Jeden Armstrong 7 razy wygrał Tour de France, szprycował się steroidami i pokonał śmierć - śledziłem jego zwycięstwa z największym podziwem i zawsze będzie dla mnie bohaterem. Drugiego Armstronga śmierć pokonała, ale zyskał nieśmiertelność, stając się "pierwszym człowiekiem na Księżycu". Opisałem kiedyś ten moment w książce „Grupy na wolnym powietrzu”, której bohatera właśnie wtedy wypuścili z wojska, gdzie wylądował po marcu-68.
@
"W poniemieckim forcie zwanym „Tajwan” powiedzieli mi, że WP rezygnuje z moich usług w trybie przedterminowym i mogę sobie jechać do tego Izraela, byle szybko - przystawili pieczątki. Z radości wielkiej skopałem przed koszarami karbowane opony jakiejś amfibii BTR i potem siedziałem w wysokiej trawie koło szosy, i usłyszałem nadjeżdżający pekaes. Wstałem i kierowca mnie zobaczył, i potem wziąłem wczorajszą gazetę z maski silnika, i podjechałem do najbliższego wczasowiska nad morzem.
„W przelotowej uliczce wisiały czerwone płachty z okazji „lipcowego święta” i sprzedawali szczupaki pełne wylewającej się ikry na ladzie, i w nocy 21 lipca 1969 pierwszy człowiek miał stanąć na Księżycu. Ogniska strzelały iskrami na wydmach i letnicy zalewali je morską wodą; histeryczne wrzaski kobiet w ciemnościach i biegi na przełaj w dresie, i poszedłem za nimi obejrzeć lądowanie w telewizorze, i pokutował we mnie duch niewiary; pokazywali wciąż tylko jakieś migające monitory z facetami w Houston.
„Przysnąłem na stojąco oparty o ścianę zadymionej salki telewizyjnej i potem jak się obudziłem - zobaczyłem cień buta na srebrnym globie; to się ucieszyłem. Poranek mozartowski przy fontannie i mewy przysiadały się do talerzyków z wuzetką, i gość z butlą gazową sprzedawał balony na wietrze. Pod niskimi chmurami łazili zaklinacze ognia na szczudłach, z drewnianymi kołatkami - zobaczyłem kandyzowaną jarzębinę zamiast rodzynków i żywe raki obłożone lodem w wielkich wiklinowych koszach z uchwytami.
„Dama w wieczorowej sukni z gwiezdnym szlakiem - z przedawkowaną samotnością po nocnej imprezie - kapela cygańska w muszli na deptaku i kolorowe kukły na horyzoncie. „Sałatka gdańska z ryb atlantyckich” na dworcu i piwo beczkowe podawali w butelkach po mleku; nie mam ręki do kwiatów - skarżyła się bufetowa. Przy fantastycznym zachodzie słońca jechałem luźnym wagonem restauracyjnym do Warszawy i na jakiejś małej stacji pachniały jaśminy - butelki wódki na stolikach z białymi obrusami.
„Całkiem nieźle się wtedy czułem, choć niezbyt wiedziałem, co się dzieje; jakbyś na oszklonym tarasie knajpy patrzył, jak zbiera się na burzę w zachodzacym słońcu i wiatr od morza pchał cię razem z barem pod górę. Najmniejszy kieliszek wódki „harcerzyk” i przestawiali cysterny na górce rozrządowej, i kelner postawił tacę na sąsiednim stoliku, nim poprzenosił oszronione kielonki pojedynczo na nasz stolik, i zabrałem się ostro do podwójnego tatara; nagle zrobił się krzyk dookoła, bo zapomnieli ostatni wagon restauracyjny na peronie i wszyscy byli narąbani z okazji 22 Lipca.
„Więc cholerny pociąg mało nie odjechał bez nas i daliśmy konduktorowi stówę, żeby otworzył przedział zastawiony od korytarza noszami; pamiętam potem jak wysiadłem - był taki wiatr, że wyrywał ludziom czarne parasole z rąk i wybijał szyby w oknach hali dworcowej, i papiery fruwały na wysokości twarzy, i strzelilem piwo w zielonej budce. Opalony zastęp harcerski z rozwianą choragwią mało nie rozerwał babci na pasach, która nie chciała dać się przeprowadzić przez jezdnię i skacowane wycieczki chłoporobotników rozjeżdżały się po całonocnej zabawie pod PKiN-em (prywat u Józia).
„Stałem oparty o kiosk i wyły syreny alarmowe nad miastem, które nagle zrobiło się puste i jakiś magister, kurwa, inżynier, kurwa, górnik - jęczał, że etykę zawodową zatraca, gdy mu od samego rana rzygają pod ziemią. Słup reklamowy z polską szkołą plakatu na pętli na Potockiej, gdzie wajchowy wyskakiwał z budki i ze zgrzytem przestawiał szynę; nieraz w lato jesienne sprawy; rozpakowałem się, kurwa i wyprałem - psy podrosły u sąsiadów; jakoś, kurwa, w tym wszystkim nie czułem siebie.
„Leżałem całymi dniami na kanapie i szuflady zacinały się od papierów; patrzyłem na kilogramy zadrukowanego papieru - wielkie nazwiska i tektura z płótnem – a człowiekowi smutno i żal; kupiłem sobie karnet na festiwał Bergmana, który leciał w kinie starych filmów „Iluzjon” i w połowie każdego filmu załamywałem się, i wyskakiwałem na piwo; zaliczyłem jednym ciągiem trzy filmy, o których czytałem po gazetach i ledwo wysiedziałem do końca.
„Chłopaki wrócili z woja parę dni później i byli cholernie rozżaleni, i nie chcieli gadać; zobaczyłem jak wyskakiwali z jakichś autobusów i potem gadaliśmy coś głupio patrząc na siebie, i szliśmy w południe Krakowskim Przedmieściem, i jakieś gnoje zaglądali nam w twarze. Mieliśmy papiery złożone na wyjazd i w najbliższym czasie miało się wyjaśnić, i zaczynałeś mieć ostre stany, które jako gówniarz poznajesz przed egzaminami: momentami cholernie się bałeś i potem znowu byłeś cholernie samotny.
„Chodziliśmy teraz głównie do kawiarni „Gwiazdeczka” na Starówce i piliśmy mrożoną kawę przy białym stoliku w podwórku z filarkami, i każdy udawał, że coś załatwia, i były rozmowy, że Polska przestała być dla nas krajem do życia”.
STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY.
Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach. “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima.
FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura