payssauvage payssauvage
2520
BLOG

Amerykanie próbują meblować Polskę po swojemu

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 44

Do opinii publicznej w naszym kraju coraz częściej przedostają się informacje o amerykańskich naciskach na nowe polskie władze. Amerykanom nie podoba się tempo i kierunek zmian wprowadzanych przez PiS i dają temu wyraz zarówno zakulisowo, jak i w formach mniej subtelnych, takich jak list trzech amerykańskich senatorów – w tym uchodzącego w USA za „bohatera wojennego” Johna McCaina – wyrażający troskę o stan demokracji w Polsce. Wprawdzie senator McCain podobno szybko się opamiętał i swój podpis pod tym pożałowania godnym listem tłumaczył wprowadzeniem w błąd, no ale cóż z tego, skoro mleko się rozlało i w świat poszła fama, że oto, wicie-rozumicie, w Polsce demokrację łamią. Może zresztą właśnie o to chodzi –  by trwała w najlepsze kampania dyfamacyjna wobec naszego kraju. W tym celu rozmyślnie obrzuca się nas błotem, bo wprawdzie potem trzeba będzie przeprosić, ale przecież zawsze trochę się przyklei, a towarzyszący temu wszystkiemu szum medialny wytworzy w światowej opinii publicznej wrażenie, że „w Polsce z demokracją coś nietęgo, towarzysze”. O ile opinię takich groteskowych gremiów jak Komisja Wenecka, czy Parlament Europejski Polska może sobie lekceważyć, to w przypadku światowego supermocarstwa dysponującego bronią atomową sprawa jest poważniejsza. Zwrócił na to uwagę S. Janecki, która napisał w swoim artykule, że wprawdzie Polska nie może zgodzić się na rolę satelity, który bez zająknięcia będzie przyjmował połajanki płynące zza oceanu, ale z drugiej strony naszego kraju nie stać na to, by całkowicie ignorować pohukiwania Amerykanów.

Co do zawartych w przywoływanym artykule twierdzeń, że USA "są najważniejszym, a właściwie jedynym gwarantem bezpieczeństwa i niepodległości Polski”, to pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią, bo patrząc na całą sprawę przez pryzmat naszych doświadczeń historycznych nie sposób nie zauważyć, że na „gwarancjach" udzielanych nam w przeszłości przez różne mocarstwa wychodziliśmy fatalnie. Jedynymi gwarancjami niepodległości i bezpieczeństwa Polski są silna gospodarka i potężna armia, najlepiej dysponująca bronią nuklearną i środkami jej przenoszenia, no i oczywiście mądre elity, kierujące się kryterium interesu narodowego. Nie znaczy to, że Polska nie powinna zabiegać o dobre stosunki z USA. Osobiście życzyłbym sobie, żeby nasz kraj miał z Waszyngtonem jak najlepsze relacje, ale to nie może być jedyna, ani najważniejsza gwarancja naszej suwerenności. Stany Zjednoczone nie zawahają się poświęcić polskiej niepodległości, jeżeli tak będzie im dyktować ich interes narodowy, o czym mogliśmy się przekonać na przykładzie ustaleń konferencji w Jałcie. Żadne, nawet najpiękniej brzmiące, deklaracje o przyjaźni i współpracy tego nie zmienią, bo tak niestety wygląda polityka.

To również chyba nie jest tak,  jak pisze red. Janecki, że  Daniel Fried (były amerykański ambasador w naszym kraju), przysłany do  Polski, żeby nas trochę naprostować „ (...) mówił prawie 'toczka w toczkę' językiem i poglądami Adami Michnika oraz braci Smolarów." Jeżeli już, to jest raczej na odwrót, bo jeżeli ktoś uważa, że Fried mówi to, co mówi, bo naczytał się „Wyborczej", to wynika to chyba z nieznajomości amerykańskich realiów i błędnego pojęcia o tym, czym jest współczesna Ameryka. My tu w Polsce możemy sobie wyobrażać, że USA to kraj ufundowany na konserwatywnych wartościach, gdzie szanuje się tradycję i religię, ale taka wizja nie ma, niestety, wiele wspólnego z prawdą. Tak może było sto lat temu, tymczasem współczesne amerykańskie elity są w nie mniejszym stopniu przeżarte polityczną poprawnością, niż elity europejskie, a jeżeli to wszystko jeszcze trzyma się kupy, to dzięki konserwatywnej ludności prowincji, importowi najzdolniejszych ludzi z całego świata i kredytowi (Ameryka tonie w długach po uszy i nikt nie wie co z tym zrobić). To, jak jest źle najlepiej widać na przykładzie Departamentu Stanu (amerykańskie MSZ), który jest matecznikiem lewicy, ze wszystkimi tego konsekwencjami, w tym zafiksowaniem na kwestiach ideologicznych na czele. To wszak nie kto inny, jak geniusze z amerykańskiej dyplomacji odesłali z kwitkiem Wasilija Mitrochina, który zaproponował im zbiór skopiowanych przez siebie najtajniejszych dokumentów ZSRS. Takiego głupiego błędu nie popełnili już Brytyjczycy, do których Mitrochin zwrócił się w drugiej kolejności i  w efekcie Amerykanie musieli potem grzecznie prosić kolegów z MI6, żeby ci umożliwili im wgląd w archiwum.

Napisałem już, ale powtórzę jeszcze raz, że życzyłbym sobie, aby Polska miała jak najlepsze relacje ze Stanami Zjednoczonymi, aby jednak to osiągnąć trzeba wreszcie przestać patrzeć na Amerykę przez różowe okulary (chyba raczej czerwone…). Kiedy już pozbędziemy się szkodliwych złudzeń, powinniśmy natychmiast przystąpić do montowania stronnictwa (lobby) polskiego w Waszyngtonie. W Ameryce trwa właśnie wyścig po nominację Partii Demokratycznej i Republikańskiej w tegorocznych wyborach prezydenckich. Gdyby Polska była państwem poważnym, to wszyscy pretendenci z obu partii byliby szczelnie obstawieni naszymi ludźmi, starannie wyselekcjonowanymi i najlepiej rekrutującymi się spośród miejscowej Polonii (10 mln ludzi, jest w czym przebierać). W miarę, jak kolejni pretendenci by odpadali, „nasi” dziękowaliby dotychczasowemu szefowi za współpracę i zasilali szeregi współpracowników tych kandydatów, który nadal biorą udział wyścigu, aż do czasu, kiedy na placu boju pozostaliby tylko dwaj pretendenci – republikanin i demokrata, pomiędzy którymi rozegrałby się bój o prezydenturę. I nie ważne który by wygrał, bo w otoczeniu (najlepiej oczywiście jak najbliższym) obydwu mielibyśmy swoich ludzi. Jedni, wraz ze zwycięzcą, być może wprowadziliby się do Białego Domu, jako urzędnicy nowej administracji, a drudzy, dzięki nawiązanym znajomościom mogliby piąć się po szczeblach kariery w macierzystej partii swojego kandydata. Oczywiście takich działań trudno było oczekiwać od rządu PO-PSL, ale może PiS pójdzie tym tropem. Wiem, że to wszystko jest trudne, wymaga wiele zachodu i pieniędzy, ale własne stronnictwo w Waszyngtonie to naprawdę opłacalna inwestycja. Inaczej będzie nas tu regularnie sztorcował, jak nie pan Daniel Fried, to jakiś jego kolega, a Polska, pozbawiona własnego przemysłu i silnej armii, wciśnięta między Niemcy, a Rosję, nie będzie miała zbyt wielu argumentów, żeby mu się skutecznie przeciwstawić.

 

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (44)

Inne tematy w dziale Polityka