Polityka jest sferą, w której łączą się ze sobą wszelkie przejawy ludzkiej aktywności. To parlamentarzyści tworzą prawo, decydując przy tym, co nam – obywatelom – wolno, a czego robić nie możemy. Biorąc więc pod uwagę istotę polityki, kluczowym problemem staje się dobór odpowiednich, kompetentnych kadr.
W XXI wieku aspekt programowy odgrywa jednak rolę poboczną. Stanowi dodatek dopełniający i legitymizujący istnienie całości. Chociaż istotą władzy jest możliwość zmieniania prawa, to współcześnie niewiele osób zdaje się o tym pamiętać. Pełne idei i rozwiązań partie kadrowe zostały wyparte przez merytorycznie puste, ale nadzwyczaj skuteczne partie typu wyborczego.
Dla zwykłego obywatela oznacza to łatwiejszy dostęp i lepsze zrozumienie tego, co obecnie nazywamy „polityką”, a co w rzeczywistości stanowi jedynie kiepską projekcję jej prawdziwej natury, wytworzoną na potrzeby masowego odbiorcy. Dziś nikogo nie rozpala informacja o podwyżce podatków, zwłaszcza że została podana wraz z mętnymi obietnicami jej czasowego charakteru. Wielkie zainteresowanie wzbudziła za to, nieistotna z punktu widzenia interesów obywateli, wojna o krzyż w Warszawie.
Współcześnie sejmowe debaty oglądają niemal wyłącznie maniacy (tacy jak ja). Reszcie wystarczy serwis informacyjny, w którym kilkugodzinną dyskusję streszcza się w dwuminutowym materiale, z dziennikarskim komentarzem, wskazującym odbiorcy jak daną sprawę należy interpretować.
Sytuację tę doskonale rozumie premier Donald Tusk i jego polityczno-medialne zaplecze. Ważne, by dobrze wyglądać, mówić z dużą pewnością siebie, wygrywać językowe potyczki. Treść w polityce XXI wieku schodzi na dalszy plan. Chyba, że są to obietnice wyborcze, które zresztą wyjątkowo szybko ulatniają się z pamięci – tak rządzących, jak rządzonych.
W nowych okolicznościach nie potrafi odnaleźć się Prawo i Sprawiedliwość. A precyzyjniej - jego wpływowa część, z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele. Jak twierdzi Eryk Mistewicz, PiS uprawia XIX wieczną politykę. W tej tezie jest sporo racji.
Archaiczne postępowanie największej opozycyjnej partii widać ostatnio niemal na każdym kroku. Zarówno w doborze kadr - Macierewicz jako szef zespołu ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej jest może odpowiednio wytrwałym i doświadczonym politykiem, jednak już sam jego wizerunek sprawia, że duża część Polaków nie zechce go w ogóle słuchać. Nawet gdyby zespół PiS-u odkrył gigantyczny skandal, kompromitujący rząd na całej linii, to i tak większość uzna tezy Macierewicza za „tanią sensację oszołoma”.
Ludzie, którzy wypromowali się w kampanii prezydenckiej, osoby takie jak Paweł Poncyliusz, Joanna Kluzik-Rostkowska czy Marek Migalski, zostały zmarginalizowane w społecznym przekazie. To błąd, bo – nie oszukujmy się – ich popularność i pozytywny wizerunek umiarkowanych konserwatystów, dał kandydatowi PiS znaczącą część elektoratu. Miejsce autorów kampanii wyborczej zajęli niestety ludzie pokroju Marka Kuchcińskiego czy Mariusza Błaszczaka.
Prawo i Sprawiedliwość nie potrafi, a może raczej nie chce, kontaktować się ze społeczeństwem za pośrednictwem mediów. Jarosław Kaczyński bardzo łatwo popada w konflikty z dziennikarzami, nawet z tymi, którzy dobrze mu życzą. Przykładem niech będzie tutaj ostatnia publiczna wymiana zdań pomiędzy prezesem PiS, a naczelnym „Rzeczpospolitej”, Pawłem Lisickim.
Zmienił się również język, jakim partia komunikuje się z opinią publiczną. Stał się ostrzejszy, wyraźniejszy, ale przy tym bardziej konfliktowy i wartościujący. Oczywiście, polityka to nie gra pięknych słówek. Najważniejsze powinno być meritum sprawy, treść wypowiedzi, a nie ilość przecinków, średników i wielokropków. Powinno tak być, ale jest dokładnie odwrotnie.
I trzeba to wreszcie zrozumieć. Musi to pojąć PiS, Jarosław Kaczyński i jego zaplecze. Wspomniany już wcześniej Marek Migalski ma rację pisząc, że opozycja powinna zamiast na krzyżu skupić się na sprawach takich jak podatki czy ukręcanie łba aferze hazardowej. PiS dając się wmanewrowywać w kontrowersyjne i bezwartościowe jednocześnie tematy, pozwala Platformie Obywatelskiej na swobodne działanie.
Mówiąc „NIE” polityce wizerunkowej i formacji wyborczej, Jarosław Kaczyński mówi jednocześnie „TAK” dla polityki Donalda Tuska, podwyżki podatków i rozrastania się aparatu urzędniczo-państwowego.
Można zajmować się poważnymi tematami, dbając jednocześnie o swój wizerunek i społeczny komunikat. PiS udowodnił to w kampanii prezydenckiej. PO woli natomiast omijać tematy poważne, a w razie absolutnej konieczności – podejmować je przy maksymalnie odwróconej uwadze opinii publicznej. Polityka prowadzona przez partie typu wyborczego wcale nie musi jednak polegać na cynicznym odwracaniu kota ogonem. Można prowadzić debatę o największych polskich problemach, nie gratulując jednocześnie dziennikarzom – a za ich pośrednictwem także obywatelom – daleko posuniętej niewiedzy.
Trzeba się szanować. Tylko tyle i aż tyle. Po katastrofie smoleńskiej wydawało się, że jest to dla PiS-u jasne. Na plucie w twarz trzeba odpowiadać spokojem, ludzkim wyrażeniem ubolewania nad przykrością, jaka nas spotyka. Tak dzisiaj wygrywa się wybory. Podnoszeniem głosu nawet w słusznych sprawach, niestety, nie da się tego zmienić.
Inne tematy w dziale Polityka