„I ty, Brutusie, przeciwko mnie ?“ Parafrazując zdanie zaczerpnięte z szekspirowskiej sztuki można by rzec: „I ty, Orbanie, przeciwko Ukrainie ?“.
Kiedy w połowie marca Władimir Żyrinowki sformułował do polskiego MSZ list, w którym proponował dokonanie przez Rosję, Polskę, Węgry i Rumunię rozbioru Ukrainy wszyscy... mówiąc delikatnie - „pukali się w czoło“. Ach, To przecież Żyrinowski, nie ma co traktować tego poważnie... aż tu nagle rządzący od kilku lat na Węgrzech Wiktor Orban, w przemówieniu towarzyszącemu ponownemu zaprzysiężeniu na premiera - żąda utworzenia na Zakarpaciu węgierskiej autonomii.
Mniejsza o samo żądanie, najważniejszy jest sam moment jego sformułowania – w czasie kiedy ważą się losy Ukrainy jako państwa, kiedy rozszarpywana jest kawałek po kawałku od wschodu, Orban wyciąga sztylet z żądaniem autonomii na Zakarpaciu i zimną krwią umieszcza go pod żebrami walczącej z rosyjskimi separatystami ukraińskiej państwowości.
Węgry - członek NATO, Orban – lider ugrupowania będącego sojusznikiem w Europejskiej Partii Ludowej Donalda Tuska, z którym jeszcze przed kilkoma dniami stawał na jednej konferencji prasowej wspierając projekt „Unii Energetycznej“. Jest to dobitny przykład na porażkę polskiej polityki wschodniej. Skoro nie potrafimy stworzyć bloku silnie i jednoznacznie popierającego nowy rząd w Kijowie, nie trzeba było mieszać się w wydarzenia na Ukrainie w ogóle.
Sam Orban podjął ostatnio decyzję o kooperacji z Rosjanami przy budowie elektrowni jądrowej na Węgrzech – dodając do tego kategoryczny sprzeciw Francuzów przeciwko anulowaniu kontraktu na okręty typu Mistral dla Rosji wyłania się obraz, w którym zastosowanie poważnych sankcji gospodarczych dla Rosji jest po prostu nierealne.
A zatem Moskwa może bezkarnie rozmontowywać nieśpiesznie, krok po kroku, porządek ustanowiony po „rewolucji lutowej“.
Inne tematy w dziale Polityka