Pressje Pressje
78
BLOG

Dlaczego Rosja nie chce wyjść z Gruzji i jak można ją do tego pr

Pressje Pressje Polityka Obserwuj notkę 31

Kiedy w trakcie II WŚ Armia Czerwona osiągnęła miejscowość, w której mieszkali moi pradziadkowie, zaznali oni wątpliwej przyjemności osobistej inspekcji przez jej żołdaków. Powód był prosty: wcześniej w ich domu, jak w wielu innych, zostało zakwaterowanych dwóch żołnierzy Wermachtu. Byli to trochę tacy Niemcy jak z popularnego serialu ‘Allo, ‘Allo!, zajęci bardziej poprawianiem swojej sytuacji materialnej niż służbą wojenną (ich nazwiska bardziej brzmiały słowiańsko, niż germańsko, ale mi wyszły z głowy), niemniej jednak przez jakiś czas tam mieszkali, o czym oczywiście życzliwi sąsiedzi nie omieszkali wspomnieć nadciągającej „armii wyzwolicielskiej”.

W każdym razie żołnierze, umotywowani pogłoskami o zapasach wódki znajdujących się w piwnicy, przystąpili do tradycyjnego sposobu przeszukania, czyli wyprowadzili wszystkich z domu, postawili pod ścianą, wycelowali pepesze i kazali natychmiast wszystko wydać, bo jak nie… Na szczęście nadciągnął młody radziecki oficer, ku któremu natychmiast rzuciła się moja świetnie posługująca się rosyjskim prababcia, prosząc o litość. Odpowiedź oficera była jednoznaczna: jeżeli nie macie niczego do ukrycia nie obawiajcie się, przy mnie nic wam nie zrobią, ale jeżeli coś ukrywacie a oni to znajdą, to i moje rozkazy nic tu nie pomogą, zabiją was na miejscu, także lepiej im to dajcie od razu. Ani zapasów wódki, ani niczego innego wartego rabunku w domu nie było, więc czerwonoarmiści, dzięki wstawiennictwu młodego oficera, poszli sobie dalej.

Przytoczyłem tą osobistą historię żeby pokazać, iż pojawiające się rosyjskie tłumaczenia o tym, jak to „żołnierze” buszujący obecnie po Gruzji nie słuchają rozkazów i dlatego wycofanie wojsk się opóźnia, nie muszą być w 100% nieprawdziwe. Armia rosyjska nie działa tak jak armie zachodnie; dyscyplina jest tam wyjątkowo niska, a służący w niej niewiele słyszeli o konwencjach genewskich. To, co się zdobędzie rabując, zapewne traktowane jest jako normalny element żołnierskiego uposażenia. Szczególnie dotyczy to oddziałów tzw. „kozackich ochotników”.

To oczywiście w najmniejszym stopniu nie zwalnia Rosji od odpowiedzialności za to, co się dzieje w Gruzji. Nawet biorąc pod uwagę, że najazdy na kolejne miasta nie są dokonywane według jakiejś zaplanowanej w Moskwie strategii, wpuszczenie tego typu oddziałów i danie im wolnej ręki tak dobrze służy rosyjskim interesom, że trudno przypuszczać, żeby nie odbywało się to za aprobatą Kremla. Taka bowiem akcja wyjątkowo skutecznie może podkopać zaufanie do Saakaszwilego w Gruzji oraz przekonać inne państwa w regionie, iż stawianie się nie będzie im służyć. Poprzez tą ni to spontaniczną, ni to zaplanowaną akcję pacyfikacyjną Rosjanie skutecznie rozstrzygają o przyszłości geopolitycznej tego niezwykle kluczowego regionu.

Co zachód może zrobić, aby przekonać Rosjan do zostawienia Gruzji w spokoju? Militarnie niewiele, albo nawet nic. Co prawda widziałem wczoraj w telewizji jakiegoś eksperta ds. wojskowych przekonywującego, że VI Flota Stanów Zjednoczonych może się włączyć do działań, ale pocieszna wizja amerykańskich samolotów posyłających na dno Flotę Czarnomorską, bombardujących zagony rosyjskie na terenie Gruzji zmuszając je w ten sposób do odwrotu i upokarzających rosyjskiego niedźwiedzia, pozostanie raczej marzeniem. Nikt się tego nie odważy zrobić.

