fot. Paweł Rakowski
fot. Paweł Rakowski
PawelRakowski1985 PawelRakowski1985
345
BLOG

"Orion" - w wiecznym Luksorze i krainie faraonów

PawelRakowski1985 PawelRakowski1985 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Jeśli lubisz moje teksty udostępnij i polub mnie na Facebooku

Gwiazdy w styczniu mruczę pod nosem, patrząc na rozświetlone sklepienie nieba. Widzi Pan te trzy gwiazdy obok siebie? – zagaduje mnie Mahomet, dobrze mówiący po polsku przewodnik. – To Orion, dawni bogowie Egiptu – oznajmia i przez chwilę stoimy w ciszy na posterunku wojskowym.

Trzy ułożone w jednej linii gwiazdy mocno rozświetlające niebo natchnęły mnie do rozmowy o wierzeniach staroegipskich i przewodnik zaczął ochoczo opowiadać: – Starożytni Egipcjanie wierzyli w wielu bogów, ale najważniejsi byli Ozyrys, Izyda i Horus. Oczywiście przez wieki wiele się zmieniało, ale oni stanowili taką najważniejszą trójkę. Ozyrys był synem bogów, zabitym przez własnego brata. Jednak został wskrzeszony i stał się bogiem zaświatów i sędzią umarłych. Izyda była boginią płodności oraz jedną z najbardziej czczonych bogiń nie tylko tutaj, w Egipcie, ale w całym starożytnym świecie śródziemnomorskim. Przedstawiano ją często jako karmiącą dziecko – Horusa, który pokonał złych bogów i panował nad światem.

Stałem i zastanawiałem się, czy mój rozmówca słyszał koncepcję, że chrześcijaństwo jest przetworzoną i unowocześnioną na potrzeby helleńskie religią staroegipską. Przecież w tej narracji wystarczy pozmieniać nazwy postaci i wyjdzie fabuła bardzo dobrze znana tym, którzy jeszcze nie rozstali się z krzyżem.

Rozlega się gardłowy okrzyk: Yalla Mahmud taal! Na te słowa Mahmud szybko rzuca papierosa w pustynny piasek i energicznie odpala automobil. O świcie musimy być w starożytnych Tebach – stolicy Nowego Państwa Egipskiego, tak odległego w czasie, że mojemu umysłowi brakuje wyobraźni, żeby to pojąć. – Kiedy było Nowe Państwo? – pytam Mahometa. – Przed Mojżeszem do Aleksandra Wielkiego. –A biblijny Józef i piramidy w Gizie? – dopytuję się. – Wtedy Giza już była zapomnianą historią, starszą nawet o tysiąc lat – wyjaśnia. Pojęcie i doświadczenie czasu jest relatywne i uwarunkowane kulturowo, przypominam sobie banał ze studenckich kajetów.

A przecież ostatnie kilkuset lat dominacji Europy nad światem jest zaledwie mgnieniem, krótkim epizodem historii ludzkości, który za tysiąclecia może nie być wart wspominania. Obrońcy tzw. cywilizacji europejskiej wskazują na Grecję i Rzym jako źródło mądrości wieków, w większości nie wiedząc, że te dwa ośrodki są małoletnie wobec starożytnych Chin, Indii, Persji czy Egiptu, nie wspominając o cywilizacjach Nowego Świata. To, że dzisiejszych czasach globalny środek ciężkości powraca na Wschód, nie jest anomalią, lecz prawidłowością dziejową, która wieńczy okres absurdu w historii człowieka. Być może jest to niepojęte dla aroganckiego europejskiego umysłu, ale świat będzie trwał w najlepsze.

Czy jest czego żałować? – rozmyślam nad naszymi nadwiślańskimi, iście szczenięcymi dziejami. W zupełności nie! Niech giną! Za rozbiory, powstania, za 1939, za Jałtę, Solidarność, za Transformację czy emigrację. I tylko pozostaje błagać niebiosa, żeby Anioł Śmierci, niczym w Księdze Wyjścia, omijał domy sprawiedliwych.

Jedziemy przez pustynne piaski nie, zatrzymywani przez żadne patrole. Przyklejony policzkiem do szyby obserwuję monotonny krajobraz, zmierzając do Teb, dzisiaj zwanym Luksorem, albowiem Arabowie, zdobywszy Egipt, uznali starożytne kolosalne obiekty za pałace. Na niebie nieustannie towarzyszy nam gwiazdozbiór Oriona i dopiero wschód słońca oświetla wąski pasek zieleni wyrwany pustyni przez Nil.

To wzdłuż tej życiodajnej enklawy toczy się życie od tysięcy lat, a dzieje Doliny Nilu są fundamentem naszej części ludzkości (Chiny czy kultury prekolumbijskie to totalna abstrakcja dla świadomości Starego Kontynentu), jak niektórzy twierdzą, w o wiele większym stopniu niż to się potocznie wyobraża. Wpływy kulturowe starożytnego Egiptu, jak zauważył nasz wybitny myśliciel Feliks Koneczny, zdominowały imperium i cywilizację rzymską (zdaniem krakowskiego uczonego w jej destrukcyjnym aspekcie). Wybujała ceremonialność, nadrzędność formy nad treścią i utożsamianie władcy z bytem boskim, a także bierność społeczna i mistycyzm, jak wyliczał Koneczny, stały w opozycji do warunków cywilizacyjnych pierwotnej Hellady, lecz z czasem to właśnie Egipt przejął Rzym, z czego wykluło się Bizancjum.

Ospały, pobieżnie zerkam na budzące się do życia miasto (raczej przerośniętą – ponad 1,5 mln – wieś). Tu i ówdzie wałęsają się chude krowy i mężczyźni w tradycyjnych sukniach – galabyja. Wszędzie widać niedbalstwo, brud i śmieci. Co prawda w kulturze muzułmańskiej przestrzeń publiczna jest nieistotna, ważny jest dom, gdzie jest tak czysto, że posiłki można jeść z podłogi, ale ten widok zdegustował mnie bardziej niż obrazy biedy. Ta, jak wiadomo, jest mocno relatywna, albowiem obfitość Nilu i prawo muzułmańskie wyklucza głód i zapewnia biologiczne przetrwanie. Niekiedy ubóstwo materialne kompensowane jest bogactwem relacji społecznych i międzyludzkich. Luksor w dalszym ciągu ma przestrzeń rolniczą, jak i nowoczesną tkankę miejską. Jadąc ulicami od czasu do czasu widzę pewne dyskretne symbole nad drzwiami – raz jest to gołąbek, innym razem ryba czy rycerz przebijający zielonego gada. Nasi tu są, przecież to w okolicach Teb powstawały pierwsze pustelnie i klasztory – oprzytomniałem z letargu i powiedziałem do siebie: Allah Masbach – hasło zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych.

W oczy uderza wybujała zieleń pól i krzewów całkowicie kontrastująca z pustynnym otoczeniem. – Tutaj mamy zbiory 3–4 razy w roku, bo jest słońce, woda i bardzo dobra ziemia – wyjaśnia Mahomet. – Czy ludzie tutaj żyją jak za faraonów? – spytałem. – Różnice są, oczywiście, bo tutaj wszyscy są muzułmanami albo chrześcijanami. Ale w wielu aspektach życie tu się nie zmieniło, ponieważ nie musiało. Nil zawsze żywił, a Egipt był głównym dostarczycielem żywności do Rzymu. W Egipcie, poza naprawdę krótkimi epizodami, nie było nigdy głodu – wyjaśniał przewodnik.

To naprawdę zdumiewające, pomyślałem. Jak jedno gigantyczne źródło może żywić 90 mln ludzi w kraju, którego populacja permanentnie wzrasta i będzie rosnąć? Pytam Mahometa o zabytki w mieście, na co on z dumą oznajmia – 1/3 wszystkich zabytków UNESCO znajduje się w Luksorze. I mówimy o tych, które dotychczas odkopano. A te, które odkopano, to w sumie niewielki procent. Teraz jedziemy do Doliny Królów, grobowców faraonów Nowego Państwa, i wiemy, że powinno być 60 grobowców. Do dzisiaj mamy odnalezione około połowy – wylicza. – Czyli ludzie mieszkają na zabytkach? – dopytuję się. – Tak. Co jakiś czas historycy muszą pisać książki na nowo, ponieważ coś jest odnajdywane – oznajmił z dumą Egipcjanin.

Dojechaliśmy do Doliny Królów. Rażące, ostre słońce oślepia i przygrzewa, chociaż jest dopiero 9 rano. Czasami lekki wiaterek przypomni, że mamy styczeń, a znajduję się w mieście, w którym ostatniego lata 7 osób umarło z powodu upałów. Jeszcze trochę na południe i w ogóle zdarzają się siedziby ludzkie bez dachów, ponieważ nie ma takowej potrzeby. Mahomet opowiada o poszczególnych grobach. Gubię się w rozróżnianiu i numerkach poszczególnych faraonów. W sumie interesują mnie tylko dwaj – Ramzes II – uważany za biblijnego faraona, który siłował się z Mojżeszem, i Echnaton – władca Egiptu, który zrobił coś niebywałego – uznał że jest tylko jeden bóg – słońce – i tym samym stworzył podwaliny pod monoteizm.

– Czy możemy uważać, że Mojżesz tutaj spotykał się z Ramzesem? – Niewykluczone, ale dowodów nie ma. Grób Ramzesa II, wielkiego faraona Egiptu, był zamknięty. Pozostał Echanton. – Ale on nie został odnaleziony – wzdycha mój przewodnik. – Jest plotka, że mumia Echnatona była na Titanicu, ale pan wie, że o tym faraonie jest dużo mitów i legend – mówiąc to, uśmiecha się tajemniczo. Rzeczywiście z postacią Echnatona związana jest wiedza, której dla zdrowia psychicznego i duchowego lepiej nie badać.

Rozczarowany tym, że nie pierwszy raz w Egipcie nie widzę tego, co chciałbym zobaczyć, wszedłem do trzech grobowców. Przewodnik objaśniał hieroglify, ale tyle z tego zrozumiałem, ile z bilansu rocznego, czyli nic. Przy którejś ściance znalazłem greckie napisy. – To nie greckie, lecz koptyjskie. Koptowie chronili się tutaj w czasach rzymskich – wyjaśnił Mahomet i kontynuował opowieść. – Pierwsi Polacy byli w Dolinie Królów w 1768 roku. Później przyszli tutaj z Napoleonem. Do dzisiaj polska archeologia jest bardzo mocna i znacząca w świecie egiptologii. Nawet ostatnio polska ekipa najprawdopodobniej odnalazła nowy grób faraona. Jeśli przypuszczenia się potwierdzą, będzie to znalezisko na skalę światową, przewyższające odkrycie Tutenchamona – zapewnił.

Po Dolinie Królów przejechaliśmy na drugą stronę potężnego masywu skalnego, w którym pochowana jest starożytność. Gdy mijaliśmy osiedle, Mahomet opowiadał: – Tutaj mieszkają kamieniarze, nieprzerwanie od czasów faraonów. Tam, w zboczu, są groby budowniczych grobów faraonów. Dokładna lokalizacja każdego grobowca była tajna, tak więc robotnicy mieli zawiązane oczy, idąc do pracy. Byli to w większości wybitni fachowcy i mieszkali w pobliżu Doliny Królów, a także mieli przywilej pochówku w tej okolicy. Oniemiałem wobec tej wspaniałomyślności w obejściu z klasą robotniczą, niewyobrażalnej dla współczesności. Egipska myśl oscylowała wokół przekonania: życie trwa kilkadziesiąt lat, a stan śmierci jest wieczny. A co może być wartościowsze dla człowieka niż szansa, że bóg-faraon nie zapomni o swoich poddanych na tamtym świecie?

Zanim ochłonąłem, znalazłem się pod potężną świątynią Hatszeptsut. – Ile było takich świątyń? – Tyle, ilu faraonów, albowiem każdy z nich budował świątynię i grobowiec. – A gdzie reszta? – Jeszcze nie znaleziona. Niech pan popatrzy na tę ścieżkę. Wiemy z opisów greckich, że powinno być tutaj 49 sfinksów, a jest tylko jeden – opowiadał przewodnik.

Przytłoczył mnie ogrom niewiedzy dotyczącej naszej przeszłości. Ryszard Kapuściński kiedyś zakpił, że na podstawie jednego hieroglifu naukowcy tworzą opisy całych dynastii. Wiedza albo raczej iluzja iluzji wiedzy? Grunt, że ktoś z tego dobrze żyje! Chociaż Bliski Wschód nauczył mnie, że jak się czegoś nie wie, to znaczy, że nie powinno się tego wiedzieć. Po chwili milczenia poruszyłem drażliwy temat – Mahomet, niech Pan mi powie, co tutaj się stało w 1997 roku. Widzę, że Egipcjanin przez chwilę się zawahał, tym bardziej, że posługuje się obcym językiem. Po chwili jednak zaczął: – W 1997 roku nie było tutaj ochrony, takiej jak pan teraz widzi. Był tylko jeden stary strażnik i nie mógł nic zrobić – tłumaczył, jak mogło dojść do rzezi niemieckich turystów, w której islamiści część ofiar zaszlachtowali maczetami.

Następnie przeprawiamy się przez rozległy Nil i w drodze do Karnaku – kilkudziesięciohektarowego kompleksu świątynnego, Mahomet oznajmił, że teraz zwiedza Luksor chiński premier. Ciekaw jestem, czy notable podyskutują, która cywilizacja starsza – chińska czy egipska? Chińczycy, wydaje się, zachowali większą ciągłość w stosunku do starożytności. Dzisiejszy Egipt ma zaledwie 1400 lat, mimo że stał się od razu najważniejszym ośrodkiem politycznym i religijnym sunnickiego islamu. Niemniej zarówno Chiny, jak i Egipt są pewne trwania przez następne stulecia, a nawet tysiąclecia.

Ciekawiło mnie, co współcześni Egipcjanie myślą o swoich zabytkach i faraonach. Przecież Koran bardzo negatywnie odniósł się do tej epoki. Przez cały okres chrześcijański i islamski dziedzictwo antyczne nikogo nie interesowało. – Jesteśmy z niego dumni. To jest przeszłość zostawiona nam przez przodków i musimy o nią dbać– zaznaczył Mahomet. – Czy myślisz, jak dojdzie tu Daash, to zniszczy zabytki jak w Iraku czy w Syrii? – dociskałem rozmówcę. – To nie są muzułmanie, a po drugie zrobimy wszystko, żeby ich tu nie wpuścić – oznajmił.

Po chwili znaleźliśmy się w rzucającym na kolana Karnaku. Obejść tego nawet w tydzień się nie da, dlatego idziemy najważniejszą alejką i przewodnik opowiada skrótowo, co i jak. Rozglądam się po imponującym ciągu kolumn, murów i posągów. Widzę grupki młodych ludzi, rodzin z półtuzinem bachorków i krajowe wycieczki szkolne. Niektóre panienki opatulone są tak jak meczet nakazuje, a niektóre mają gołe głowy. Po chwili siedzę na murku i oglądam gigantyczne ruiny świadczące o tytanicznym wysiłku i wielkiej mądrości budowniczych.

Obserwuję, jak handlarze badziewia pędzą do turystów jak świnie do chlewu. Do trzódki opalonych Niemców, którym młodość przepadła na długo przed zjednoczeniem, ustawiają się handlarze cmokający z zachwytem nad urodą dam. Zdumiewam się, jak ci, którzy głoszą równość, nie są konsekwentni w jej egzekwowaniu. Niemcy stoją uśmiechnięci i wypytują grzecznie o ceny portek nubijskich czy chust, zapewne przeszkoleni, że należy szanować obcą kulturę, nawet kiedy ta świadomie okazuje pogardę. Dla handlarzy podstawowym pytaniem jest skąd jesteś, co nie wynika z ciekawości wobec obcych krain i przestrzeni, lecz jest ordynarnym „badaniem rynku” i możliwości finansowych przybysza. I niestety, turysta z Polski, ku swojej uciesze, zapłaci mniej, albowiem wszyscy w Egipcie wiedzą, że Polska nie jest tak zamożna jak Rosja czy Niemcy. I to dobitnie ilustruje, do czego to doszliśmy po tym ćwierćwieczu niby-wolności i demokracji – pariasi świata, „biali drugiej kategorii”.

Czas mija i trzeba wracać. Po drodze busik się psuje i poznajemy trasę niezbyt chętnie pokazywaną przybyszom. Musimy zatrzymać się w Qanie – 3,5 milionowej wsi, prezentującej realny obraz nędzy mieszkańców Doliny Nilu. Postój mamy obok wielkiego nowoczesnego meczetu i po chwili wojsko okrąża nasz pojazd. Tak dla bezpieczeństwa. Obrazy tego miasta i mijanych wcześniej miejscowości uświadomiły mi, że Palestyna czy przedwojenna Syria jest Szwajcarią w porównaniu z egipskim brudem i syfem. A przecież Egipt to wierny sojusznik Ameryki, dostaje miliardy tylko za podtrzymywanie pokoju z Izraelem, a także ma potężne dochody z Kanału Sueskiego, turystyki (11 mln ludzi zatrudnionych w tym sektorze), eksportu najszlachetniejszej bawełny, płodów rolnych i minerałów. Pomimo to około 13 mln mężczyzn po trzydziestce nie stać na zawarcie kontraktu ślubnego (koszt około 30-100 tys. dolarów). Przestrzeń Qany przypominała Strefę Gazy, a jak wiadomo, ta jest od 70 lat permanentnie zamknięta i bombardowana, podczas gdy Egipt żyje w relatywnym pokoju.

Stoję z Mahometem obok busika i palimy papierosy. Ile tu trwa służba wojskowa? – zagaduję. – 3 lata dla analfabetów, 2 dla ludzi z jakimkolwiek wykształceniem i rok dla absolwentów wyżej uczelni. – A kadra oficerska? – Stopnie oficerskie się dziedziczy, albowiem w Egipcie to normalne, że synowie robią to samo, co ich ojcowie. Chociaż praca w policji czy w wojsku jest bardzo trudno dostępna dla Egipcjanina bez koneksji – wyjaśnia.

Usterka została naprawiona i nasz szofer zgrabnie wymija osiołki i posklejane konstrukcje spalinowe występujące na drogach. To nie ma prawa długo się utrzymać. Za minimum 2–3 dekady oni runą na północ, przecież port w Aleksandrii jest praktycznie przedmieściem Rzymu. Zmęczony i znużony brudem wytworzonym przez człowieka, zasypiam, spoglądając na ponowne pojawienie się egipskiej trójcy świętej na niebie. Po kilku godzinach ciężkiej drogi siadam w hotelowym ganku i zamawiam fajkę wodną. Na dłoni podającej mi shishę zobaczyłem czarny znak nad kciukiem. Przytrzymałem rękę, żeby utwierdzić się w tym, co zobaczyłem – wytatuowany czarny krzyżyk. – Allah Masbach – mówię do zdziwionego młodego człowieka. Allah Masbach – odpowiada z błyskiem oka, spoglądając na mój dyndający znaczek krzyżowców na szyi. Nie trzeba więcej słów, kiedy wszystko jest jasne – niczym gwiazdozbiór Oriona czuwający nad wiecznym krajem faraonów.

Jeśli lubisz moje teksty udostępnij i polub mnie na Facebooku

Tekst pierwotnie ukazał się w Kurierze Wnet

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura