Od wieków toczy się spór o to, czy polityk w swojej działalności winien kierować się pospolitą etyką, czy skutecznością.
Prezydent Lech Wałęsa jest obecnie rozliczany głównie przez środowiska polityczne, które w swojej działalności kierowały się etyką pospolitą przedkładając ją nad efektywność, a przecież od polityka żądamy skuteczności!
W historii Polski i świata, znamy wiele takich momentów, gdy zasady etyki rujnowały przedsięwzięcia polityczne oraz w efekcie prowadziły do klęski cały naród. Przyjrzyjmy się wybranym sytuacjom z historii świata.
Kiedy cesarzem Rzymu został Kaligula, wyglądało na to, że Izraelitom będzie się wiodło coraz lepiej. Młody cesarz wypuścił z więzienia Agryppę, syna zamordowanego przeciwnika Heroda. Młody arystokrata izraelski otrzymał tytuł pretora oraz króla. Rządził Izraelitami od 41 – 44 roku.
Postępował wobec niezbyt zrównoważonego cesarza bardzo roztropnie. Izraelici na obszarze Afryki Rzymskiej rośli w siłę. Entuzjastycznie mordowali Greków, Syryjczyków, chrześcijan - przejmując ich majątki oraz pozycję biznesową w rejonie Morza Śródziemnego - niestrofowani przez cesarza.
Tymczasem zgodnie z obyczajem władców Rzymu, Kaligula zażądał, aby w całym cesarstwie uznano go za boga i wystawiono mu dziękczynne ołtarze oraz w najważniejszych świątyniach postawiono jego posągi obok lokalnych bożków. Rozkaz ten był w rzeczywistości nie tyle ingerencją w lokalne zabobony, co potwierdzeniem władzy aktualnej administracji rzymskiej na danym terenie. Należy pamiętać, że religia stanowiła wówczas jedyną formę ideologii, więc uwzględnienie w niej dominatu rzymskiego było czysto administracyjnym zabiegiem.
Agryppa, w istocie rzeczy był rzymskim intelektualistą pozbawionym obskurantyzmu religijnego - człowiekiem dobrze rozumiejącym współczesny mu świat - i tym samym doskonale rozumiejącym, o co chodzi cesarzowi w jego edykcie o własnym ubóstwieniu.
W ówczesnej Afryce najbardziej wykształconymi i bywałymi ludźmi byli Grecy. Żydzi, którzy z Grekami rywalizowali, byli przy nich typowymi dzikusami i ksenofobami, szczególnie religijnymi. Tylko wąska grupa arystokratów, biznesmenów i intelektualistów żydowskich rozumiała sytuację narodu. Lecz ludzie ci nie mieli wpływu na ciemne masy podjudzane przez ortodoksów.
Mimo więc niechęci Kaliguli do Hellenów, ci rozsądnie, natychmiast i ochoczo podporządkowali się rozkazowi cesarza, wystawiając jego ołtarze i umieszczając posągi w świątyniach.
Izraelici zaś okazali się czarnymi niewdzięcznikami i z pieszczochów Kaliguli, spadli na pozycję wrogów cesarza, gdyż nie tylko nie zastosowali się do rozkazu władcy, ale jeszcze w fanatycznym szale, niszczyli wznoszone przez mądrych Greków ołtarze na cześć cesarza, o czym oczywiście rozsądni Grecy natychmiast meldowali do Rzymu. Pogromy, prześladowania i ucisk spadły na Żydów w pełnej krasie.
Ponieważ Kaligula „zaskarbił” sobie nienawiść wielu Rzymian i znudził się pretorianom, mądry Agryppa chcąc ratować swój nierozsądny naród, wykorzystał sytuację spadku koniunktury cesarza i sypiąc pieniędzmi w Rzymie, doprowadził do zamordowania cesarza a następnie do osadzenia na tronie patentowanego osła i kretyna - Klaudiusza.
Cesarz ten wykonywał wszystkie sugestie Agryppy i znów nad Izraelitami zaświeciło słońce. Nie mniej jednak, Żydom wydało się, że pragmatyczny i rozsądny król jest mało „koszerny”. Nie patrząc na jego niebywałe możliwości i układy oraz zasługi dla narodu żydowskiego, zaczęli się w nim, patrioci izraelscy, doszukiwać: zdrajcy, kapusia, pachołka rzymskiego.
Rosło w siłę stowarzyszenie Zelotów, skrajnie ortodoksyjnych, ksenofobicznych prostaków, którzy judzili przeciw mądremu królowi wykorzystując do tego religię w najbardziej fanatycznej formie.
Kiedy król Agryppa wybudował pałac, by móc z jego najwyższej kondygnacji śledzić, co i kto knuje na dziedzińcu świątyni położonej obok, Zeloci i podburzony przez nich motłoch wystąpili, przeciw dobroczyńcy Izraela z wściekłością. Zaś czara goryczy dla fanatyków i bigotów przelała się, gdy król starając się dyskretnie zdystansować od idioty Klaudiusza oraz dążąc do ostrożnego poszerzania suwerenności Izraela, ogłosił się bogiem i odlał swój posąg.
Okazało się jednak, że mądry człowiek w zetknięciu z ciemnotą nie ma szans. W ciągu pięciu dni król został otruty, zaś Rzymianie postanowili rozwiązać problem krnąbrnych dzikusów raz na zawsze.
Ogłosili ziemie Agryppy prowincją rzymską i tak przestał istnieć Izrael. Naród żydowski pogrążył się w walkach bratobójczych, w których Zeloci z rozmachem i radością wyrzynali intelektualną tkankę Izraela. W końcu w swoim zaślepieniu i głupocie uznali, że przyszedł czas rozprawić się z Rzymem, co oczywiście skończyło się w efekcie dla narodu wygnaniem z własnej ziemi, zburzeniem najważniejszej dla Izraelitów świątyni i unicestwieniem narodu na wieki.
Tak więc efektywność przegrała z etyką, a naród ruszył na poniewierkę.
Z historii naszego narodu momentów, gdy efektywność ponosi klęskę w starciu z etyką dnia powszedniego wybrałem – Insurekcję Kościuszkowską.
Oto inżynier Tadeusz Kościuszko skrzyknął naród i Polacy ruszyli pospołu walczyć o wolność kraju. Pierwszy impet insurekcji rozbijał w proch i pył rosyjskie wojska. Kościuszkowcy szli na Warszawę, jak po swoje, bo szli po swoje, a lud Warszawy budował szubienice i z słusznym entuzjazmem wieszał na tych narzędziach wyrównywania rachunków: zdrajców, pachołków, łotrów.
Naczelnik Tadeusz Kościuszko wreszcie przybył do stolicy! Cóż podpowiadał duch efektywności? Oczywiście należy podkręcić terror!
Pałace, posiadłości, latyfundia zdrajców narodu, pachołków rosyjskich, oddać ludowi, zaś ich samych wraz z progeniturą oraz bliższymi i dalszymi krewnymi wieszać, wieszać i jeszcze raz wieszać.
Wiadomo, że w takiej sytuacji wola walki i żądza zmiany losu działa cuda. Wszak Cromwell był zwyczajnym hreczkosiejem, gdy przebił szpadą królewskiego wieprza- komornika, wstąpił w ten sposób na drogę, która zaprowadziła go na stolec Lorda Imperatora, a z Wielkiej Brytanii uczyniła mocarstwo.
Tymczasem Tadeusz Kościuszko, który nic nie musiał wymyślać - wystarczyło wzorować się na Anglikach i Francuzach, wystarczyło iść drogą efektywności – słuchał podszeptów katabasów (bo ci w dużej mierze wcześniej ochoczo zdradzali Polskę, aż im się uszy trzęsły z zapału wysługiwania się carycy i teraz obawiali się, że Polacy podsumują ich) i różnych doradców martwiących się o swoje dobra oraz koterii ze strony króla-szmaty, ale przede wszystkim jego chrześcijańskie serduszko nie chciało się zbrukać, więc po co się za to wszystko brał? Co chciał osiągnąć ów targany hamletyczną chandrą inżynier?
Po wyhamowaniu terroru przez Tadeusza Kościuszkę, oczywiście insurekcja załamała się, bo jakiż normalny człowiek chciałby ryzykować utratę zdrowia lub życia, skoro stary porządek miał pozostać. Stara Polska nikomu nie była potrzebna, gdyż arystokracja zaokrętowała się na dworach okupantów, którzy mieli do zaoferowania o wiele, wiele więcej niż dawna Polska. Szlachta nie potrafiła zdefiniować swoich interesów w sposób koherentny. To tak, jakby dziś oczekiwano od nas, że pójdziemy w bój w interesie działających w Polsce od 26 lat kanalii i ich rodzin.
Polityka jest taką dziedziną działalności człowieka, iż etyka pospolita nie może być narzędziem oceny polityka. W polityce liczy się skuteczność w osiąganiu zamierzonych i możliwych do realizacji celów. Niestety, do polityki ciągle lgną osobnicy o małym rozumku, często intelekt zastępujący zestawem poręcznych religijnych zabobonów oraz aktualnych szablonów oraz klisz, stręczonych w mediach, jako zestaw intelektualisty.
Jeszcze jeden przykład:
Kiedy Lenin wysiadał z wagonu w Moskwie, w całym cesarstwie, największym państwie na świecie, miał tylko 1000 zwolenników. Był jednocześnie konfidentem carskim, agentem niemieckim oraz starał się zostać agentem amerykańskim. Przeciw sobie miał typowego „intelektualistę”, niejakiego Aleksandra Kiereńskiego.
Kiereński w starciu z Leninem przegrał sromotnie, gdyż twórca państwa – gułagu, czyli tak naprawdę marzenia każdego lewicowca, wiedział, o co mu chodzi i w swojej działalności zawsze kierował się pragmatyką.
Państwo, które stworzył, wkrótce rozprawiło się konstruktywnie z władzą cara, następnie pokonało Niemcy i stało się największym wrogiem USA. Wszystko to dlatego, że Lenin zawsze właściwie oceniał sytuację polityczną i zgodnie z tą oceną podejmował działania.
Przykładem może być reakcja Lenina w sprawie carskich urzędników. Administracja Rosji Sowieckiej zastanawiała się, co zrobić z urzędasami cara. Zatrudniać ich - będą szkodzić. Zwolnić ich - będą pobierać emeryturę i z nas się śmiać. Lenin odpowiedział pytaniem – Kto powiedział, że po zwolnieniu ich, musimy im płacić? Służyli carowi, niech zdychają. Lenin wyciągał ostateczne wnioski z wyznawanej ideologii i zgodnie z jej logiką działał.
Lech Wałęsa, jak każdy Polak wiedział, iż Polska jest kolonią Sowietów. Wiedział też, że wyzwolenie się z okupacji sowieckiej nie dokona się na gruncie zbrojnego powstania. Doświadczenie grudnia 1970 roku, jawnie dowodziło, że patriotów w PRL, jak na lekarstwo. Ludzie sprzeciwiający się władzy sowieckiej błyskawicznie zostali spacyfikowani, a reszta społeczeństwa siedziała, jak mysz pod miotłą. Pacyfikacji zresztą dokonali pszenno-buraczani niby Polacy, a nie Sowieci.
Inny, na miejscu Wałęsy, załamałby się. On tymczasem przemyślał strategię i zrozumiał, że musi podjąć bardzo niebezpieczną i wysublimowaną grę zarówno z okupantem, jak i „lawą”, jak słusznie wieszcz nazwał ogół Polaków.
