jmalos jmalos
188
BLOG

Nie Mój Prąd – cz. I instalacja

jmalos jmalos Energetyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Według ekspertów rządowych ubiegły rok był bardzo udany pod względem inwestycji w efektywność energetyczną i odnawialne źródła energii, a zwłaszcza w źródła fotowoltaiczne, w których boom zapoczątkowany został przez rządowy program „Mój Prąd“. Głównym celem programu „Mój Prąd” jest zwiększenie produkcji energii z mikroźródeł fotowoltaicznych.

Jak ocenił Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej "Mój Prąd" cieszył się w 2019 roku największą popularnością spośród wszystkich programów realizowanych przez Fundusz. Według Artura Michalskiego, wiceprezesa zarządu NFOŚiGW program okazał się przełomowy, ”bo był bardzo prosty i jednocześnie bardzo szybki i dosyć obszerny w obsłudze, jeśli chodzi o moc, jaką planujemy zainstalować". Jestem jednym z beneficjentów programu "Mój Prąd" i wbrew optymistycznym wypowiedziom p. Michalskiego ośmielę się stwierdzić w części II blogu, że sprawy nie prezentują się tak różowo.

Jesienią 2019 roku zamierzałem kupić panele fotowoltaiczne z osprzętem oraz inwerter, a następnie samemu wykonać instalację. W związku z tym pomysłem od razu natrafiłem na szereg biurokratycznych trudności. Przykładowo PGE-Dystrybucja wymaga aby instalator posiadał uprawnienia do wykonywania instalacji, co zadeklarować musi w pkt 4 oświadczeń zawartych w formularzu PGE „Zgłoszenie instalacji przyłączenie mikroinstalacji do sieci elektroenergetycznej”. Jest to o tyle dziwne, że regulamin programu NFOŚiGW dopuszcza samodzielne wykonanie instalacji. Zlecenie uprawnionemu instalatorowi takiej usługi (czyli praktycznie wypełnienie powyższego formularza) to nieoficjalny koszt około 2-4 tys zł.

 Inny przykład przysłowiowych schodów to wymóg dostarczenia certyfikatu EN50-549-1:2019 poświadczającego że użyty w mojej instalacji światowej klasy inwerter Sofar Solar "nadaje się" do podłączenia do sieci dystrybucyjnej. Nawet wykonawca instalacji był zaskoczony wymogiem przedstawienia takiego certyfikatu. Jeśli jest to rzeczywiście wymóg UE to dlaczego NFOŚiGW nie stworzy listy certyfikatów urządzeń dostępnych na rynku, a z kolei dystrybutor sieci umywa od tego ręce, przerzucając wszystko na wykonawcę. Gdyby osoba fizyczna sama odważyła się wykonać instalację wtedy stanęłaby dodatkowo przed zadaniem zdobycia takiego certyfikatu. Ostatnia ważna przeszkoda to VAT, montaż elementów na własną rękę powoduje naliczenie 23% VAT podczas gdy montaż tych samych elementów przez firmę (dla osoby fizycznej) to już tylko 8% VAT (w końcu roku stawkę na panele ujednolicono dla 8% niezależnie od tego kto je montuje). Tak więc po krótkiej analizie zarzuciłem koncepcję DIY. Konsultowałem się nawet ze znanym doradcą rządowym jak to możliwe, że wykonanie instalacji we własnym zakresie napotyka na taki gąszcz przeszkód. Zwykła logika wskazuje że aktywność taka powinna być wspierana. W odpowiedzi usłyszałem, że nie jest w interesie rządu aby obywatele sobie sami coś majstrowali przy instalacji przyłączonej do państwowej sieci dystrybucyjnej, wszak chodzi tu o bezpieczeństwo energetyczne. Jedyną opcją montażu pozostała więc firma montażowa.

Wszyscy wykonawcy instalacji byli oblegani, gdyż w krótkim czasie otrzymali dużo zamówień z programu "Mój prąd". Jeden dzień pracy 3-osobowej ekipy przy montażu instalacji firmy wyceniały na kwotę ponad 5 tys. zł. Firmy podwyższyły stawki montażu i pogarszały jakość usług (na przykład opóźniając realizację o 2-3 miesiące w stosunku do uzgodnionego terminu), słusznie argumentując że "Mój prąd" skumulował falę zamówień klientów pod koniec roku i znacząco obciążył ich harmonogramy prac. W sumie koszt mojej instalacji o mocy 5 kW wyniósł 21 tys. zł, w tym koszt materiałów netto wynosił około 14 tys. zł. Reszta to podatek VAT oraz przychód firmy za montaż instalacji. Całość wydatków musiałem ponieść z góry, gdyż dofinansowanie dostanę dopiero w połowe  tego roku kalendarzowego, w związku z urzędowymi zatorami w realizacji wniosków.

Na odbiór działającej instalacji przez dystrybutora energii energetycznej czekałem około 70 dni. Ciekawym zabiegiem proceduralnym jest żądanie, aby zgłaszający instalację podał wewnętrzny identyfikator dystrybutora sieci PPE (Nr Punktu Poboru Energii). Identyfikator taki można uzyskać m.in. zwracając się do dystrybutora z pismem o jego podanie. Wdrożono więc procedurę biurokratyczną, zgodnie z którą dystrybutor energii wymaga od odbiorcy prądu podania informacji którą sam posiada. Aby dowiedzieć się o status załatwienia przyłączenia dzwoniłem kilkadziesiąt razy do dystrybutora oraz kilkukrotnie stawiałem się osobiście w jego lokalnej siedzibie. Po licznych ponagleniach, 13 marca 2020 roku przyłączono moją instalację do sieci, jednak Umowy „Świadczenie usług dystrybucji energii elektrycznej wprowadzonej do sieci dystrybucyjnej z mikroinstalacji przez Wytwórcę” nie mam do tej pory. Wciąż nie wiem według jakich taryf będzie naliczany prąd płynący przez w obydwie strony przez licznik, w jakich okresach będę mógł wykorzystać nadmiar produkowanej energii oraz jaką część z oddanego elektrowni prądu będę miał prawo odzyskać.

Czy może obywatel sprzedać część wyprodukowanego prądu?. Okazuje, że w naszym kraju nie może. Według obecnie obowiązującej ustawy prosument może produkować energię elektryczną na swój użytek a ewentualny nadmiar musi oddać za darmo Dystrybutorowi Sieci Energetycznej. Zysk jest zaplanowany wyłącznie dla państwa monopolisty. Obywatel ma być dawcą środków finansowych i nie może uzyskiwać przychodów ze sprzedaży prądu. I tu jest drugie dno zapowiadanego szeroko sukcesu programu „Mój prąd”. Zapraszam do drugiej części blogu Nie Mój Prąd – cz. II sukces czy porażka


jmalos
O mnie jmalos

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka