Konstantynówka. Fot. Jakub Wojas
Konstantynówka. Fot. Jakub Wojas
Jakub Wojas Jakub Wojas
1460
BLOG

Granica, której nie ma. Relacja z ukraińsko-rosyjskiego frontu

Jakub Wojas Jakub Wojas Polityka Obserwuj notkę 14

W mediach coraz mniej można usłyszeć o wojnie toczącej się na wschodzie Ukrainy. Nie oznacza to jednak, że już się zakończyła. Wojna trwa nadal, tylko ma nieco inny charakter, a tuż przy froncie dochodzi do przedziwnych zjawisk. Dlatego prosto po obchodach drugiej rocznicy rozpoczęcia protestów na Majdanie, wyruszyłem kolejny raz dalej na Wschód, żeby osobiście się przekonać jak dziś wygląda tamtejsza rzeczywistość.

 

Ostatnią stacją kolejową na trasie, która jeszcze do niedawna biegła z Kijowa do Doniecka, jest dziś Konstantynówka. To niegdyś ponad 70- tysięczne miasto, podobnie jak pobliski Artiomowsk, na wskutek toczącej się wojny kompletnie zmieniło swój charakter. Z miasta-sypialni, z którego do donieckich zakładów dojeżdżały tysiące pracowników, przekształciło się w miasto przygraniczne, choć formalnie żadnej granicy tutaj nie ma.

„Przejście graniczne”
Tradycyjnym „powitaniem” na ukraińskich dworcach jest oferta skorzystania z taksówki. W Konstantynówce dochodzi do tego propozycja „blok-post Artiomowsk”. W tym bowiem oddalonym o dwadzieścia kilka kilometrów mieście znajduje się jedno z niewielu legalnych przejść z tzw. Doniecką Republiką Ludową (DRL). Sami mieszkańcy mówią o Artiomowsku i Konstantynówce, że to teraz „miasta przygraniczne”, gdyż tutaj wszystko kręci się wokół owej „granicy”.

„Granica” to tak naprawdę linia frontu – blok posty, czyli punkty kontrolne obydwu wrogich stron w okolicach Artiomowska. Przekraczają ją głównie mieszkańcy DRL, którzy chcą np. odebrać swoje wypłaty i emerytury. W separatystycznych republikach jest to niemożliwe. Nie działają tam bankomaty. Dlatego jedną z pierwszych rzeczy rzucających się w oczy zaraz po przybyciu do któregoś z powyższych miast są właśnie kolejki przed bankomatami.

Do Artiomowska jadę taksówką z emerytowanym górnikiem spod Doniecka, Maksymem. Na nieokupowaną część Ukrainy przyjechał, żeby odebrać kolejną wypłatę emerytury zasłużonej 46-letnią ciężką pracą w kopalni. Na pytanie jak się żyję obecnie w DRL odpowiedź ma krótką, choć dosadną: chu*owo.
- To co dobija to ceny i to praktycznie wszystkiego – żali się Maksym – Mnóstwo ludzi przyjeżdża tu po prostu na zakupy i to nie tylko rzeczy spożywczych, ale też np. lekarstw. Jakość produktów na Ukrainie też jest zdecydowanie lepsza.

Taksówka, którą jedziemy po wojennych drogach znacznie przekracza dozwolone i bezpieczne prędkości. Jest już po zmroku, a tzw. przejście graniczne nie jest otwarte 24 h na dobę, lecz od 7. rano do 7. wieczorem.

Pierwszy „graniczny” punkt kontrolny jest usytuowany kilka kilometrów na południowy wschód od miasta. Kieruje nim… ukraińska straż graniczna. Rozwiązanie to jest powieleniem właściwie tego samego błędu, jaki ma ciągle miejsce na granicy z Krymem. Tam również przejścia obsadzone są przez pograniczników, co mogłoby wskazywać, że Ukraina godzi się ze zmianami terytorialnymi, jakie zaszły w wyniku tego konfliktu. A biorąc za prawdę oficjalne komunikaty władz w Kijowie to nic takiego nie miało miejsca.

Przeważająca większość osób przekracza artiomowską „granicę” samochodem bądź lokalnym autobusem tzw. marszrutką. Kontrola nie zawsze przebiega gładko. Nierzadko bywa uciążliwa i dla wielu niezrozumiała.
- Teraz przy wjeździe do Ukrainy stałam 8 godzin – żali się jedna z moich rozmówczyń – Ukraińcy sprawdzali bagaże wszystkich podróżnych w busach. Najpierw kazali wciągnąć torby, zostawić na ziemi, zabrali paszporty i każdego wnikliwie sprawdzali. Ale już samochody to puszczali bez takiej kontroli!

Do przekroczenia granicy prócz paszportu, ze strony ukraińskiej wymagana jest specjalna przepustka tzw. sektorówka. Wydawana jest w miejscowym sztabie wojskowym. Na niej zaznaczony jest sektor obszaru operacji antyterrorystycznej (tzw. strefy ATO) w jakim znajduje się dana miejscowość, imię i nazwisko posiadacza karty oraz jego miejsce zameldowania. Brak takiego dokumentu oznacza w najlepszym razie odmowę przekroczenia „granicy”, jeśli nie wnikliwsze zainteresowanie ze strony lokalnych służb.

Po kontroli pograniczników jest ok. 25 km strefy przejściowej, a dalej kolejny punkt kontrolny, tym razem wojskowy. I tutaj już bywa naprawdę niebezpiecznie. W ostatnim czasie bowiem rejon Artiomowska jest miejscem najpoważniejszych ataków i starć między siłami separatystów a armią ukraińską.

Wojna partyzancka
Po chwilowym uspokojeniu sytuacji na wschodzie Ukrainy wojna na tym obszarze od niedawna odżyła na nowo. Nie są to już jednak walki w rodzaju tych, jakie miały miejsce w zeszłym czy na początku tego roku. Na Ukrainie coraz częściej mówi się, że teraz jest to „wojna partyzancka”.

Do ataków prorosyjskich bojówkarzy dochodzi w określonych punktach ukraińskiej obrony. Wojna na wschodzie Ukrainy od samego początku charakteryzuje się takim właśnie punktowym charakterem, teraz jednak nieco inna jest istota tych ataków. Obecnie zdarza się, że są one przeprowadzane z wykorzystanie ciężkiej artylerii czy czołgów, jednakże zazwyczaj przybierają rozmiar drobnej potyczki czy wymiany ognia, co prawda czasem bardzo intensywnej, lecz obejmującej obszar głównie najbliższej styczności wrogich stron. Ukraińskie posterunki atakowane są także przez separatystyczne oddziały dywersyjne, ale i one jak na razie nie zapuszczają się w głąb strefy ATO.

Ataki separatystów najczęściej nie są długotrwałe, jednak dochodzi do nich niemal codziennie w tych samych bądź pobliskich punktach ukraińskiej obrony. Wskazywać by to mogło, że ich celem jest wiązanie i trzymanie w ciągłej gotowości bojowej sił ukraińskich, co dla tego państwa nie jest rzeczą prostą.

W trakcie starać giną przede wszystkim żołnierze, ale ryzyko ponoszą także cywile, gdyż ostrzał separatystów, pomimo że nie dochodzi do Artiomowska to często obejmuje wsie na południowy wschód od miasta. Trzeba także zaznaczyć, że choć zdaniem OBWE zarówno DRL jak i Ukraina naruszały w ostatni czasie zawieszenie broni to w przeważającej części tych przypadków winę za to ponosili separatyści.

Coraz bardziej profesjonalnie z kolei wygląda zaplecze ukraińskiego frontu. Cała strefa ATO najeżona jest punktami kontrolnymi, co ma ograniczać ryzyko dywersji. Wojska stacjonujące w tym rejonie to przede wszystkim armia zawodowa. Jeszcze kilka miesięcy temu całą linię frontu obstawiała Gwardia Narodowa i jednostki ochotnicze, natomiast oddziały zawodowe znajdowały się na tyłach. Dziś sytuacja się odwróciła.

Początkowo istniały obawy, co do sprawności bojowej jednostek armii zawodowej, bowiem większość z nich nie uczestniczyła w najbardziej „gorącej” fazie tego konfliktu. Jednakże jak dotąd nie ma powodów, aby powątpiewać w ich zdolności. Wręcz przeciwnie. Żołnierza armii zawodowej łatwo odróżnić od wojaka z oddziału ochotniczego. Ci pierwsi charakteryzują się nie tylko lepszym umundurowaniem, ale też często są bardziej zdyscyplinowani.

Trudno obecnie usłyszeć jakieś poważniejsze skargi ze strony miejscowych na ukraińskich żołnierzy, a tak bywało chociażby w Mariupolu za czasów stacjonowania tam ochotniczego pułku Azow. Zresztą i sama Konstantynówka pod tym względem to również miejsce szczególne. W marcu 2015 r. doszło tu zamieszek, po tym jak transporter opancerzony potrącił kobietę i dwójkę dzieci, w wyniku czego jedno zmarło. Dziś po tamtej niechęci nie ma już śladu. Teraz nierzadkim obrazkiem na ulicy jest jak miejscowi podchodzą i przyjaźnie zagadują żołnierzy.

Polepszenie wzajemnych stosunków potwierdzają także wojskowi często posługując się hasłem: „Mniej mówić, a więcej robić”. Ma się to przejawiać w wielu programach pomocowych i odbudowy tego regionu, które armia prowadzi. Dzięki nim odtwarzana jest infrastruktura, otwierane są zniszczone wcześniej szkoły czy po prostu dostarczana jest pomoc humanitarna. Takie działania znacznie lepiej tworzą pozytywny wizerunek armii i samej Ukrainy wśród tutejszej ludności niż niejeden, organizowany tu niekiedy, miting patriotyczny.

Dlaczego nie uciekacie?
Na południe od Konstantynówki leży Dzierżyńsk. Jego już znaczniejsza odległość od „przejścia granicznego” powoduje, że podzielił on los wielu miast w strefie ATO. W środku dnia, w samym centrum spotyka się jedynie pojedyncze osoby. Większość już dawno stąd uciekła. Również Konstantynówka w sporej swej części jest wymarła. Życie toczy się przede wszystkim wokół dworca kolejowego i autobusowego. Tu pojawiają się żołnierze z pobliskiej jednostki, przyjezdni z DRL, no i zwykli mieszkańcy.

Zbliżonej wielkości Artiomowsk jest miastem bardziej żywym, gdyż niektóre przedsiębiorstwa przeniosły się tutaj z Doniecka, a to oznacza, że jest więcej pracy. Ponadto miejscowi mówią o pieniądzach „zarabianych na granicy”. Jak stwierdził jeden z moich rozmówców – Dla niektórych wojna to bardzo dobry interes. Od drobnego przemytu przez poważniejszą kontrabandę po tzw. biznes węglowy, czyli nielegalne kupowanie na wielką skalę węgla od separatystów. W te drobne grzeszki i poważne grzechy mają być zamieszani przedstawiciele różnej maści środowisk po obydwu stronach konfliktu. Jednak za rękę nie złapano nikogo.

Pomimo że granica stała się dla wielu żywicielką to każdego dnia z Konstantynówki via Artiomowsk odjeżdża wypełniony po brzegi autokar z napisem „Moskwa”. Jest to główny kierunek stałych wyjazdów z Donbasu. Powszechne jest tu przeświadczenie, że potyczki pod Artiomowskiem to tylko zapowiedź starć na naprawdę wielką skalę, a dla wielu znaczy to jedynie tyle, że lepiej już nie będzie i warto szukać szczęścia gdzieś indziej.

Wbrew jednak temu przeważająca większość mieszkańców DRL, którzy przekraczają „granicę” w Artiomowsku, po załatwieniu swoich spraw, wraca z powrotem do separatystycznej republiki, gdzie życie jest jeszcze trudniejsze niż po ukraińskiej stronie frontu. Dlaczego wracają?
- Przed wybuchem wojny w Doniecku mieszkanie kosztowało naprawdę sporę pieniądze – mówi Roman, kierowca trudniący się przewozem ludzi przez granicę – Wielu całe życie na te własne domy i mieszkania zbierało. Dzisiaj to nawet za darmo nikt tego nie będzie chciał. I co teraz? Cały dorobek życia mają zostawić?

I tak każdego dnia przez nieuznawaną granicę, obszar mocno zmilitaryzowany, gdzie ciągle mają miejsce walki przechodzą setki ludzi z nikłą nadzieją, że kiedyś powróci tu normalność.

 

Artykuł ukazał się wcześniej na portalu eastbook.eu

Zobacz galerię zdjęć:

"Wojenna" droga na Donbasie. Fot. Jakub Wojas
"Wojenna" droga na Donbasie. Fot. Jakub Wojas W drodze przez wojskowe posterunki. Fot. Jakub Wojas Centrum Dzierżyńska. Fot. Jakub Wojas Wjazd do Słowiańska. Fot. Jakub Wojas
Jakub Wojas
O mnie Jakub Wojas

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka