W Stałym Przedstawicielstwie Rzeczypospolitej Polskiej przy Unii Europejskiej przy Avenue de Tervueren w Brukseli miałem okazję gościć dwa razy. Obydwie wizyty związane były ze spotkaniami z przedstawicielami w ramach seminarium eksperckiego nt. UE organizowanego przez Wyższą Szkołę Europejską im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie oraz Biuro Posła do Parlamentu Europejskiego Bogusława Sonika, przy czym za pierwszym razem byłem uczestnikiem, za drugim organizatorem. Plany były napięte, dlatego na znajdujące się w środku gigantycznych rozmiarów dzieło sztuki nie zwróciłem zbyt dużej uwagi (no dobra, przyznam, że z wszelkich dzieł artystycznych pociąga mnie jedynie muzyka i literatura, natomiast na wytwory sztuki plastycznej jestem raczej immunizowany). Jedyne, na co zwróciłem uwagę na poniższym obrazie, to dwie nagie, o iście rubensowskich kształtach, kobiety.
Dopiero jakiś czas potem przeczytałem następującą historię tego obrazu:
Weszłam do budynku naszego Przedstawicielstwa przy UE. Obszerny hol przedstawiał niezwykłą scenę. Marmurowa posadzka zwalona była arkuszami papieru, szkicami kobiecych biustów i tubkami farb. Starszy mężczyzna malował coś energicznie w pozycji na klęczkach. – To mistrz Franciszek Starowieyski – szepnął mi ktoś.
Dostrzegłam wyłaniające się spod pędzla pulchne kształty dwóch nagich kobiet. Od kilku dni polscy dyplomaci mówili wyłącznie o tym. Obraz miał być olbrzymi – 3,4 na 4 metry – i miał zająć centralne miejsce na ścianie w głównym holu. Początkowo planowano, że otwarcie polskiego Przedstawicielstwa przy UE zbiegnie się z rozpoczęciem negocjacji członkowskich, jednak prace budowlane opóźniły się. Także mistrz Franciszek powinien zabrać się do pracy trochę wcześniej. Gdy w ostatniej chwili przedstawił MSZ-owi swoje szkice, oglądający je urzędnik zawołał przestraszony: „Miała być symbolika europejska, a są dwie gołe baby!”.
Było już jednak za późno na zmiany. Obraz trzeba było namalować, i to szybko. Pozwolono więc mistrzowi przystąpić do dzieła. Artysta miał zresztą poparcie ambasadora Truszczyńskiego – autora pomysłu, aby to właśnie Starowieyski upiększył przedstawicielstwo swoim dziełem.
Patrząc na powstający obraz bez trudu domyślam się, że siedząca na mechanicznym byku naga kobieta to Europa, a druga nagość, z aureolą nad głową, to personifikacja Polski. W lewym dolnym rogu dostrzegam zresztą łaciński tytuł: Polonia divina rapta per Europa profana („Boska Polska porwana przez pogańską Europę”). Artysta chętnie wyjaśnia mi symbolikę swojego dzieła:
- Europa jest totalnie pogańska, świecka i barbarzyńska. Na przykład euro uważam za totalne barbarzyństwo językowe.
- Czy więc warto wchodzić to takiej barbarzyńskiej Europy? – pytam.
Jak najbardziej! – odpowiada mistrz. – Ale musimy stawiać nasze warunki, gdyż my ofiarowujemy Europie naszą dziewiczość.
- Jakie warunki powinniśmy stawiać? – drążę.
- Musimy zażądać, aby był obowiązek całowania pań w rękę i puszczania ich przodem we drzwiach, bo te półdzikie kobiety w Europie obrażają się, gdy się je całuje w rękę.
- Czy w ten sposób mamy wzbogacić i uświęcić Europę?
- Tak, proszę pani. Oni żądają, abyśmy dostosowali się do ich norm, więc i my musimy egzekwować pewne normy. To właśnie forma decyduje o wszystkim.
Jeden z polskich negocjatorów żartował potem, że faktycznie będzie zabiegał o wprowadzenie do europejskiego ustawodawstwa obowiązku całowania pań w dłoń. Mniej poczucia humoru mieli urzędnicy z MSZ. Przestraszeni śmiałością i polityczną niepoprawnością dzieła, zastanawiali się, jak wytłumaczą unijnym gościom jego znaczenie. W końcu, tuż przed uroczystym otwarciem przedstawicielstwa, złamali się i kazali zamalować część tytułu, pozostawiając tylko napis: „Boska Polska”. Mistrz Franciszek był wprawdzie wzburzony, jednak powiedział mi:
- Najważniejsze, że ostała się Polska.
Był to pierwszy kompromis z Brukselą. Znamienny, bo – wbrew pastiszowi mitologicznej sceny z obrazu mistrza Franciszka – nikt nikogo przecież nie porywał i do niczego nie zmuszał.
(Katarzyna Szymańska-Borginon, W piżamie do Europy, Olszanica 2003, s. 32-34. Swoją drogą bardzo gorąco polecam tą napisaną z dużą dawką humoru książkę nt. negocjacji akcesyjnych z perspektywy dziennikarskiej pracy w kulisach. Więcej mówi o naturze UE niż większość podręczników akademickich, które znam.)
Przytaczam tą niezwykle pouczającą historię, gdyż ten typ zachowania urzędników wobec „Brukseli”, próba wyprzedzenia domniemanych lub rzeczywistych życzeń płynących z europejskiej centrali, od głównych decydentów w UE, albo dorównywanie do generalnych trendów społecznych, jest często spotykane. Niestety bardzo powszechnie spotkać ją można również w działaniach obecnego rządu.
Do najważniejszych tego przykładów można zaliczyć postawę wobec Traktatu Lizbońskiego, a w szczególności Karty Praw Podstawowych, a także tarczy antyrakietowej. Ten drugi przykład może nie jest tak oczywisty, gdyż podczas szczytu w Bukareszcie europejskie państwa NATO w końcu doceniły znaczenie tarczy, mimo wszystko postawą rządu Tuska wobec tarczy zdaje się kierować chęć pokazania braciom Europejczykom, że nie taki z nas osioł trojański Ameryki, jak nas malują.
Jednakże najbardziej widocznym tego przykładem, choć bez wątpienia nie najważniejszym, jest opisany przez „Rzeczpospolitą” (E.K. Czaczkowska, Jak polski rząd zwalcza dyskryminację, 2 sierpnia 2008) projekt ustawy o równym traktowaniu. Problem dotyczy głównie faktu, iż w polskim projekcie rozciągnięto zasadę równego traktowania na organizacje pozarządowe (art. 3 ust. 1 pkt 4), czego dyrektywy UE, które ustawa ma implementować, wcale nie wymagają. Dlaczego urzędnicy Ministerstwa Pracy to zrobili? Wydaje się, że istnieją dwa potencjalne wytłumaczenia tego faktu, obydwa są równie możliwe.
Pierwsze jest takie, że urzędnicy przygotowujący projekt zupełnie nie orientują się w materii, którą operują. Wskazuje na to wywiad, w którym Berenika Anders, dyrektor Departamentu do spraw Kobiet, Rodziny i Przeciwdziałania Dyskryminacji w Ministerstwie Pracy, przeczy sobie kompletnie co drugie zdanie („Związek Dużych Rodzin Trzy+ obawia się, że będzie musiał przyjmować osoby bezdzietne. Jeżeli statut nie pozwala, to nie będzie musiał. Ale co jest ważniejsze: statut czy ustawa? Ustawa. Czyli trzeba będzie zmieniać statuty? A ja nie rozumiem, dlaczego osoba będąca wdową z dwojgiem dzieci nie może zapisać się do takiego stowarzyszenia Trzy+”, uff…).
http://www.rp.pl/artykul/4,170932_Inspektor_ds__rownosci_przypilnuje_praw_wszystkich.html
Drugie wytłumaczenie jest takie, że pani Anders nie wygaduje głupot, tylko nie chce powiedzieć wszystkiego, dlatego kręci. Projektowi temu może bowiem towarzyszyć ukryta agenda kulturowa zmierzająca do radykalnego włączenia projektu równościowego w tradycyjne w dużym stopniu polskie społeczeństwo. Pisząc „ukryta” i „radykalna” mam na myśli wykraczająca poza tą agendę, która oficjalnie wypisana jest w dwóch dyrektywach UE, na które powołuje się ustawa.
To, że celem stały się organizacje pozarządowe, jest znamienne. Organizacje te uważane są (czy słusznie, to inna sprawa) za emanację społeczeństwa obywatelskiego, a więc pośrednika pomiędzy państwem a jego obywatelami, które z natury, gdyby odczytywać je tak, jak widział stowarzyszenia amerykańskie Alexis de Tocqueville, powinny służyć samo-organizacji społeczeństwa ograniczającemu władzę państwową. Problem w tym, że w praktyce działania Komisji Europejskiej wykształciła się praktyka traktowania NGO-sów jako platformy rozciągania władzy nad społeczeństwem. W tym celu powołuje się odgórnie zupełnie sztuczne „organizacje pozarządowe” kierujące się z góry ustalonym programem.
Kiedy pracowałem jeszcze w Biurze Współpracy Międzynarodowej WSE otrzymałem pismo z Komisji, które informowało, że w wyniku odpowiedzi na społeczną potrzebę (jak zbadaną, tego nie wyjaśniono) postanowiono powołać ogólnoeuropejskie stowarzyszenie beneficjentów programu Erasmus. Jak się potoczyły losy tej „odgórnej inicjatywy społecznej” nie wiem, ale są inne przykłady funkcjonujących stowarzyszeń, które służą KE do promowania radykalnej agendy społecznej, z European Youth Forum na czele (na ten temat zobacz artykuł Macieja Golubiewskiego w najnowszym numerze „Międzynarodowego Przeglądu Politycznego”).
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby za tym projektem tkwiła jakaś ukryta chęć dostosowania polskiego zaścianka do wyobrażenia o idealnej europejskiej rzeczywistości. Ewa Thompson trafnie pisała o skolonializowanych umysłach, których w Polsce nie brakuje: „Skolonizowana mentalność odznacza się wiarą, że najwyższa mądrość zawsze mieszka za granicą, a prawdziwa kultura jest odległa, nigdy zaś rodzima. Presja zagranicznych Lepszych ma uczynić rodzimych Gorszych godnymi uczestnictwa w projekcie cywilizacyjnym zainicjowanym i kontrolowanym przez Lepszych” (W kolejce po aprobatę, „Europa” 180/2007).
Wcale mnie też nie dziwi, że takie rzeczy zdarzają się akurat za obecnego, jakże radośnie nam panującego, programowo europejskiego rządu. I tylko się zastanawiam, czy w wyniku jego rządzenia ostanie się Polska, ta kulturowo tradycyjna, która jest mi bliska.
Maciej Brachowicz
PS. Przepraszam, za dziwny format ale tak się porobiło, gdy wklejałem tekst na stronę
PS2 Chciałem wkleić fotkę obrazu, ale nie umiem więc jeżeli ktoś chce go zobaczyć to niech wpisze w obrazach google jego nazwę.
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka