Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
207
BLOG

Czy mozna stracić coś, czego się nie ma?

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Polityka Obserwuj notkę 5

Andrzej Owsiński

Czy można stracić coś czego się nie ma?

Rozsypał się worek z utyskiwaniami na grożącą nam utratę niepodległości, zarówno w wyniku październikowych wyborów, a także zamachu ze strony władz UE na samodzielność państw członkowskich i dążenie do ich likwidacji na rzecz stworzenia ogólnoeuropejskiego państwa.

Winą za ten stan rzeczy obarcza się układy zewnętrzne jak i wewnątrz Polski, nie szczędząc tych, którzy manifestują walkę o suwerenność państwa. Wygląda na to, że w tej sprawie nie ma niewinnych, właściwie cały naród upodlił się na tyle, że mu już utrata niepodległości nie wadzi. Pod tym względem zachowujemy się znacznie gorzej niż w XVIII wieku, w którym oprócz „Targowicy” znalazł się „Sejm Wielki”, Konstytucja 3 Maja, Konfederacja Barska, wojna z Rosją i powstanie Kościuszkowskie. Współcześnie nikt na takie akty walki o niepodległość nie zdobył się, a ostatnim aktem tej walki była śmierć Franczaka w 1963 roku, czyli 60 lat temu.

Takie stanowisko jest rezultatem błędnej, a nawet zdradzieckiej oceny stanu Polski po wydarzeniach z 1989 roku. Autorzy tych wydarzeń celowo zadbali o formalne oznaki suwerenności państwa z przywróceniem korony polskiego orła na czele. Wszystko to dla stworzenia pozorów odzyskanej niepodległości.

Atmosfera zwycięstwa idei „Solidarności”, reprezentującej największy masowy ruch w kierunku odzyskania wolności i niepodległości, umożliwiła dokonanie oczywistego oszustwa, a nagromadzenie związanych z tym faktów dowodzi, że była to sprawa przygotowana od lat.

U źródeł istniejącego obecnie niemiecko-rosyjskiego układu, rządzącego w Europie, należy widzieć nie tylko pakt Ribbentrop-Mołotow, ale, sięgając jeszcze głębiej, i „święte przymierze”, a w następstwie rolę Bismarcka. Stalin, który patronował porozumieniu z Niemcami, został wbrew woli zmuszony do przyjęcia wojny pod hasłem „choczesz żyt’ ubiej Niemca”, Pod koniec wojny retoryka została zmieniona na „hitlerowca”, a Niemcy zniknęli, lub byli prezentowani jako „hitlerowcy przychodzą i odchodzą, a Niemcy pozostają”.

Przyczyną takiej postawy nie były żadne sympatie czy antypatie, ale zimna kalkulacja, ujawniona częściowo w Poczdamie.

Ziemie oferowane Polsce nie wchodziły w skład sowieckiej strefy okupacyjnej, interes sowiecki polegał na maksymalizacji oddanych „polskiej administracji” (takiej używano nomenklatury), gdyż wówczas trzeba było odpowiednio powiększyć sowiecką strefę. Niestety reprezentujące Polskę sowieckie agentury nie dostrzegły tej okazji, chociażby przez stwierdzenie, że istnieje zbyt duża różnica powierzchni między ziemiami oddanymi Sowietom, a uzyskanymi od Niemców i żądanie przynajmniej dalszej części Pomorza z Rugią, a także Łużyc.

Była to chyba ostatnia szansa na przychylniejsze potraktowanie przez „ojca narodów” Polski niż Niemiec, tym bardziej, że już w Jałcie dostał ją w prezencie, natomiast Niemcy musiał dopiero zdobywać. W tej sytuacji posiadanie jak największej, dyspozycyjnej ich części było ważnym atutem, a chwilowa konfiguracja państwowa nie miała większego znaczenia.

Próby zawładnięcia Niemcami za pomocą blokady Berlina nie powiodły się, podobnie jak i opanowania całej Korei z zaangażowaniem komunistycznych Chin.

Stalin bał się przede wszystkim konfrontacji zbrojnej ze Stanami Zjednoczonymi, mając na względzie różnicę w potencjale, tak wyraźnie odczuwalną w czasie wojny, mimo posiadania bezwzględnej przewagi w lądowych siłach zbrojnych w Europie. To nastawienie przejął Chruszczow i, niezależnie od przygotowań wojennych, rozpoczął poszukiwania innych dróg „kupienia” sobie Niemiec traktując je niezmiennie jako klucz do opanowania całej Europy.

Pierwszym stopniem miała być neutralizacja Niemiec za zjednoczenie z dodatkiem Szczecina jako zachętą, a nie wykluczone, że i z innymi fragmentami Niemiec, przydzielonymi Polsce. Zysk z takiej transakcji miał wartość wielokrotnie przewyższającą znaczenie Polski, którą, a raczej jej resztki, można było wcielić do Sowietów. Dla tej ewentualności była przetrzymywana w Sowietach Wanda Wasilewska, jedyna osoba polskiej narodowości do której miał zaufanie Stalin, oczywiście w takiej skali na jaką było go stać.

Adenauer, który nie dał się nabrać na propozycje Chruszczowa, wiedział jednak, że kontakt z Sowietami jest dla Niemców pożyteczny i dlatego starał się go utrzymywać w innej formie,

Rozwinęło się to szczególnie w czasie rządów SPD, nie mających takich skrupułów jak CDU/CSU, jednak ze względu na przynależność Niemiec do NATO i EWG nie można było działać zbyt otwarcie. Stąd inicjatywę mogły przejąć służby bezpieczeństwa, a ukoronowaniem współpracy KGB, GRU, Stasi i organizacji Gehlena było obsadzenie czołowych stanowisk w obu krajach ludźmi powiązanymi z nimi z obsadą kanclerską i prezydencką włącznie.

Znając niemieckie metody działania można z całą pewnością stwierdzić, że koncepcja niemiecko-rosyjskiej Europy została szczegółowo opracowana, z wyznaczeniem odpowiedniej roli krajom buforowym. Dopóki istniał Związek Sowiecki tymi krajami były Polska, Rumunia, Węgry i Czechosłowacja. Po rozpadzie Sowietów powstała zupełnie nowa sytuacja w której odpadły Rumunia, Węgry i Czechosłowacja, ale pojawiły się Litwa, Białoruś i Ukraina.

Władcy Kremla wprawdzie liczyli na utrzymanie w całkowitej dyspozycyjności byłych sowieckich republik za pomocą WNP (wspólnota niepodległych państw), ale to się nie udało. Wobec tego trzeba było przekonfigurować strefę buforową z odpowiednim podziałem wpływów.

Polska, z racji położenia, miała „szczęście” dostać się do niemieckiej części, co zaowocowało przebudową gospodarki, której modernizacja, rozpoczęta dekadą Gierka, została powstrzymana po wejściu stanu wojennego. Zresztą Niemcom nie była potrzebna żadna polska modernizacja, ich plan opierał się raczej na doświadczeniach „Generalnej Guberni” i ograniczał rolę Polski do dostaw na rzecz niemieckiego przemysłu, przede wszystkim półfabrykatów bardziej pracochłonnych. Trzeba przyznać, że pod tym względem osiągnęli znaczne sukcesy, za pomocą wielu odziedziczonych po PRL posłusznych wykonawców, których symbolem stał się Balcerowicz,

Zamiast okresu przystosowawczego, wzorem byłej NRD, a nawet Czechosłowacji i Węgier, wprowadzono drakońskie metody bezwzględnego kapitalizmu z całym wianuszkiem dodatkowych szykan i „popiwkiem” na czele.

Zabójcze dla polskiej gospodarki było sztuczne utrzymywanie przez półtora roku sztywnego kursu walut wymienialnych (9.500 zł/1 USD) i nikt za to przestępstwo nie poniósł odpowiedzialności.

Efektem tych zabiegów była likwidacja, lub sprzedaż za ułamek wartości, wielu zakładów, co do których nawet nie podjęto próby sprawdzenia możliwości dostosowawczych do nowej sytuacji.

Koronnym przykładem niszczycielskich zamiarów był posiadający już określoną renomę polski przemysł okrętowy, który pochłonął znaczne wydatki inwestycyjne i miał pełne szanse stanąć do konkurencji na światowym rynku. W jego likwidację włączyła się osobiście Angela Merkel.

W ten sposób pozbywano się polskiej, autonomicznej gospodarki na rzecz służby niemieckiej. Doczekaliśmy się pochwały w tej służbie, a mając na względzie różnice w zarobkach w stosunku do PRL, nawet pewnego rodzaju satysfakcję z takiego awansu.

Ustanowione są jednak wyraźne granice rozwojowe, toteż po upływie przeszło trzydziestu lat różnice w poziomie bytu między nami a zachodnią Europą są ciągle zbyt rażące.

W UE jesteśmy traktowani jako państwo drugorzędne, z narzuconym obowiązkiem subordynacji, a każdy objaw samodzielności uznawany jest za naruszenie ”praworządności”.

Ten stan rzeczy nie tylko nie jest przypadkowy, ale stanowi wynik wieloletnich przygotowań.

W tych okolicznościach nie można traktować naszego członkostwa w UE jako usytuowania chroniącego przed działaniami na naszą szkodę.

Usilne zabiegi o wejście do UE wyróżniały Polskę spośród innych kandydatów, a mimo to zostaliśmy włączeni ryczałtem razem z dziesiątką krajów, przy czym żadne z nich nie zostało potraktowane tak dyskryminująco jak Polska.

U podstaw naszego usytuowania leży spadek po PRL, zapisany w stosowanej konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku, jako ciągłość państwowa z PRL.

Ten fakt jest nie tylko bezprawny, ze względu na nieprawe pochodzenie PRL, ale wprost stanowi przestępstwo złamania obowiązującej konstytucji.

Można do tego stanu zastosować interpretację w postaci uznania, że chodzi rzeczywiście o inne państwo, ale równie suwerenne. Temu zaprzeczają zapisy w treści aktu z 2 kwietnia 1997 roku, przy okazji przypominając o „referendum”, które w najważniejszej sprawie zostało pozbawione wymaganego quorum, stąd faktyczne poparcie dlań wyniosło zaledwie 22,6 % całego elektoratu. Ale nawet i ten poziom „poparcia” jest kwestionowany ze względu na masowe skargi o jego sfałszowaniu.

Dowodem na niesuwerenność państwa jest faktyczna zgoda, niezależnie od zapisu konstytucyjnego, na bezpośrednią obligację wobec obcego prawa, a przede wszystkim brak prawnego zamknięcia, a nawet wystąpienia o zamknięcie spraw napaści, złamania prawa międzynarodowego i traktatów zawartych z Polską ze strony Niemiec, Rosji, Słowacji i Litwy.

Dotyczy to też ujawnionego oszustwa ze strony sojuszników zarówno w1939 roku, jak i w latach późniejszych.

Zawarte w latach powojennych różnego rodzaju porozumienia z Polską nie mogą stanowić ani przeszkody, ani zastępstwa tych braków.

W tych okolicznościach, mając na względzie obowiązki wobec Polski, należy stale domagać się uregulowania tych spraw.

Wystąpienie po przeszło trzydziestu latach od chwili powstania możliwości suwerennego działania, o finansowe odszkodowania wojenne ze strony Niemiec, stanowią jedynie fragment polskich, prawnie i moralnie należnych reparacji.

W obecnej sytuacji wewnętrznej, a szczególnie w stosunkach międzynarodowych, odczuwamy boleśnie skutki braku suwerenności państwa polskiego.

Stąd nie powinniśmy mówić o groźbie utraty niepodległości, ale o konieczności kontynuowania walki o jej odzyskanie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka