Polityczna dominacja, do jakiej doszła prawica w wyborach w 2005 roku nie była rezultatem osiągnięć polityków PO, PiS-u czy LPR-u, a skutkiem nieudolności i patologii, które rozwinęły się w środowisku lewicy. Sytuacja SLD była tak dramatyczna, że formacja ta nie mogła stać się przeciwwagą dla sukcesorskich ugrupowań prawicowych. Dlatego też doszło do ostrego konfliktu pomiędzy PO i PiS-em, który trwa do dziś. Jednak to niemal wyłącznie politycy Platformy Obywatelskiej odwołują się do starożytnej metody rządzenia ludźmi, która mówi jasno: „dziel i rządź!”
Wzorem Juliusza Cezara prawica po wyborach w 2005 roku podzieliła społeczeństwo pomiędzy sobą. Część bardziej konserwatywną i patriotyczną zajął PiS. PO zaś postawiła na młodszy i bogatszy elektorat. Wojna Kaczyńskiego z Tuskiem ostatnio jednak przycichła, co dla polityków Platformy Obywatelskiej i elektoratu tej partii okazało się szczególnie problematyczne.
Rozwiązaniem okazało się rozszerzanie swoich wpływów na środowiska, które przed wyborami z 2005 roku były dla działaczy PO wrogie. Bronisław Komorowski, a tym samym cała Platforma Obywatelska, zaczął szukać poparcia wśród wyborców lewicy. Donald Tusk dobił politycznego targu z Aleksandrem Kwaśniewskim i Markiem Belką podczas swojej wizyty w Niemczech. Belka wytargował stanowisko szefa NBP, Kwaśniewski ma zostać szefem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Komorowski zaś zyskuje przy tym w oczach postkomunistycznego elektoratu. Nie jest to jednak gest zdecydowany. Marek Belka nie chce bowiem otwarcie zadeklarować, że zagłosuje na „Bronka”.
Potrzeba czegoś więcej, by wygrać lewicowe głosy. PO posłużyła się najprostszą metodą – liberałowie zaczęli grać na rozłam lewicy, tym samym osłabiając całą formację. Epizod z byłym premierem był tylko małym kroczkiem wśród wielu, które wykonała już Platforma.
Słaba partia zbiera mniej głosów, przez co wzmacnia Komorowskiego. Kandydat SLD w wyborach prezydenckich – Grzegorz Napieralski, nie potrafi sobie poradzić z Jaruzelskim i Cimoszewiczem, którzy otwarcie deklarują swoje poparcie dla Marszałka Sejmu. Nie jest w stanie wytłumaczyć sytuacji, w której jego klub głosuje ramię w ramię z PO ws. rozwiązania KRRiT i pospiesznego powołania Marka Belki na stanowisko w Narodowym Banku Polskim. Napieralski słabnie, gdy były prezydent mówi, że tak naprawdę w wyborach kandydat Sojuszu kompletnie się nie liczy. Nikt nie zaprzecza też głosom mówiącym o nadchodzącej koalicji PO-SLD.
Środowisko Grzegorza Napieralskiego jest zagubione. Jego najbliżsi współpracownicy wydają się być jedynymi lojalnymi osobami w otoczeniu lidera lewicy. Postkomunistyczne autorytety wspierają bowiem dość wymownie Bronisława Komorowskiego. I chociaż owe gesty poparcia zawsze poprzedzają nieoficjalne i nieformalne polityczne targi, to Platformie udała się sztuka nie byle jaka. PO doprowadziła do rozłamu na lewicy i to w ramach jednej i tak już zdziesiątkowanej partii – w SLD.
Niespójność przekazu Sojuszu Lewicy Demokratycznej w zestawieniu z jednoznaczną postawą liderów lewicy, takich jak Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Belka czy Aleksander Kwaśniewski, zapewniają kandydatowi PO ok. 10% dodatkowych głosów w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Lewicowi wyborcy są języczkiem u wagi tej kampanii. To oni bowiem, trochę zza kulis, zdecydują o wyniku ostatecznego starcia reprezentantów dwóch wrogich sobie, prawicowych obozów. Sztab Platformy Obywatelskiej – jak się wydaje – zrozumiał to jako pierwszy. Przekonanie 10% elektoratu, bo tyle osób chce zagłosować na Napieralskiego, może dać wyborczy sukces na miarę prezydentury.
Inne tematy w dziale Polityka