Kilka miesięcy temu fora internetowe obiegła wiadomość o ukaraniu grzywnami Włochów, którzy spacerując po Krakowie na głos odczytywali fragmenty przewodnika.
Tropiciele nadużyć przewodnickich odwołali się do zakazu oprowadzania grup przez osoby bez stosownych uprawnień. Od tego czasu połączone siły Straży Miejskiej oraz przedstawicieli licencjonowanych przewodników szukają wszystkich, którzy odważyliby się wspomnieć coś podczas spaceru o krakowskiej Alma Mater, o miejscu śmierci Juliana Klaczki, o Domu Długosza, o miejscu, gdzie Mirosław Dzielski spotykał się z Januszem Szpotańskim, czy o innych znaczących budynkach i zabytkach. Włodarze miasta nie reagują na kolejne nieroztropne działania rozrastającej się coraz bardziej przewodnickiej kasty, jednocześnie adresując ofertę miasta do tych, którym Kraków bynajmniej nie ma kojarzyć się z dziedzictwem Europy.
Prześladowani i mile widziani
Strategia promocyjna miasta pozostawia wiele do życzenia. Dziś układa się ona w dość spójną logiczną koncepcję. Po bohaterach symbolizujących inne miasta: Syrence, Neptunie czy Koperniku, skacowanych po całonocnych hulankach, występujących w spocie reklamowym na jubileusz lokacji Krakowa, pojawił się pomysł skierowania swojej oferty już nie tylko do angielskiego Black Country, czy innych robotniczych miast, ale do środowisk homoseksualnych. Od kilku miesięcy ta strategia zostaje dopełniona prześladowaniem osób, które chciałby o Krakowie dowiedzieć się coś więcej od ceny piwa w barach. Straż Miejska wspiera kontrolerów, którzy sprawdzają czy licencję przewodnika posiada ojciec rodziny, nauczyciel, mężczyzna pokazujący Kraków swoim kuzynom, którzy już, niestety, nie mówią po polsku. Kontrolowani są profesorowie, którzy napisali po kilka książek o Krakowie lub postaciach związanych z tym miastem, gdy odważą się kilku innym naukowcom powiedzieć coś o Collegium Maius, czy kościele Mariackim. Nie wiem, czy licencję przewodnika posiadają tak bardzo zasłużeni dla gromadzenia i upowszechniania wiedzy o Krakowie profesorowie jak Michał Rożek, Bogusław Krasnowolski, Jacek Purchla, Andrzej Chwalba. Ciekaw jestem, czy już mieli oni do czynienia ze Strażą Miejską powołującą się na pełnomocnika prezydenta panią Grażynę Leję i musieli tłumaczyć się z pokazywania córce i jej koleżankom, albo gościom z zagranicy, jakiegoś zakątka Krakowa?
Nie wiem, czy władze miasta wychodzą z założenia, że każdy turysta przyjeżdżający do naszego miasta ma podstawową wiedzę o Polsce i Krakowie i dlatego teraz potrzeba zmusić go do korzystania z licencjonowanych przewodników, których znajomość języków obcych niestety często pozostawia wiele do życzenia. A może wprost przeciwnie - przewodnicy i władze miasta wiedzą, że wśród turystów wiedza o dawnej stolicy Rzeczpospolitej Wielu Narodów jest niemal żadna i jakiekolwiek zainteresowanie się zabytkami należy skutecznie stępić? Trudno mi sobie wyobrazić realną motywację tych działań, skutek jednak jest jeden - kilkuosobowym grupom gości utrudnia się dziś spacer po mieście. Najlepszy turysta, o jakim myślą dziś władze miasta, to prawdopodobnie bezmyślny poszukiwacz wyskokowych napojów i dobrej zabawy. Najlepiej, aby się wyszumiał zapominając o tym, gdzie jest. Dziś Liverpool, jutro Praga, za miesiąc Kraków, potem może Wilno, a w końcu Ryga. Takich półgłówków Kraków zaprasza i zachęca do rozrób opieszałym działaniem Straży Miejskiej, która wielokrotnie nie była w stanie utrzymać porządku i zmusić do zaprzestania burd i głośnego zachowywania się rozwydrzonych "turystów". Ale nie można dziwić się niesprawnym interwencjom straży w trakcie demolowania lokali czy hoteli, skoro musiała ona w tym samym czasie sprawdzić licencję przewodnika kolejnego profesora lub rodzica.
Uśpiony potencjał
Wielki potencjał Krakowa wciąż pozostaje uśpiony. Ci, którzy decydują dziś o wizerunku naszego miasta, zapominają chyba, że w XV, XVI wieku była to stolica jednego z najpotężniejszych państw europejskich, o wyjątkowym ustroju mieszanym, którego fundamentem była wolność. Miasta, o którym Erazm z Rotterdamu mówił Polonia mea est - Polska jest moja. Miejsce o niezwykłej sile duchowej. Od XV wieku mówiono często o świętym mieście, z uwagi na życie w nim wielu osób posiadających opinię świętości. Miasto, w którym znajduje się Wawel - centrum polityczne Europy Środkowo-Wschodniej od XIV do XVI wieku. Miasto kultury żydowskiej. Miasto kalwinów, luteranów, prawosławnych, grekokatolików. Miejsce pochówku królów i wybitnych obywateli Rzeczypospolitej. Miasto pisarzy, poetów, artystów i noblistów. Miasto tak rozdęte przeświadczeniem o własnej wielkości, że zapomina, gdzie leżą jej źródła i jakie są jej konsekwencje.
Z ogromu tego dziedzictwa nie zdają sobie sprawy nie tylko obcokrajowcy, ale często także Polacy. Nawet krakowianie nie zawsze potrafią odczytać symbole i znaki obecne w portalach, herbach, obrazach. Stanisław Wyspiański pisał, że "tu każdy kamień jest Polską". Tu każdy kamień, każda cegła niesie w sobie niezwykłe dziedzictwo, którego świadomość została w nas mocno zatarta w wyniku hekatomby elit w czasie II wojny światowej i 45 lat komunizmu. Ale właściwie co to wszystko obchodzi przysłowiowego turystę z robotniczych miast angielskich o ogolonej głowie, przyjeżdżającego do stolicy państwa Jagiellonów tylko dla tego, że piwo kosztuje półtora funta? Czy to wszystko interesuje turystę lub turystkę przyjeżdżających na wieczór kawalerski lub panieński? Najlepiej przylecieć w piątek a wylecieć w sobotę na głębokim kacu, jak czyniło wielu. Co to wszystko znaczy dla turystów, którzy przyjeżdżają pociągiem na Dworzec Główny, spędzają parę godzin w Galerii Krakowskiej i wyjeżdżają, nieświadomi, że tuż obok znajduje się kościół św. Floriana, w którym wikarym był Karol Wojtyła, że tu niemal zawsze rozpoczynał się niezwykle uroczysty wjazd króla do Krakowa, a obok jest pomnik Grunwaldzki i Akademia Sztuk Pięknych, której kiedyś dyrektorował Jan Matejko. Niewiedzę tych odwiedzających wspiera i rozwija konsekwentna turystyczno-promocyjna polityka miasta.
Powody do nadziei
Wierzę, że Kraków może znów stać się kulturalną stolicą Polski oddziałującą na całą Europę. Prawdopodobnie nie ma na naszym kontynencie innego miasta, zdolnego na nowo obudzić ducha Starego Kontynentu. Żywotność krakowskiego katolicyzmu docenił ostatnio młody angielski ksiądz, którego najpierw zaskoczyło, że taksówkarz wiozący go z lotniska z dumą pokazywał dwa klasztory: Kamedułów na Bielanach i Benedyktynów w Tyńcu. Potem zdziwił się, gdy na dwadzieścia minut przed niedzielną mszą zastał w kościele Dominikanów pełny kościół modlących się młodych ludzi, a potem uczestniczył w mszy w przepełnionym wiernymi wnętrzu. Sytuacja zaciekawiła go tak bardzo, że postanowił sprawdzić, jak będzie wyglądać frekwencja tego dnia na innych mszach w różnych kościołach. Był w sumie na pięciu mszach, m.in. u Franciszkanów, u Jezuitów i ponownie u Dominikanów. Wszędzie było tak samo. Ostatnia msza kończyła się w przepełnionym kościele o 22.30. W angielskim The Catholic Herald, czy amerykańskim First Things takich obserwacji o Krakowie jest znacznie więcej. Przywołuje się je najczęściej z zazdrością i żalem za utraconą duszą, a nie jako przykłady prowincjonalizmu czy modernizacyjnej klęski.
Rzeczpospolita znikła z mapy Europy pod koniec XVIII wieku, wraz z nią znikły instytucje państwowe, ale co gorsza, Polska znikła jako liczący się podmiot ze świadomości elit i społeczeństw europejskich. Zapomnieliśmy o niej chyba także i my. Dwudziestolecie międzywojenne nie było w stanie odrobić ponad stu lat niebytu. Dziś Polska dostała, a w dużej mierze wywalczyła sobie, kolejną szansę. Musi krok po kroku odbudować wiarę we własne siły, wiarę w siebie opartą o wiedzę o własnej przeszłości, o wspaniałym dziedzictwie, którego tak bardzo nie jesteśmy świadomi.
Rozumiejąc znaczenie Krakowa i Wawelu dla polskiej tożsamości, od ponad 20 lat trwa rewaloryzacja najważniejszych zabytków dawnej stolicy, strasznie zaniedbanej w czasach realnego socjalizmu. Rok w rok przeprowadzane są prace konserwatorskie na ogromną skalę w katedrze, na zamku wawelskim i w wielu innych zabytkach, finansowane z budżetu Prezydenta RP. Odnowione obiekty nie zawsze są bardziej dostępne. Wejście do katedry wawelskiej to dla czteroosobowej rodziny wydatek 30 zł.
Jak dotrzeć z informacją o znaczeniu Krakowa i dziejów Rzeczpospolitej do jak największej liczby Polaków, do gości zagranicznych? Jak na nowo zaistnieć w świadomości Europejczyków? Na szczęście od kilku lat w ramach Unii Europejskiej można stosunkowo łatwo przekraczać granice. Podróżując po Europie nieporównywalnie częściej niż 20 lat temu możemy spotkać obcokrajowców, którzy odwiedzili Kraków. Są tacy, którzy odwiedzają Kraków uczestnicząc w konferencjach, są profesorowie przyjeżdżający na zaproszenie krakowskich profesorów, są wreszcie rodziny odwiedzające nasze miasto. Na szczęście nie wszyscy przyjeżdżają tu tylko po pijacką zabawę. Są tacy, którzy kupują przewodniki, czytają książki, czytają encykliki Jana Pawła II, czy Dzienniczek św. Siostry Faustyny. Jedno jest pewne - odkryciu wielkości miasta i potencjału w nim zawartego nie służą ani strategie obliczone na przyjazdy najbardziej prymitywnych turystów, ani nękanie kilkuosobowych rodzin, naukowców, czy przyjaciół chcących uszczknąć czegoś z wielowiekowego dziedzictwa.
Arkady Rzegocki
* tekst ukazał się w Dzienniku Polskim z dnia 26 sierpnia 2009 r.
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka