Piechuła Piechuła
243
BLOG

Lekki krzyż ateisty

Piechuła Piechuła Polityka Obserwuj notkę 5

Konflikt o krzyż doszedł dziś do punktu zapalnego. Miejsce miały przepychanki, blokady, protesty. Media od początku starały się przedstawiać konflikt o dwie zbite razem deski jako przyczółek do dyskusji o świeckości państwa. Przekuto ten absurdalny wręcz problem, w sprawę wagi państwowej.

Dla każdego niezaangażowanego obserwatora konflikt o smoleński krzyż jest czystym kuriozum. Naprzeciw siebie stanęli bowiem fanatyczni katolicy, dla których krzyż jest nietykalną świętością, oraz maniakalnie antyreligijni zwolennicy usunięcia katolickiego symbolu z przestrzeni publicznej. Ci drudzy dla poparcia swoich racji przytaczali argumenty, mówiące o świeckim, laickim, wręcz o ateistycznym charakterze państwa.

Czym jednak owy ateizm jest? Według tego, co przekazują nam media – ateiści walczą z symbolami religijnymi. Krzyże, gwiazdy Dawida, symbole Yin-Yang – to wszystko ma drażnić ludzi niewierzących w jakiegokolwiek Boga. Dlatego też, by być osobami politycznie poprawnymi – powinniśmy krzyż sprzed siedziby głowy państwa usunąć.

Prawda ma się jednak nijak do doniesień medialnych. Sam jestem ateistą. Nie wierzę w Boga, ponieważ nie znajduję ku temu racjonalnego wytłumaczenia. Być może to kwestia samozaparcia, silnej woli, chęci uwierzenia. Nie mnie to ostatecznie rozstrzygać. Wiem jednak, jako osoba niewierząca, że symbole religijne nie są czymś złym. Ludzie potrafią w nich znaleźć ukojenie ducha, wewnętrzny spokój, pocieszenie w trudnych chwilach. Ja nie, ale to tylko i wyłącznie moja sprawa.

Jako ateista – chociaż nie lubię samego siebie tak określać – mogę powiedzieć z całą stanowczością: krzyż mi nie przeszkadza. Ani też mnie nie cieszy. Jest dla mnie w dużym stopniu obojętny. Zarówno ten sprzed Pałacu Prezydenckiego, jak i każdy inny.

Co więcej, nie znam nikogo wśród ludzi o takim samym lub podobnym stosunku do istot nadprzyrodzonych, komu przeszkadzałyby symbole religijne. Zwłaszcza krzyże. Znam natomiast wielu katolików, którzy otwarcie przyznają, że krzyż ustawiony na Krakowskim Przedmieściu przynosi Polsce wstyd. Wielu wierzących ludzi twierdzi, że ten konkretny krzyż to już nie symbol ich wiary, a namacalny dowód zaściankowości naszego państwa i obywateli.

Ja tak nie uważam. Krzyż sprzed pałacu jest symbolem żałoby, goryczy, żalu… ale także nadziei. Wiary, że stanowi on gwarancję utworzenia przed prezydencką rezydencją symbolu pamięci o ofiarach katastrofy smoleńskiej. Pomnik, obelisk czy tablica są tak ważne dla części osób czuwających pod krzyżem w Warszawie, że mogą być w stanie zrobić dla nich naprawdę wiele. Jak dużo? Możemy się tylko domyślać po dzisiejszych reakcjach części protestujących.

Ci ludzie są zdesperowani. Dyskusja o tym, czy jest to podyktowane racjonalnymi przesłankami, czy bezmyślnym fanatyzmem jest tutaj nieistotna. Ci ludzie chcą znaku pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim i o pozostałych ofiarach. Nie oczekują inteligenckiej debaty o roli religii i wyznania w nowoczesnym państwie. Oni chcą jedynie krótkiego zapewnienia – „tak, w tym miejscu postawimy pamiątkową tablicę. Bo to nasza historia i wielka tragedia, o której pamięć nie może być deptana”.

I tylko tyle. Może więc już najwyższy czas, panie Komorowski, panie Tusk, panie i panowie z PO, by przeciąć ten bzdurny i niebezpieczny jednocześnie konflikt? Przecież do tego wystarczy zaledwie kilka życzliwych słów z Waszej strony.

Piechuła
O mnie Piechuła

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka