Choć lekarstwo okazało się groźniejsze od choroby, nie można powiedzieć, żeby Kościół przed Vaticanum II miał się wyjątkowo dobrze. Ojcowie soborowi mieli świadomość, że idą nowe czasy, gdy za sprawą mediów elektronicznych horyzonty ludzi zdecydowanie się poszerzą.
Prasa istniała wprawdzie od dawna i miała silny wpływ na pewne kręgi ludzi. Jednak niższe warstwy społeczne dopiero w tamtym okresie nabyły umiejętność czytania i wpływ prasy na umysły nie był tak wielki. Coraz szerszy zasięg – zwłaszcza na Zachodzie – zdobywało natomiast radio i telewizja. O ile Kościół jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej był w stanie kontrolować to, z czym stykają się ludzie, dzięki instytucjom Świętej Inkwizycji i Indeksu Ksiąg Zakazanych, o tyle w latach 60-tych nie było to już możliwe. By utrzymać ludzi w Kościele należało zrezygnować z tradycyjnego straszenia piekłem i należało wymyślić coś, by budować autorytet duchownego i jego więź ze świeckimi w inny sposób.
Przed Soborem w polskim Kościele
Kilka krótkich przykładów tego, jak było w polskim Kościele przed Vaticanum II. Bliscy, którzy przed Soborem chodzili do Kościoła, mówią: – Człowieku, wtedy to się do Kościoła iść nie chciało, bo wychodziło się z niego zawsze zdołowanym. Księża na kazaniach krzyczeli i straszyli. – Wiadomo też, jak wyglądało uczestnictwo we Mszy świętej. Niektóre pobożne niewiasty do dziś odmawiają podczas Mszy świętej Różaniec. Duża część wiernych siedziała wtedy na Mszy, jak na tureckim kazaniu. Choć nie można powiedzieć, by nie znała struktury Mszy. Ludzie wiedzieli, co się dzieje. Ale jako że nie rozumieli poszczególnych słów, uważali, że warto przeżywanie Liturgii spożytkować lepiej, przez dodatkowe odmawianie Różańca.
W jednej z podrzeszowskich wsi proboszcz znany był z tego, że był bardzo witalny. Mówiło się o nim, że zalicza wszystkie młode dziewczęta we wsi. Nie przeszkadzało mu to jednak w tym, żeby podczas niedzielnych kazań krzyczeć na ludzi, potępiać ich grzeszne życie, wymachując przy tym silnie rękami. A ludziom nie przeszkadzało to uczęszczać do kościoła – ksiądz jaki był, taki był, a do kościoła chodzić trzeba.
Gdy dziś chodzę na Mszę trydencką trwa ona ok. 65 min. Gdy kiedyś wybrały się ze mną osoby uczestniczące we Mszy świętej przed reformą liturgiczną, usłyszałem: – Takiej uroczystej Mszy, to u nas nawet na odpuście nie było. A w tygodniu to Msze trwały po 15 minut. Wiele elementów i ważnych gestów było opuszczanych. Nawet nie zawsze Mszał przenosiło się na stronę Lekcji i Ewangelii – mówił człowiek, który służył do Mszy przed wejściem w życie reformy posoborowej.
Czy tradycjonaliści mają rację?
Nie jest więc tak, jak czasami można usłyszeć od kręgów tradycjonalistycznych, że przed Soborem w Kościele było dobrze, poza tym, że już wtedy szerzył się modernizm. Wiara przenikała wprawdzie całe życie i była nawet w warstwach najprostszych dość głęboka i poprawna teologicznie. Ludzie świeccy nie mieli jednak zdolności apologetycznych, nie umieli swojej wiary bronić w nowym świecie, który oferował masę nowych alternatyw. Co widać po dzisiejszym pokoleniu naszych rodziców, dla których wiara w większości jest tylko tradycją – nie potrafili też wiary przekazać. Konieczne stało się więc udostępnienie świeckim Pisma Świętego oraz dobrych książek je wyjaśniających.