Czy istnieją inne środki nacisku? Przeglądając prasę anglojęzyczną trafiłem na dwie ciekawe, ale skrajnie różne odpowiedzi. Pierwsza, zamieszczona w „The Financial Times”, uderza pesymizmem w stwierdzeniu, że przypadek Gruzji jest nauczką dla zachodu, aby nie dawać gwarancji bezpieczeństwa, jeżeli nie jest się w stanie z nich wywiązać. Autor, Anatol Lieven, profesor studiów wojennych w Londynie oraz były korespondent z czasów walk w Gruzji na początku lat 90-tych, stwierdza mniej więcej, iż Gruzja jest stracona, należy natomiast skupić się na wzmacnianiu gwarancji bezpieczeństwa państw, które już należą do zachodnich sojuszy, przede wszystkim państw bałtyckich.

Autor drugiej wypowiedzi, czołowy amerykański komentator polityczny Charles Krauthammer, dał na łamach „The Washington Post” zdecydowanie bardziej optymistyczną odpowiedź. Podziela co prawda opinię, iż militarnie nic się nie da zrobić, ale prezentuje całą listę możliwych reakcji politycznych na zaistniałą sytuację: (1) zawieszenie działań Rady NATO-Rosja, (2) uniemożliwienie członkostwa Rosji w Światowej Organizacji Handlu, (3) rozwiązanie G-8 poprzez wystąpienie państw zachodnich i zawiązanie G-7 od nowa, bez Rosji („jeżeli Sylwio Berlusconi, który sprzyjał przygodzie Putina w Gruzji, będzie wolał pozostać, może mieć doroczną kolację G-2 z Putinem”), (4) ogłoszenie bojkotu igrzysk olimpijskich w 2014 r. w Soczi, które leży kilkadziesiąt kilometrów od Abchazji. Kroki te, poza rozwiązaniem G-8, miałyby być poddane przeglądowi za jakiś czas, aby utrzymywać zachętę dla Rosji do zmian. Do tego musiałyby być podjęte bardzo szybko. Ale najważniejszą rzeczą, jaką należy zrobić jest zapewnienie Saakaszwilego, iż jego usunięcie przez Rosję doprowadzi do uznania rządu na uchodźstwie, co dałoby jasny sygnał, po czyjej stronie jest zachód.

Wydaje się, że te dwie, tak różne, odpowiedzi pokazują gigantyczne zakłopotanie zachodu wobec pytania, jakie postawiła im rosyjska administracja: jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć unikając waszej interwencji? (Zapewne to jedynie przypadek, ale bardzo interesujący, że gazeta zamieszczająca argument o niemożności zrobienia czegokolwiek wydrukowała wytłumaczenie wojny autorstwa Ławrowa, natomiast gazeta mówiąca o konieczności reakcji zamieściła wytłumaczenie wojny autorstwa Saakaszwilego).

Czy kraje zachodu, w szczególności państwa UE, są w stanie podjąć jakąkolwiek wspólną akcję przeciw Rosji? Trudno przewidzieć. Pamięć ludzka jest krótka, a pamięć polityków w szczególności. Na przełomie lat 1938/39 politycy europejscy mieli dwa razy sposobność przekonania się o prawdziwych zamiarach Hitlera, a i tak zawiedli. Nigdy też w historii UE nie wykazywali się prawdziwą chęcią współdziałania w sprawach polityki zagranicznej. Z drugiej strony wydarzenia takie jak to mogą wielu z nich ukazać, czym tak naprawdę kieruje się polityka rosyjska, co z kolei może prowadzić do uświadamiania sobie wspólnoty zagrożeń, która znacznie lepiej integruje niż wspólnota dobrej woli. Może da to jakąś szansę na wspólne działanie. Tylko że, jak słusznie (niestety) zauważył Marek Magierowski: „Gdy unijna dyplomacja jest doskonale skoordynowana, zazwyczaj nic z niej nie wychodzi”.

Maciej Brachowicz

Pressje
O mnie Pressje

Wydawca Pressji Strona Pressji www.pressje.org.pl Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (31)

Inne tematy w dziale Polityka