Piechuła Piechuła
79
BLOG

Odcięci od rzeczywistości

Piechuła Piechuła Polityka Obserwuj notkę 6

W 1963 roku japoński badacz Tadao Umesao ukuł termin „społeczeństwo informacyjne”. W dużym skrócie koncepcja ta zakłada, że wraz z rozwojem nowoczesnych metod komunikowania masowego (a zwłaszcza telewizji), ludzie będą stopniowo odchodzić od tradycyjnych form pozyskiwania informacji, a swoją wiedzę o świecie czerpać będą z mediów.

Teoria Umesao jest obecnie naszą codziennością. Przeciętny obywatel pozyskuje informacje z serwisów telewizyjnych, czy stacji typu TVN24, TVP INFO czy Polsat NEWS. Zagląda też do Internetu, coraz rzadziej sięga po prasę, która była głównym źródłem wiadomości dla naszych dziadków.

Na przestrzeni lat zmienił się jednak nie tylko kanał przekazu informacji z kraju i świata do obywateli. Zmienił się też charakter samego dziennikarstwa. Zawód kojarzony kiedyś ze służbą społeczną, dziś jawi się raczej jako służba interesom ekonomicznym i politycznym wydawcy. Proces ten postępuje we wszystkich krajach, w których mamy do czynienia z wolnością słowa i kapitalistycznym systemem rządów, jednak szczególnie widoczny jest na przykładzie Polski – gdzie kolejne gabinety zdają się nie zauważać problemu manipulowania przekazem społecznym.

Można powiedzieć, że własność prywatna w sferze informowania doprowadziła do prywatyzacji samej informacji. Doszło do procesu, w którym fakty poddawane są rygorom gospodarki wolnorynkowej, prawom ekonomii i biznesu. Wydarzenia przekształcane są w produkty, których głównym celem NIE JEST uczciwość czy rzetelność względem odbiorcy, ale dobry wynik finansowy i wysoka sprzedaż.

Dobry menager wie, że każdy produkt, jeśli ma zostać sprzedany, musi zostać wypozycjonowany i dostosowany do wymagań konkretnego odbiorcy. Dlatego na łamach „Gazety Wyborczej” i „Rzeczpospolitej” o jednym i tym samym wydarzeniu możemy przeczytać dwie zupełnie różne relacje. Odwołując się do klasycznego przykładu: dla dziennikarzy Wyborczej IV RP to tylko puste, populistyczne hasło, za którym kryje się agresja, arogancja i zapędy autorytarne Jarosława Kaczyńskiego; dla publicystów Rzeczpospolitej – IV RP to poważny projekt politycznej przebudowy kraju, realizowany w trudnych okolicznościach, w sposób nieco nieporadny.

Tak odmienne interpretacje nie powinny nikogo dziwić – odpowiednie przedstawienie faktów zapewnia sprzedaż na zakładanym poziomie w określonej grupie społecznej. Prasa i telewizje mają swoich odbiorców i – znając ich cechy – dostosowują swój przekaz pod gust konsumentów. Nieważne staje się, kto ma rację i jak było naprawdę. Istotny jest zysk.

Niewątpliwa finansowa korzyść, jaką daje takie podejście wydawcom, czyni bardzo poważną szkodę społeczeństwu, państwu i samemu dziennikarstwu.Obywatele rozumiani jako autonomiczni wyborcy przestają bowiem istnieć w takim układzie sił. Czytelnik prasy opiniotwórczej przestaje być samodzielnie myślącym obywatelem swojego państwa. Ekonomia sprowadza go do roli konsumenta informacji, w oczach wydawcy staje się zaś narzędziem do zdobywania politycznych zysków. Media rozumiane jako podmiot dystrybuujący produkty polityczne zaczynają dysponować największą oddolną siłą w demokracji – opinią publiczną. Politycy liczą się bardziej z mediami, niż z samymi obywatelami. To od relacji dziennikarzy zależy bowiem, kto zostanie „mężem stanu XXI wieku” (czyli bardzo krótkoterminowo popularną postacią życia publicznego), a kto awanturnikiem, niedojdą i polityczną pomyłką.

Taki stan rzeczy prowadzi w prosty sposób do zawiązywania się niejasnych powiązań na linii media-władza-biznes. Dochodzi nawet do wyjątkowo patologicznych sytuacji, takich jak np. opłacanie mediów, o czym już pisałem.

W polskiej praktyce zjawisko to przejawia się w degradacji pojęć. „Język miłości” stał się agresywną retoryką, w której wszystkie chwyty są dozwolone, a „wojna domowa” ma motywować ludzi miłujących wolność do wyboru tego, a nie innego kandydata. Nawet zagrania urągające wszelkiej godności, jak wypowiedź Janusza Palikota o tym, że „PO zastrzeli Jarosława Kaczyńskiego” paradoksalnie nie kłócą się z wyborczym hasłem „Zgoda buduje”. Natomiast wszelka próba odejścia od tego sposobu publicznej debaty traktowana jest jako przejaw hipokryzji i zakłamania – wiadomo, w polityce się pluje, obraża i krzyczy. A to dlatego, że agresja rodzi agresję – budzi uczucia, emocje. Te z kolei najlepiej i najłatwiej się sprzedają. Oburzenie wywołuje potrzebę przeciwstawienia się tym, którzy nas obrażają, jest to swoisty popyt. Partie polityczne starają się zaś prezentować swoje ugrupowanie jako remedium na działania konkurentów. Reagują więc podażą na popyt, który same często wywołują wskazując palcem oponentów i mówiąc: „Patrzcie, oni są źli!”.

Zanika tutaj aspekt programowy polityki. Gdzieś w zgiełku wywołanych na potrzeby marketingowe emocji ucieka dobro państwa, sposób jego zarządzania i realnie podjęte działania w sferze administracji publicznej. Polityka i media zaczynają się tabolidyzować, a ponieważ w sferze bulwarówki manipulacje i swoiste „robienie z igły wideł” jest codziennością, obywatele wiedzą coraz mniej o rzeczywistości, ale jednocześnie wiedzą coraz więcej w ogóle.

Przykładem na powstawanie swoistych informacji-śmieci, które opisuję powyżej, mogą być sondażowe wyniki I tury wyborów prezydenckich z 20 czerwca br., w których firma SMG/KRC z rzeczywistej 5% różnicy pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim zrobiła aż 12,5% przewagi dla kandydata PO. Badanie wykonano na zlecenie telewizji TVN, co zapewne miało swoje znaczenie przy doborze próby. Sondaż był całkowicie oderwany od rzeczywistości, bowiem padł ofiarą targetowania – segmentacji rynku. SMG przygotowało wynik pod klienta i odbiorcę końcowego.

7,5% pomyłka w ostatecznym rezultacie wyborczym w jaskrawy i dobitny sposób ukazuje, że zastosowanie zasady wolnorynkowej do każdej dziedziny życie przynosi więcej szkody, niż pożytku. Ludzie przestają oceniać rzeczywistość, zamykają się w wirtualnym, wyobrażonym i celowo wykreowanym świecie ułudy, czego efektem jest podejmowanie nieracjonalnych decyzji.

W takim też kontekście należy spoglądać na opublikowane sondażowe wyniki ostatniej debaty prezydenckiej – chociaż w realnym świecie drugie starcie zdecydowanie wygrał Jarosław Kaczyński (w przeciwieństwie do pierwszego, gdzie wyraźnie przegrał), to w tzw. „badaniach”, w mediach i umysłach nieznających innego świata niż ten, w którym dominuje „społeczeństwo informacyjne”, wynik jest diametralnie odmienny.

Piechuła
O mnie Piechuła

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka