Kilka tygodni temu obejrzałem w kinie drugą część opowieści z Narnii. Generalnie jestem fanem Narnii i C.S. Lewisa, jednak muszę przyznać, że w tym przypadku byłem mocno zawiedziony. Głównie dlatego, że przed filmem odświeżyłem sobie treść książki.
Właściwie do tego tekstu zabieram się już od prawie trzech tygodni, bo w kinie byłem początkiem lipca i gdybym napisał tekst wcześniej pamiętałbym film o wiele lepiej. Cóż... tak jakoś to odkładałem – aż do dziś. W każdym razie mogę stwierdzić, że film mógł być nawet ciekawy dla widza, tyle że nie dla kogoś, kto przeczytał książkę i spodziewał się – podobnej do tej w części pierwszej – wierności książce. Okazało się, że było zupełnie inaczej. Przyznam, że oglądając byłem mocno zdegustowany. W zasadzie mogę powiedzieć, że czułem się, jakby ktoś zabrał z książki Lewisa dokładnie tych samych bohaterów, a następnie skleił zupełnie niezależne opowiadanie.
Bo jedynym momentem, który był identyczny w książce i filmie było zakończenie filmu. No może poza gorącym pocałunkiem Zuzanny i Kaspiana (swoją drogą w książce nie ma absolutnie żadnych aluzji, że między parą miałoby iskrzyć). Wcześniej natomiast wszystko jest inaczej: Kaspian kiedy indziej ucieka z zamku, w zupełnie innym momencie dmie w róg, inaczej przebiegają działania wojenne, Piotr, Edmund, Zuzanna i Łucja zostają porwani ze stacji w zupełnie innej scenerii (w książce była to wiejska stacyjka, tutaj pełna młodzieży, a Piotr chwilę przed przeniesieniem stacza bezsensowną bójkę z kolegą).
Jednak najistotniejszą różnicą jest zaprezentowanie w inny sposób ukazywania się Aslana. W książce on pokazuje się Łucji naprawdę, w filmie również się ukazuje, ale ostatecznie wszystko okazuje się snem. I to jest ta najgłębsza różnica – wątki w książce, nazwijmy to nadprzyrodzone, tutaj stają się jedynie marzeniem sennym. Tracą swoją nadprzyrodzoność, tracą swoją wymowę, gubi się aluzyjność wobec Biblii. Szkoda.
Kończąc mogę napisać jedno: można powiedzieć, że popełniłem błąd czytając książkę przed filmem. Moja Narzeczona i mój brat, którzy czytali książkę ponad rok temu, byli z filmu bardziej zadowoleni. Nie pamiętali rozwoju akcji w książce i obejrzeli film z przyjemnością. Ja oglądałem film bardzo sceptycznie (atrakcyjność dla widza nieznającego książki okazała się o wiele ważniejsza niż wierność autorowi) – pamiętam wierność pierwszej części filmu książce czy choćby atrakcyjność przy wielkiej wierności książce ekranizacji trylogii Tolkiena i wiem, że się da. A tak, to ja już nie mam ochoty iść do kina na kolejną część. Wolę przeczytać jeszcze raz kolejny tom książki i przy tym pozostać...
Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej.
W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura