payssauvage payssauvage
1485
BLOG

Postępowcy i szowiniści, czyli czego o imigrantach uczy nas historia Polski

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 13

„Koń, jaki jest każdy widzi” – to słynne zdanie pochodzi rzecz jasna z dzieła „Nowe Ateny” ks. Chmielowskiego, pierwszej polskiej encyklopedii wydanej w 1746 r. Wprawdzie nie da się ukryć, że zgromadzona tam wiedza prezentowała poziom dość dyskusyjny, ale z drugiej strony przynajmniej książka ta była pisana w dobrej wierze, czego nie można już np. powiedzieć o dziele encyklopedystów francuskich, mającym nie tyle upowszechniać wiedzę (z której poziomem też bywało tam różnie), ile szerzyć określoną wizję świata. Trzeba też oddać autorowi, że w połowie XVIII rzeczywiście „każdy widział”, jaki koń jest, bo trudno było sobie wówczas wyobrazić życie bez tego zwierzęcia, tak samo jak dziś bez samochodu.

Gdyby ksiądz Chmielowski pisał swoją książkę obecnie, to możliwe, że zwróciłby uwagę na inny gatunek, który rozpowszechnił się ponad wszelkie pojęcie i zamiast „koń” napisałby „postępowiec”. Jako miłośnik zabaw słownych, nie mogę sobie odmówić przyjemności rozbicia tego słowa na dwa wyrazy, co da nam sformułowanie „postęp owiec”. To oczywiście tylko taki zabawny zbieg okoliczności, ale przy okazji kojarzący się z „Folwarkiem zwierzęcym” Orwella, w którym owce, po przewrocie dokonanym przez świnie, rzeczywiście stały się awangardą rewolucji. Były one, z uwagi na swoją głupotę, wykorzystywane przez nowe kierownictwo folwarku do zakrzykiwania wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek wątpliwości co do porządków, jakie zapanowały na farmie po przegnaniu stamtąd pana Jonesa. Kiedy tylko jakieś zwierzę zgłaszało wątpliwości, to owce natychmiast zakrzykiwały je wrzeszcząc: „Cztery nogi dobrze, dwie nogi źle!” i wszelka dyskusja była niemożliwa. Właściwie to bardzo przypominały one naszych rodzimych „postępowców” („Imigranci dobrze, narodowcy źle!”), czyli zwolenników nieubłaganego marszu naprzód, którzy widocznie nie biorą pod uwagę tego, że w pewnym momencie można się znaleźć nad przepaścią. Zrobienie kroku naprzód będzie oczywiście w takiej sytuacji postępem, ale czy aby na pewno przynoszącym korzyść?

Postępowcy takimi drobiazgami najwyraźniej nie mają zamiaru „głowy sobie psować” i bez krępacji sztorcują nas jak nie za „ksenofobię”, to znów za „szowinizm”. Oto wczoraj na SG mogliśmy przeczytać opinię jednego takiego postępowca, któremu nie spodobały się słowa prezydenta Dudy, podkreślającego korzyści, jakie dla współczesnej Polski niesie spójność i jednolitość naszego kraju, pozbawionego znaczących mniejszości narodowościowych, czy etnicznych. Nie miejsce tutaj na dyskusję o tym, czy pan prezydent ma rację. Marsze KODziarzy dowodzą bowiem, że w naszym kraju mieszka chyba dość liczna mniejszość składająca się z ludzi sowieckich i odziedziczona po półwieczu panowania komunizmu. Nie o to wszakże teraz chodzi, ale o to, że słowa Andrzeja Dudy spotkały się z pryncypialnym odporem.

Nasz kraj w ciągu ostatnich lat przeżył kulturowa transformację, polegającą na wymazaniu całych połaci naszej historii niezgodnej z nacjonalistyczną wizją „jednolitego narodowo kraju”. (…), cała nasza wielka tradycja Rzeczpospolitej jest niszczona z niezwykłą determinacją przez tzw. kulturę folwarczną czyli mówiąc prościej przez „chamów”. Wyrazicielami tej kultury są wszyscy aktualnie politycy i cały naród. (…) oto na naszych oczach dokonuje się samobójstwo unikalnej cywilizacji Rzeczpospolitej Polski w której żyły różne narody, w której konflikty miedzy religiami i narodami rozwiązywano przy pomocy umów, unii i kompromisów.”I ja sądzę, że to są słowa pod którymi, niestety, podpisałoby się wielu Polaków.

Skoro postępowcy tak bardzo ekscytują się wielonarodową pierwszą Rzeczpospolitą to dobrze by było przypomnieć jak ona skończyła - zgodnie ze wskazaniem księdza Chmielowskiego - „idiotom dla nauki, mądrym dla memoryału”. Oczywiście skończyła rozgrabiona przez państwa ościenne, ale zanim do tego doszło, to sąsiedzi ingerowali jej sprawy wewnętrzne, wykorzystując do tego mniejszości religijne, czyli tak zwanych „dysydentów” (dissidentes de religione - poróżnieni w wierze): Katarzyna II występowała jako obrończyni prawosławnych, natomiast Fryderyk II, jako rzecznik praw protestantów. I tak to właśnie bywa z mniejszościami, które stanowią bardzo wygodne narzędzie polityczne i mogą zostać łatwo wykorzystane przez państwa mądrzejsze i silniejsze do rozbijania od wewnątrz innych państw – słabszych i głupszych. Przypadek Rzeczpospolitej polsko-litewskiej to nie jest przecież jakiś ewenement. Z podobna sytuacją mieliśmy do czynienia w okresie międzywojennym w przypadku Czechosłowacji (mniejszość niemiecka w Sudetach), a niedawno w przypadku Ukrainy (mniejszość rosyjska na Krymie).

Państwa wielonarodowe, takie jak Pierwsza Rzeczpospolita, czy monarchia Habsburgów miały rację bytu tylko w erze przed zwycięstwem demokracji liberalnej, jako dominującej formy rządów. W tamtych czasach suwerenem - to jest od nikogo niezależnym (przynajmniej w teorii) dysponentem władzy i najwyższym źródłem prawa - był monarcha. W Pierwszej Rzeczypospolitej sytuacja była nieco bardziej skomplikowana, bo od początku jej istnienia dużą (i z czasem coraz większą) rolę odgrywał też naród, ale był to „naród polityczny”, czyli mówiąc po prostu – szlachta, która miała takie same interesy polityczne niezależnie od tego, czy w domu mówiła po polsku, czy po rusku, czy była katolicka, prawosławna czy protestancka.

Z chwilą odejścia w niebyt monarchii i społeczeństwa stanowego, zastąpionych ustrojem republikańskim i demokracją liberalną, suwerenem stał się naród, ale już w rozumieniu etniczno-kulturowym. W takim układzie państwo wielonarodowościowe nie ma wielkich szans na przetrwanie, ponieważ wcześniej czy później pojawią się tendencje odśrodkowe. Wystarczy przypomnieć przykład Jugosławii, albo Czechosłowacji oraz popatrzeć na to, co się dzieje w Hiszpanii (separatyzm kataloński), Wielkiej Brytanii (separatyzm szkocki) albo w Belgii (tarcia między Flamandami i Walonami). Również Polska nie jest wolna od tego typu problemów, by przypomnieć działalność Ruchu Autonomii Śląska. Takiemu stanowi rzeczy sprzyja demokracja, ponieważ jest to ustrój, w którym szczególnie łatwo o ludzi chcących dobrze wypić i smacznie zakąsić za pieniądze podatnika, co jest możliwe dopiero wówczas, gdy zostanie się wybranym do jakich organów przedstawicielskich. Jednak żeby zostać wybranym, trzeba występować jako rzecznik jakichś interesów. Jeżeli nie klasowych, rasowych, lub religijnych, to na przykład narodowościowych. Sprowadzanie sobie w takiej sytuacji na kark kilkuset tysięcy Syryjczyków (mówi się o 150 tys.) to lekkomyślne napraszanie się o kłopoty. Zwłaszcza, że początkowo relatywnie niewielka liczba przybyszów może – w wyniku akcji łącznia rodzin i wskutek dużo wyższej, niż średnia europejska dzietności – bardzo szybko zmienić się w milion ludzi, albo więcej.

To jednak nie wszystko. Dopóki takie rzeczy, jak rozpad państw wielonarodowych, dzieją się w obrębie ufundowanej na chrześcijaństwie cywilizacji zachodniej, to jeszcze można to jakoś znieść (byle nie dochodziło do przelewu krwi). Gorzej gdy w ten system ktoś próbuje wmontowywać islam, który jest nie do pogodzenia z naszą cywilizacją. Jest to konsekwencją tego, że w islamie nie obowiązuje charakterystyczny dla cywilizacji łacińskiej podział na strefę sacrum i strefa profanum i wynikający z niego rozdział władzy kościelnej i świeckiej. To właśnie ten rozdział jest fundamentem, na którym może rozkwitnąć wolność jednostki. W islamie jest to niemożliwe, ponieważ w tej religii istnieje tylko i wyłącznie sfera sacrum. Stąd sprowadzanie do Europy milionów islamskich imigrantów (bynajmniej nie mających zamiaru integrować się z Europejczykami) to po prostu podcinanie gałęzi na której wszyscy siedzimy, a ta gałąź nazywa się cywilizacja europejska.

Zastanawiam się, czy cokolwiek z tego, co przed chwilą napisałem dotrze do postępowców i jestem dziwnie spokojny, że dotrze niewiele, albo zgoła nic. Bo niby dlaczego zwolennicy nieubłaganego postępu mieliby się przejmować opiniami innych? Przecież oni wiedzą lepiej. Prawda jest bowiem taka, że postępowcy, którzy tak bohatersko walczą z szowinizmem, sami są szowinistami – nienawidzą wszystkiego, co niezgodne z ich światopoglądem i bez krztyny krytycyzmu zachwalają postęp, jako lek na wszelkie bolączki. Parafrazując Gogola, można by tym ludziom powiedzieć: „Kogo nienawidzicie? Samych siebie nienawidzicie!”

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka