Kolejny genialny pomysł eurokratów.
Ograniczyć product placement. Bo szkodzi.
Dla niewtajemniczonych:
Chodzi o tzw. product placement, czyli umieszczanie produktów w programach telewizyjnych czy serialach, np. gdy bohater otwiera puszkę coca-coli. Producenci robią to, aby dyskretnie promować swój produkt.
Unia zapędziła się dość daleko w swojej bezgranicznej trosce o biednego konsumenta:
Nowe przepisy, na które zgodziły się już państwa UE, przewidują, że umieszczanie produktów w ogóle nie będzie możliwe w programach dla dzieci, programach informacyjnych, publicystycznych, dokumentalnych i poradnikowych.
W pozostałych audycjach informacji o p. p. będzie musiała się pojawiać
przed programem, po nim i po przerwie na reklamy. Czyli idąc do kina nie obejrzę 15 minut reklam tylko 20, bo dojdzie informacja o przedmiotach wykorzystanych w filmie. A może także na planie? Jeśli reżyser palił
testowane na zwierzątkach Marlboro, widz powinien o tym wiedzieć.
Skutek nowych przepisów - będzie drożej dla klienta. Bo producenci filmów czy programów telewizyjnych nie zgodzą się na obniżenie swoich zysków. Więc podniosą ceny biletów,
abonamentu platform cyfrowych itp.
Dalej robi się nieciekawie:
Nowe przepisy dotyczyć będą nie tylko telewizji, lecz także usług wideo w internecie. (...) Do dostawców takich usług mogą być zaliczone nie tylko portale czy większe witryny internetowe prowadzące własne serwisy wideo, ale również prywatne strony zawierające filmy wideo. Ale tylko w sytuacji, gdy właściciele takich stron zamieszczają na nich również reklamy, bo działalność niekomercyjna nie jest objęta dyrektywą.
Dyrektywa nie dotyczy też elektronicznych wersji gazet i czasopism, transmisji radiowej. Ale dotyczy usługi wideo na żądanie. Zgodnie z nowym prawem
co najmniej połowę pozycji w ich bibliotekach będą musiały stanowić filmy i programy telewizyjne wyprodukowane w Europie.
Czyli dostawcy będą ładować kasę w produkcje, których nikt nie będzie oglądał ("na żądanie", więc emitowane tylko, kiedy widz zapłaci). Kupować będzie trzeba, żeby utrzymać magiczny odsetek
50% w stosunku do i tak nabywanych filmów amerykańskich. Koszty spadną na klienta. I znowu będzie drożej.
Nie ma to jak ochrona konsumenta w wydaniu europejskim.