W świecie mediów elektronicznych nie można było już utrzymać ludzi przy wierze wyłącznie dzięki przypominaniu o wiecznym potępieniu. Konieczne stało się zbudowanie nowej relacji między kapłanem a świeckimi – relacji bliskiej, relacji, która uwzględniała potrzebę świeckiego, doceniała jego rolę i wartość. Konieczne stało się wreszcie nauczenie świeckich uczestniczenia, czy mówiąc inaczej, nabożnego słuchania Mszy świętej – o którym mówią przedsoborowe przykazania kościelne.
Liberalizacja wyjściem z kryzysu?
Jednak trzeba powiedzieć, że normalną i naturalną reakcją na kryzys nie jest liberalizacja, tylko zaostrzenie czy – powiedzmy inaczej – radykalizacja. Wzorcową reakcją na kryzys w Kościele był Sobór Trydencki, który zrobił dwie ważne rzeczy: po pierwsze zaczął walczyć z tym, co protestanckie, ale po drugie i o wiele ważniejsze, jego reforma poszła w kierunku pogłębienia katolicyzmu, zwłaszcza w tych sprawach, w których różnił się on od protestantyzmu. To po Soborze Trydenckim rozpoczęła się dużo bardziej dogłębna edukacja kleru, zwrócono większą uwagę także na świeckich. Zabrano się jednocześnie za zwalczanie nadużyć w łonie Kościoła, które nie miały nic wspólnego z Ewangelią i wiarą, za to mogły skutecznie do niej zniechęcać.
To natomiast, co zrobił Sobór Watykański II jest zadziwiające. Zamiast skupić się na pogłębianiu tożsamości katolickiej przez podkreślenie w kazaniach również nieco innych aspektów, równie ważnych dla kościelnej Tradycji, o których w ostatnich wiekach nieco zapomniano – zaczął doceniać różne tradycje, a zwłaszcza protestancką. Zamiast skupić się na uczeniu kapłanów budowania braterskiej więzi ze świeckimi, radzenia się ich w pewnych aspektach, w których mogli być prawdziwymi ekspertami – uznał, że wszyscy świeccy są kapłanami, a kapłaństwo księży różni się tylko tym, że jest wobec świeckich służebne. Zamiast skupić się na pogłębieniu liturgicznej świadomości, dzięki wykorzystaniu tego, że niemal wszyscy w tamtych czasach umieli już czytać i spokojnie mogli śledzić odmawiane podczas Mszy świętej modlitwy – otworzył furtkę do sprotestantyzowania Liturgii. Zamiast skupić się na wyjaśnianiu bogactwa gestów Liturgii trydenckiej, które dla ludzi wychowanych na nowym rycie jest niewyobrażalne – otworzył drzwi do maksymalnego uproszczenia.
Owoce Vaticanum II
W efekcie Sobór Watykański II przyniósł owoce, które budzą uczucia ambiwalentne. Wprowadzono wiele z tych rzeczy, które należało zrealizować. Wiara świeckich rzeczywiście została pogłębiona. Dlatego dziś, większy procent tych, którzy są w Kościele posiada wiarę świadomą i autentyczną. Potrafią jej także bronić w rozmowach z innowiercami. Większa jest także świadomość liturgiczna.
Z drugiej strony trzeba stwierdzić, że Vaticanum II niejako poddał się. Stwierdził: niestety to, co katolickie się wypaliło. Musimy połączyć to, co katolickie, z tym, co światowe. Tak powstała zadziwiająca hybryda. Przez długi czas dziwiłem się, dlaczego w teologii katolickiej, którą było mi dane studiować, jest tak wiele sprzeczności i niekonsekwencji. Wszystko wyjaśniło się dopiero wówczas, gdy zacząłem zgłębiać przedsoborowe nauczanie Kościoła. Otóż okazało się, że niekonsekwencje są efektem połączenia nauki Kościoła z tym, co niekościelne – a to dokonało się na Soborze i krótko po nim. Jednym słowem można określić reformę soborową, jako częściowe zerwanie z katolicką tożsamością. Nie ma się więc co dziwić, że tam, gdzie Sobór został wprowadzony radykalnie, natychmiast efektem były masowe odejścia z Kościoła. Kościół wydał się bowiem fałszywy – zerwał z tym, co głosił wcześniej, a w to miejsce zaproponował nauczanie hybrydowe.
----------------------------------
Tekst ukazał się w styczniowym numerze Gońca Wolności- Biuletynu Stowarzyszenia KoLiber.
Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej.
W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka