Konflikt o krzyż od początku stanowił kuriozum, zwłaszcza w relacjach medialnych. Fakt, że grupa osób domagająca się upamiętnienia tragicznej śmierci pary prezydenckiej i 94 pozostałych ofiar, za symbol swojego protestu wybrała – dość niefortunnie – krzyż, stał się pretekstem do aktywnych, fizycznych wystąpień przeciwko tej inicjatywie. Tzw. „przeciwnicy krzyża” walczą bowiem nie tyle z religijnym symbolem w miejscu publicznym, co z ludźmi, którzy – ich zdaniem – nie głosowali na Bronisława Komorowskiego.
Bitwa o krzyż jest więc w tym kontekście nie tylko starciem religijnych fanatyków z maniakalnymi wyznawcami ateizmu, jak zwykłem określać takich ludzi, ale także kolejną odsłoną absurdalnej, polityczno-medialnej, PR-owskiej wojny polsko-polskiej. To starcie partyjnych bojówek.
Stanowi ono – jak na razie – apogeum tego sztucznego, wykreowanego na potrzeby rządzącej ekipy, sporu o nic. Na dzisiejszą noc zapowiedziana została tzw. „Akcja Krzyż”. Celem tego przedsięwzięcia jest przeniesienie krzyża spod Pałacu Prezydenckiego, w inne – być może bardziej odpowiednie – miejsce. Oficjalnie.
Realnie, to zapowiedź pierwszego, spontanicznego i oddolnie organizowanego, fizycznego starcia dwóch dużych grup ludzi. Te dwa światy, dwie ideologie, przez ostatnich 5 lat pozostawały w ciągłym, nieustannym i gorącym konflikcie. Jednak dzisiaj w nocy na Krakowskim Przedmieściu staną naprzeciw siebie dwa najbardziej skrajne odłamy obu tych grup.
Z jednej strony przyjdą zamanifestować swoje poglądy tzw. „młodzi, wykształceni, z dużego miasta”. Ludzie, którzy – jak możemy obserwować od kilku dni każdego wieczora – wyzwoleni zostali z elementarnych zasad kultury osobistej, dobrego smaku, szacunku do innych. Będą to osoby, które domagają się tolerancji dla świeckości państwa, a każdy przejaw niedostosowania się do ich wymagań karać chcą obelgami, wykluczeniem, brakiem tolerancji. Są to ludzie nieukrywający swoich politycznych sympatii – to wyborcy Platformy Obywatelskiej, Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska. To zwolennicy tzw. „Polski otwartej”, którzy jednak zamykają się na wszelkie przejawy odmienności światopoglądowej.
Naprzeciw ich staną ludzie zazwyczaj starsi, bardziej doświadczeni, pamiętający czasy poprzedniego reżimu politycznego. W większości wyborcy PiS-u. Są to osoby, które trwają „w obronie krzyża” już od wielu tygodni, ochraniające go także nocami. Ci ludzie, w większości domagają się tylko jednego – zapewnienia, że w miejscu krzyża zostanie postawiona tablica pamiątkowa, która uczci wszystkie ofiary katastrofy smoleńskiej, z Prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego małżonką na czele. Dodać należy, że są to ludzie zdesperowani, jak sami często podkreślają – gotowi na wszystko. Mieszają politykę z religią, swój manifest z kościołem. To też jest ich największym przekleństwem.
I chociaż tzw. „obrońców krzyża” oraz ludzi im podobnych (nawet bardzo oględnie) przedstawia się w mediach już nieomal od 5 lat jako oszołomów, głupców, ciemnogród, to jednak poziom agresji jaki prezentują swoim zachowaniem jest o wiele niższy od tego, którym wykazują się ich przeciwnicy.
Obie strony tego absurdalnego wręcz sporu, są zacietrzewione i nieustępliwe. Jednak to przeciwnicy krzyża przychodzą do swoich oponentów, by wyzywać ich, poniżać i odmawiać zdrowych zmysłów. Robią to dla zabawy. By poczuć się lepiej. Swoją osobowość definiują na zasadzie przeciwieństw – „oni są głupi, my więc jesteśmy mądrzy”. Taką postawą wzbudzają z kolei agresywne reakcje u strony przeciwnej, która po 5 latach medialnego i kilku tygodniach codziennego, bezpośredniego poniżania, traci opanowanie.
W ten sposób konflikt, który jest nie do pomyślenia w innych krajach cywilizacji zachodniej, automatycznie zaostrza się po obu stronach. Dzisiaj dojść ma do wielkiego spotkania dwóch, rozpalonych skrajnymi i w gruncie rzeczy mało racjonalnymi emocjami, grup. Nie miejmy więc wątpliwości, że będzie to gorszące starcie.
Zaiste, przeciwnicy krzyża mają sporo racji – bitwa o symbole religijne, z użyciem siły i przemocy, przed siedzibą głowy państwa polskiego, możliwa jest jedynie w zacofanym, niedemokratycznym kraju. Jednocześnie jednak, ci sami ludzie do owego starcia dążą.
Możemy mieć tylko nadzieję, że emocje nie wybuchną z niepohamowanym rozmachem, że miasto Warszawa zaprzęgnie odpowiednie siły porządkowe do zapewnienia bezpieczeństwa obu grupom. Liczmy na to, że nic dramatycznego się nie wydarzy.
Jedna narodowa tragedia, z którą – jak widać – nie potrafimy sobie dać rady, zdecydowanie nam wystarczy.
Inne tematy w dziale Polityka