Pressje Pressje
81
BLOG

Polak Niemiec, dwa bratanki

Pressje Pressje Polityka Obserwuj notkę 43

Twierdzenie, że dobre stosunki polsko-niemieckie są absolutnie kluczowe i fundamentalne dla polskiej polityki zagranicznej i racji stanu jest tak samo fałszywe jak teza, że Niemcy są po prostu jednym z wielu sąsiadów Polski. Nie jesteśmy skazani na Niemcy, ale spójrzmy na sprawę pozytywnie: Niemcy są jedną z poważnych dźwigni polityki europejskiej. Z całą pewnością lepiej mieć na tą dźwignię odpowiedni wpływ. Polska powinna bez żadnych kompleksów walczyć o podmiotowość i realny wpływ w przynajmniej niektórych obszarach polityki unijnej. Ale lepiej mieć dwie dźwignie, niż jedną: ustalmy tą oczywistą oczywistość na samym początku.

Punkt wyjścia do dyskusji wokół tematu zaproponowanego w numerze, będzie lepszy, jeśli dodatkowo zdamy sobie sprawę z zasadniczej zmiany narracji, jaka zaszła kilka lat temu, gdy grupa naukowców i publicystów podjęła próbę redefinicji polskiej polityki wobec Niemiec, czy też – szerzej i głębiej – sposobu postrzegania Niemiec w Polsce. Na szczególną uwagę zasługuje książka „Porwanie Europy” Marka Cichockiego oraz publicystyka Zdzisława Krasnodębskiego z „Rzeczpospolitej” i „Wprost”. Teza była prosta: politykę zagraniczną III RP wobec Niemiec oparto o wyidealizowane i z gruntu nieprawdziwe wyobrażenie o motywach i celach polityki naszego zachodniego sąsiada. Według Krasnodębskiego i Cichockiego w Niemczech zaawansowane są dwa groźne dla Polski procesy. Pierwszym jest próba reinterpretacji własnej historii, szczególnie przeniesienie tematu winy za II wojnę światową z poziomu narodu na poziom mniej lub bardziej abstrakcyjnie ujmowanych „nazistów”, a w związku z tym przedstawianie Niemców w roli ofiar. Tworzy to pomyślny kontekst dla procesu drugiego, mianowicie hegemonizacji niemieckich ambicji politycznych, przy czym Unia Europejska ma być zakamuflowanym narzędziem realizacji tychże.

Można oczywiście polemizować z oceną skali problemu, ale dla nas cenne jest to, że obraz Niemiec i wyobrażenie wzajemnych relacji udało się skutecznie „odczarować” (choć pamiętajmy, że mgła po polskiej stronie nie była jednolicie gęsta, a poglądy Adama Krzemińskiego i Władysława Bartoszewskiego nigdy nie były tożsame). W każdym razie powtarzane jak mantra formułki o przebaczeniu i strategicznym partnerstwie przestały przesłaniać nam rzeczywistość. W dyplomacji, jak na polu bitwy, dobra diagnoza sił, ustawienia i planów taktycznych oponenta, jest koniecznym, acz niewystarczającym punktem wyjścia. Bez niego skuteczna polityka zagraniczna nie jest możliwa. Należy tu jednak dodać, że efektów dotychczasowej polityki Polski wobec Niemiec nie można ocenić jednoznacznie negatywnie, nawet jeśli ta polityka bazowała na częściowo błędnych przesłankach. Oponent nie był bowiem do końca oponentem, strategiczne cele Polski i Niemiec do 2004 roku były spójne: przesunięcie granic NATO i UE na wschód od Odry-Nysy. Jednak po osiągnięciu tych celów, błędna ocena kierunków polityki niemieckiej dała o sobie znać pełnym głosem. Kwestia roszczeń majątkowych, spór o traktat konstytucyjny UE i chyba najbardziej drażliwa sprawa Gazociągu Północnego zdominowały relacje między zgodnymi do tej pory sąsiadami.

Obraz Niemiec udało się „odczarować”, ale stosunki polsko-niemieckie paradoksalnie w dalszym ciągu są zakładnikiem wielkich symboli i gestów: z jednej strony Willi Brandt i Krzyżowa, z drugiej „Widoczny Znak” i dziadek Tuska. Funkcjonujące po polskiej stronie poczucie moralnej asymetrii relacji i związanie z nim oczekiwanie, że Niemcy powinny popierać nasze dążenia z historycznego poczucia winy, jest tylko o tyle sensowne, o ile jesteśmy w stanie skutecznie się nim podeprzeć. Oczekiwanie, że Niemcy uczynią to za nas, jest szlachetne i naiwne. Wyrzuty sumienia są zjawiskiem cennym tylko wtedy, kiedy są podmiotowe. Wie to każdy, kto próbował aktywnie i „na siłę” wywołać poczucie winy u psocącego dziecka. Podtrzymanie prawdziwej oceny wydarzeń historycznych u naszego zachodniego sąsiada jest możliwe, ale musi być robione inteligentnie i podmiotowo z polskiej strony. Jeśli udało się zrobić Muzeum Powstania Warszawskiego, czemu ma się nie udać muzeum na Westerplatte? Narzekanie, że Niemcy nie finansują studiów polonistycznych na niemieckich uniwersytetach brzmi coraz mniej poważnie: jest nas już stać na aktywne promowanie Polski w Niemczech. Spójrzmy na aktywność niemieckich fundacji w Polsce: to się po prostu opłaca. Jeśli rożne formy dialogu polsko-niemieckiego przestaną być finansowane zasadniczo przez jedną stronę, zyskamy podmiotowy i aktywny (a nie tylko blokujący) wpływ na kształt owego dialogu, a przy okazji sami poczujemy się trochę lepiej. Powołanie odpowiedniej polskiej fundacji, a najlepiej wsparcie finansowe dla wielu polskich fundacji, które w trybie konkursowym będą finansować stypendia i staże naukowe młodych Niemców w Polsce, jest krokiem tak oczywistym, że zaprawdę trudno pojąć, dlaczego do tej pory nie podjęły go rządy PiS i PO. Tym bardziej, że taka polityka musi być konsekwentnie realizowana przez wiele lat. Tym bardziej jednak nie ma na co czekać. Co wobec tego proponuje Klub Jagielloński?

Uwikłanie tematyki polsko-niemieckiej w wewnętrzny konflikt polityczny jest destrukcyjne dla racjonalności polskiej polityki w tym zakresie. Niemieckiej zresztą też, ale niestety (dla nas) w znacznie mniejszym stopniu. To uwikłanie nieuchronnie kieruje uwagę polityków i opinii publicznej ku trudnej przeszłości. Kwestie polityki historycznej są bardzo ważne, ale nie powinny samodzielnie definiować polskiego stanowiska w dziedzinie gazociągu czy traktatu lizbońskiego. Paradoksalnie, do wszystkich tych spraw powinniśmy również podejść podobnie praktycznie: określić mierzalne wskaźniki realizacji naszych celów i co roku dokonywać podsumowania, modyfikując taktykę działania. Polska – zgodzimy się z Markiem Cichockim – potrzebuje agendy polityki wobec Niemiec: wieloletniego strategicznego spisu działań z podziałem na role i priorytety. Trzeba określić, co jest do ugrania, a co nie, jakimi dysponujemy zasobami, na realizację których celów z agendy chcemy je przeznaczyć, jakie są w związku z tym granice kompromisu. W dziedzinie pamięci narodowej kompromis jawi się jako zdrada, tym bardziej należy politykę historyczną zdefiniować jako jeden z operacyjnych celów w naszej agendzie. W najgorszym razie przestanie on blokować naszą skuteczność na innych odcinkach.

Tytułowymi dwoma bratankami rzecz jasna nie jesteśmy. Pytanie brzmi, czy musimy nimi być? Przejście ze świata wojny oraz wzajemnej niechęci do krainy przyjaźni i miłości byłoby może piękne, ale zaskakujące i mało wiarygodne zarazem. Niemcy nie oczekują od nas zakochania, my nie oczekujmy tego samego zarówno od nich, jak od siebie. Zacznijmy od prawdziwej, a nie jedynie retorycznej podmiotowości. Miłość może przyjdzie wtedy sama.

 

Wojciech Przybylski

Tekst ukazał się w XIII Tece Pressji


Pressje
O mnie Pressje

Wydawca Pressji Strona Pressji www.pressje.org.pl Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (43)

Inne tematy w dziale Polityka