Wałęsa ruszył do heroicznego boju z pełną świadomością, na jak niebezpieczny teren wkracza. Twierdzenia, niby obrońców Lecha Wałęsy, jakoby był on młodym, zastraszonym głuptaskiem jest dla przyszłego Prezydenta wręcz obraźliwe. Wałęsa rozumiał, że należy kroczyć drogą rewolucji pełzającej, a takie działanie zawsze jest obarczone zdradliwymi meandrami i osnuwa się mgłą dwuznaczności, niestety. Tylko ludzie silni potrafią temu zadaniu podołać. Na szczęście Polaków, takim silnym człowiekiem okazał się Lech Wałęsa.
Dla młodego robotnika jasne było, po doświadczeniach z Poznania 1956, marca 1968 i grudnia 1970, że Polacy, jako naród, są dość tchórzliwi. Poza garstką, reszta nie jest zdolna do prawdziwej walki. Rozumiał, że należy stworzyć narzędzie za pomocą, którego uruchomione zostaną procesy nie do zatrzymania. Proces uruchomienia mas wbrew ich woli, bo przecież przeciętniakowi pod panowaniem Moskwy „dobrze” się żyło. Niewolnik zawsze chwali swoje kajdany. Ten zabieg udał się Lechowi Wałęsie w 100%.
Drugie zadanie w życiu Lecha Wałęsy - dojście do prezydentury i utrzymanie niepodległości państwa - też zostało zrealizowane pomyślnie.
Polacy nie zdają sobie sprawy, że Polska jest bardzo negatywnie postrzegana w Europie. Dlatego, że Europa ma kompleks Polski, zarówno w związku z zaborami, jak i z okupacją sowiecką.
Zawsze z niechęcią patrzy się na kogoś, kto przypomina nam, jak małą, podłą wręcz kanalią jesteśmy. Europa taka była wobec nas i zawsze ma z tego powodu dyskomfort. Dlatego, gdy nie ma Polski, jest sympatycznie, bo nieobecni się nie liczą i o własnej podłości można zapomnieć.
I dlatego Lech Wałęsa musiał lawirować w kraju oraz zagranicą, aby nasi wrogowie nie skrzyknęli się i nie unicestwili jeszcze słabej Polski. Lech Wałęsa rozumiał, że Polska musi na stałe zakotwiczyć się w strukturze Europy, by przestać być państwem sezonowym.
Wszelkie rozliczenia ze zdrajcami, pogromy pachołków wszelkiej maści i tym podobne działania – słuszne jak najbardziej z pozycji powszedniej etyki – zostałyby wykorzystane do ataku na młody kraj.
Poza tym najważniejsze było zerwanie z modelem kolonialnym, jaki istniał w Polsce i przejście na pełen kapitalizm, i co się z tym wiąże - demokrację. Lech Wałęsa bardzo przemyślnie wykorzystał tu pazerność byłych pachołków sowieckich, którzy, jak wiemy za dolary zrobią wszystko. Gdyby nie doszło do hurra kapitalizmu ery Wałęsy, restytucja sowietyzmu w Polsce byłaby kwestią czasu.
Dziś Lech Wałęsa płaci największą cenę za udane wypełnienie swojej misji dla ojczyzny. Spotyka go bezkarne szyderstwo i inwektywy od zbieraniny, która uformowała się z wczorajszych tchórzy, nieudaczników, zawiedzionych ambicjonerów, niedzielnych polityków, wrażej agentury i najzwyczajniej w świecie - złych ludzi.
Ów nieustający festyn nienawiści do pierwszego Przewodniczącego NSZZ SOLIDARNOŚĆ, pierwszego laureata Pokojowej Nagrody z sowieckiego gułagu, pierwszego z wolnych wyborów Prezydenta Rzeczpospolitej Polski, pierwszego, który skutecznie obrócił w proch i zgliszcza ideę komunizmu, bardzo dobitnie świadczy, że to Lech Wałęsa miał rację a nie jego krytycy. Dlatego dziś, jeżeli nie chcemy wstydzić się jutro, winniśmy wesprzeć ze wszystkich sił, naszego bohatera i wyzwoliciela, byśmy nie byli jak ci dzicy, którzy w amoku głupoty uśmiercają swoich wodzów.
Inne tematy w dziale Polityka