających do obalenia niemiecko-rosyjskiego gangu, rządzącego Europą jest ciągle nakazem chwili.

Na drugą taką okazję nie można czekać.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka