Jak wiadomo, z ludźmi, którzy całą wiedzę o świecie czerpią z gazety, której „nie jest wszystko jedno” bardzo trudno się dogadać. I to nie dlatego, że pod względem ilorazu inteligencji sytuują się zazwyczaj gdzieś pomiędzy starą, zepsutą lodówką produkcji radzieckiej, a spalonym telewizorem marki „Rubin”. To znaczy, z tego powodu oczywiście też, ale głównie dlatego, że ci ludzie posługują się swoim własnym językiem. O ile normalni Polacy mówią po polsku, to czytelnicy gazety Michnika mówią po czersku (a Mariusz Szczygieł, dodatkowo, po czesku). W tym języku rządy PO-PSL to „demokracja”, rządy PiS to „dyktatura”, zmiany w mediach publicznych (zresztą nie tak daleko idące, jak można by oczekiwać) to „czystki”, islamscy imigranci to „uchodźcy” itd., itp.
Nic tedy dziwnego, że kiedy ktoś posługuje się polszczyzną, to czytelnikom GW trzeba to potem przekładać na język czerski. Tak właśnie postąpiła Dominika Wielowieyska ze słowami Jarosława Kaczyńskiego, pisząc artykuł o wymownym tytule „’Archipelag’ zmienił ‘układ’, czyli co tak naprawdę miał na myśli Kaczyński” *. Inna sprawa, że nie bardzo wiadomo, skąd właściwie Wielowieyska tak dokładnie wie, co myślał prezes PiS, no bo to przecież chyba nie jest tak, że dziennikarka „Wyborczej” swoje własne urojenia przypisuje szefowi partii rządzącej. Nigdy w to nie uwierzę i to nawet wówczas, gdybym za karę musiał przeczytać wszystkie eseje Adama Michnika oraz powieści Wojciecha Kuczoka. Nawiasem mówiąc - jeżeli ktoś chce się dowiedzieć jak wygląda piekło, to niech właśnie to zrobi. Będzie miał przedsmak. Zresztą, i tak będzie to tylko wersja soft, bo na największych grzeszników czekają w piekle dodatkowo dzieła zebrane Szczepana Twardocha.
W ogóle, to trzeba sobie powiedzieć, że w tym tłumaczeniu „z polskiego na nasze” „Gazeta Wyborcza” nie jest jakoś szczególnie oryginalna - jak zwykle zresztą - , tylko po prostu zżyna z innych. W takim na przykład tygodniku „Der Spiegel” od dawna można spotkać artykuły opatrzone nagłówkiem "endlich verständlich" (nareszcie zrozumiale). Dzięki tym wszystkim „endliś fersztendliś” można się dowiedzieć, co grzeczny czytelnik mediów lewicowo- liberalnych powinien myśleć na różne tematy – na przykład, na temat kryzysu imigranckiego. Na tej samej zasadzie Dominika Wielowieyska tłumaczy czytelnikom „Wyborczej”, co mają myśleć na temat słów wypowiedzianych przez prezesa PiS w Święto Flagi RP. Wysiłek, jak się wydaje, najzupełniej zbyteczny, ponieważ i bez tego czytelnicy gazety czerskiej wiedzą, że Jarosław Kaczyński jest źródłem całego zła we wszechświecie, podobnie jak Adam Michnik jest źródłem samego dobra. Niestety, tego dobra jest ostatnimi czasy jakby mniej, co oczywiście wynika z faktu, że Michnik wprawdzie gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie i jakoś mało udziela się w mediach. (Zszedł do podziemia?) To bardzo szkoda, bo podobno jedna zakonnica, która cudem uniknęła śmierci pod kołami rozpędzonego samochodu, chce mu podziękować za ocalone życie.
Skoro już jednak Dominika Wielowieyska zadała sobie ten trud translatorski, to może krótko zapoznajmy się z owocami jej wysiłku umysłowego. Tak naprawdę, to całe „tłumaczenie”, sprowadza się do opisu "zbrodni" PiS. Nie mogło w nim oczywiście zabraknąć losu polskich stadnin, który, jak wiadomo, spędza sen z powiek wszystkim postępowcom. Wprawdzie Wielowieyska nie zająknie się ani słowem o tym, że za rządów Platformy Obywatelskiej przynosiły one dziesiątki milionów strat, konie sprzedawane były pośrednikom, którzy wysyłali je na rzeź, a pierwsza z trzech klaczy, których śmierć stała się tak głośna w mediach zdechła 18 października zeszłego roku, a więc jeszcze przed objęciem władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Jednak śmierci tej klaczy i tak na pewno jest winny PiS, bo najprawdopodobniej zdechła ona z nieutulonego żalu po przegranej Komorowskiego w wyborach prezydenckich.
W felietonie Wielowieyskiej nie mogło również zabraknąć tematu „łamania” Konstytucji. Dziennikarka „Wyborczej” frasuje się tym wielce i na żaden kompromis – o którym wspominał prezes PiS – iść nie ma zamiaru. A ja się zastanawiam, gdzie była bezkompromisowa pani redaktorka, kiedy łamano tę samą Konstytucję, wybierając w czasie poprzedniej kadencji Sejmu pięciu sędziów niezgodnie z prawem. Przecież ani uczona w piśmie Ewa Siedlecka, ani sami sędziowie, których wówczas powołano (będący wszak wybitnymi znawcami i nie mogący nie wiedzieć, że dochodzi do złamania prawa), ani autorytety różnej maści od prof. Zolla po prezesa Rzeplińskiego nie rozdzierali szat i nie alarmowali wielkim głosem, że oto naruszane są przepisy. Obecnie zaś podnosi się klangor pod niebiosa, a Dominika Wielowieyska roni łzy czyste, rzęsiste nad złamaną przez PiS Konstytucją. Ja rozumiem, że pani Dominiki nic tak nie boli, jak złamana Konstytucja i nawet gdyby złamała sobie nogę, to nie cierpiałaby aż tak bardzo, jak obecnie z powodu złamanej ustawy zasadniczej, tylko dlaczego na te cierpienia zebrało jej się dopiero teraz?
Tak w ogóle, to muszę przyznać, że coraz bardziej zaczyna mnie już irytować to nieprawdopodobne wręcz safandulstwo dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, którzy chcą walczyć z Prawem i Sprawiedliwością, a sami nie wiedzą jak. Dlatego też nieodpłatnie udzielaniem porady co powinni zrobić. Otóż jeden z nich powinien zatrudnić się incognito w którejś ze stadnin i namówić dyrektora, by jedną z hodowanych tam klaczy nazwał „Konstytucja”. Następnie trzeba tej klaczy dosypać czegoś do jedzenia, żeby padła, dzięki czemu będzie można krzyczeć na cały świat, że swoją nieodpowiedzialnością PiS zamordowało „Konstytucję” (przecież, póki co, Konstytucja wprawdzie złamana, ale jednak cały czas żyje). Jestem pewien, że zarówno Parlament Europejski, jak i Komisja nie wytrzymałyby takiej zelżywości, a Martin Schulz w towarzystwie Fransa Timmermansa natychmiast przyjechaliby do Polski, by własnoręcznie obalić rząd Prawa i Sprawiedliwości. Dominika Wielowieyska zastąpiłaby Beatę Szydło na stanowisku premiera, Konstytucję RP wsadziłoby się w gips, żeby się zrosła, zaś Ryszard Petru zostałby Generalnym Dyrektorem Polskich Stadnin, gdzie wprowadziłby eksperymentalną hodowlę Rubikoni i wreszcie wszyscy na Czerskiej byliby zadowoleni. A, no i Adam Michnik mógłby w końcu wyjść z podziemia.
*) http://wyborcza.pl/1,75968,20010929,archipelag-zmienil-uklad-czyli-co-tak-naprawde-mial-na.html#ixzz47gVil4BM
Inne tematy w dziale Polityka