Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
183
BLOG

Kto skorzystał na wizycie Bidena?

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Polityka Obserwuj notkę 2

Andrzej Owsiński

Kto skorzystał na wizycie Bidena?

Wizyta Bidena w Kijowie i Warszawie może być różnie odczytywana, ale przecież prezydent USA (nie jako osoba, ale jako instytucja) miał jakiś cel na widoku, łącząc zapowiedzianą bytność w Warszawie z Kijowem. Można to odczytać tak, że Kijów jest ważniejszy, lub że Warszawa posiada znaczenie tylko w kontekście ukraińskim.

Niezależnie od możliwości odczucia pewnego zawodu w relacji do nadziei, związanych z samym faktem wyróżnienia Polski jako wiernego sojusznika, zastępującego w Europie niepewne Niemcy i Francję, zostaliśmy jednak po raz pierwszy w historii stosunków polsko amerykańskich potraktowani jako partner (może jako kandydat na partnera), a nie tylko jeden z licznych przedmiotów zainteresowania.

Czy przelot do Warszawy ponad Berlinem i Paryżem otwiera linię stałego użytkowania, czy jest tylko fragmentem rozgrywki europejskiej, okaże się w najbliższym czasie.

Przede wszystkim, jak miałem okazję pisać na ten temat, nie istnieje nic takiego jak trwała polityka imperialna Stanów Zjednoczonych. Nawet w stosunku do Dalekiego Wschodu, gdzie Amerykanom, a właściwie MacArthurowi udało się stworzyć trwałe ośrodki sojusznicze, też mamy do czynienia z silnymi wahaniami, szczególnie w odniesieniu do Chin. Nie jest zatem wykluczone, że przyszłoroczne wybory prezydenckie w USA przyniosą zasadniczą zmianę stosunku do Europy.

Pośrednią, ale bardzo istotną korzyścią dla nas jest zapewnienie pomocy dla Ukrainy, bardzo ważnej w tym i następnym roku, w mniejszym stopniu można też potraktować optymistycznie oświadczenie w sprawie obrony strefy NATO. Trudno też będzie wycofać się Bidenowi z ogłoszonego, jednoznacznego stanowiska w sprawie stosunków z Rosją.

Putin musi zrewidować, przynajmniej do końca amerykańskiej kadencji prezydenckiej, nadzieje na ożywienie prób przyciągnięcia Rosji do rozgrywki antychińskiej. Chińczycy natychmiast skorzystali z okazji, oferując Rosji wsparcie; ewentualne bezwarunkowe przyjęcie tej oferty przesądza los Rosji, nie wykluczone, że na trwałe.

W ten sposób wizyta kijowsko-warszawska otworzyła możliwości powstania nowych układów międzynarodowych.

Dla nas najbardziej pożądanym skutkiem byłoby zastąpienie roli Niemiec i Francji jako czołowego przedstawiciela NATO na wschodniej flance. Oczywiście wraz z krajami skandynawskimi, bałtyckimi i krajami środkowej Europy, najbardziej zagrożonymi i doświadczonymi w kontaktach z Rosją.

Przeniesienie ciężaru obrony Europy na wschód jest naturalną konsekwencją wyzwolenia spod sowieckiej dominacji, ale dotychczas blokowaną egoistycznym i krótkowzrocznym stanowiskiem Niemiec. Szkoda tylko, że w Warszawie nie doszło do spodziewanego sygnału w tym względzie w postaci zapowiedzi organizacji stałych baz amerykańskich w Polsce. Może to posłużyć jako argument o braku jakiegokolwiek konkretnego znaczenia tej wizyty polegającej wyłącznie na wielekroć powtarzanych komplementach i zyskiwaniu tanim kosztem polskiej przychylności.

Niezależnie od wszelkich przewidywań, mamy już pewne pozytywne objawy reakcji na stanowczą postawę amerykańskiego prezydenta. Jest nim przede wszystkim zmiana stanowiska Scholza, który nagle dostrzegł, że jego wsparcie dla Rosji nie znajduje uznania zarówno zagranicą, z wyjątkiem Francji, jak i w samych Niemczech, a co najważniejsze – zrozumienia w USA, jako dowodu starań o przeciągnięcie Rosji na zachodnią stronę. Potężne wpływy niemieckie w Rosji okazały się zbyt słabe w zestawieniu z ambicjami imperialnymi Putina.

Polska miała prawo liczyć na bardziej zdecydowane stanowisko Bidena, ogłoszone w trakcie środowego spotkania B9 w Warszawie (szkoda, że nie 11) przedstawicieli wschodniej flanki NATO. Z punktu widzenia wartości militarnej tego zgromadzenia, co dla Amerykanów ma fundamentalne znaczenie, liczyć się mogą jedynie Polska i Węgry, a zatem wielką szkodą jest ciągle jeszcze brak Finlandii i Szwecji. Zmusiło by to do poważniejszego traktowania tego związku jako partnera.

Należy mieć na uwadze znaczenie tej wizyty w wewnętrznych stosunkach amerykańskich. Jeżeli Biden, mimo swego wieku i objawów osłabienia stanu zdrowia, ma zamiar starać się o reelekcję to musi liczyć się z reakcją amerykańskiej opinii publicznej. Ta najwyraźniej jest niechętna zbytniemu angażowaniu się w sprawy europejskie. Wymaga to szczególnej ostrożności w wypowiedziach. I tak, oświadczenie o obronie każdej piędzi ziemi krajów NATO wywoła wiele negatywnych ocen ze strony wpływowych czynników amerykańskich.

Cóż zatem pozostaje robić najbardziej zagrożonym?

Jedynym skutecznym sposobem jest pójście o krok naprzód przez kraje pierwszej linii frontu i ogłoszenie solidarnie że “atak na jeden z krajów tego zgromadzenia jest równoznaczny z atakiem na pozostałe”. Nie stoi to w sprzeczności z osławionym art. 5 traktatu północno atlantyckiego, ale go precyzuje, nie dając potencjalnemu agresorowi nadziei na możliwość uniknięcia zbiorowego oporu militarnego.

Dla Stanów Zjednoczonych byłby to sygnał na aktywne przystąpienie do wspólnej obrony, a to w zestawieniu z rosyjskim szantażem miałoby decydujące znaczenie.

I o to właśnie przede wszystkim chodzi.

NATO jest opóźnione w rozwoju o dobrych kilka lat, powinno przede wszystkim mieć silnie uzbrojoną i sprawnie kierowaną wschodnią flankę z pełną przynależnością krajów skandynawskich.

Już w 2014 roku zabrakło umowy o współpracę obronną z Ukrainą, można było wówczas uniknąć bezkarnej agresji na Krymie i w Donbasie. Pod tym względem obecna wizyta amerykańskiego prezydenta jest opóźniona o 9 lat, na tyle też trzeba ocenić opóźnienie NATO w stanie przygotowania do wojny.

Nie można w krótkim czasie nadrobić wszystkich zaległości, ale można zbiorowym wysiłkiem już dziś stworzyć silny blok obronny na wschodzie i na tej podstawie przeprowadzić rozgrywkę z Rosją o wpływy na Ukrainie, Białorusi i w krajach kaukaskich.

Ręczę, że koszt przeprowadzenia takiej operacji byłby mniejszy aniżeli obecna wojna i ryzyko jej perspektyw.

Przez te 9 lat żyło się w NATO złudzeniami, że przecież nikt na świecie nie odważy się na zagrożenie najpotężniejszemu sojuszowi obronnemu w dziejach ludzkości. A tymczasem okazało się, że to nie tylko Rosja skompromitowała się ze swoją potęgą, ale i NATO nie bardzo umie sobie poradzić ze stanem agresji i zniszczenia na jego granicy.

Pakt północno atlantycki istnieje już przeszło siedemdziesiąt lat, ale przez ten czas, odbywając niezliczone konwentykle i utrzymując armię urzędników, nie potrafił przygotować podstawowego obowiązku obronnego, jakim jest reakcja na agresywne działania krajów sąsiedzkich.

Niedawno o tym pisałem i mogę jedynie jeszcze raz stwierdzić, że organizacja obrony zachodniego świata wymaga gruntownej przebudowy przez nadanie jej zdolności natychmiastowego, a niekiedy automatycznego reagowania na wszelkiego rodzaju próby naruszania pokoju i ładu międzynarodowego.

Dopiero wtedy będziemy mogli czuć się bezpieczni, bo dziś wiemy, że wszelkiego rodzaju zapewnienia o naszym bezpieczeństwie tylko zwiększają nasze obawy.

Z pewnością wizyta Bidena była potrzebna, ale “rodzynki w koszyku” przywiózł tylko Ukrainie, serwując jeszcze jeden pakiet za 500 mln dolarów, ale dla nas ponoszących w dużej mierze skutki wojny na Ukrainie, nie mówiąc już o groźnych perspektywach, tylko ciepłe słówka. Chyba jednak to trochę za mało.

Jest jeszcze jeden problem europejski: już drugie stulecie Europa nie jest w stanie samodzielnie obronić się przed agresją. Współczesne wydatki zbrojeniowe europejskich krajów NATO przekraczają pięciokrotnie wydatki rosyjskie, rozporządzają też one bronią nuklearną, a mimo to w zestawieniu z dużo słabszą od Sowietów Rosją czują się bezbronne. W porównaniu do oporu biednej Ukrainy ten stan należy uznać za haniebny.

Zdając sobie z tego sprawę, czyż nie wskazane byłoby specjalne przygotowanie obronne w stosunku do praktycznie jedynego agresora zdolnego zagrozić Europie - Rosji (no, może na dodatek z Białorusią).

Zamiast trwonić pieniądze na próżno, czy nie lepiej byłoby przeznaczyć je na dozbrojenie tych którzy z pewnością będą walczyć o “naszą i waszą wolność”.

W tej chwili pierwszą i jedyną linią obrony NATO jest kraj nie należący do paktu, ale przecież niezależnie od udzielanej jemu pomocy, trzeba pomyśleć o faktycznie drugiej, ale w NATO pierwszej linii obrony złożonej z krajów członkowskich. Żaden z krajów wchodzących w rachubę nie jest w stanie własnymi środkami pokryć kosztów obrony, przecież nie tylko swojej, ale też i całej wspólnoty. W grę wchodzą nie tylko koszty zakupu sprzętu wojennego, ale też organizacji przemysłu zbrojeniowego.

Jest to sprawa o tyle pilna, o ile niepewny jest wynik wojny na Ukrainie, stan zagrożenia może trwać latami, tym bardziej, że mimo sankcji Rosja ciągle rozporządza dostatecznymi środkami na jej prowadzenie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka